Odkąd pamiętam, zawsze miałam w sobie anielskie pokłady cierpliwości i mnóstwo instynktu opiekuńczego. Rola starszej siostry była dla mnie stworzona, wprost idealna. Miałam dwóch młodszych braci, którymi kochałam się zajmować i prostować ich ścieżki, gdy się splątały, ale moją ulubienicą, moim oczkiem w głowie była młodsza o dziewięć lat siostra Iza.
Kiedy wyszłam za mąż i sama zostałam matką, jeszcze dobitniej zrozumiałam, że rodzina naprawdę jest najważniejsza. Nie tylko ta, którą sama stworzyłam, ale również ta, w której się wychowywałam – jej wartości nie da się wycenić, bo po prostu jest bezcenna. Rodzeństwo rozpierzchło się po świecie, ale ja pilnowałam, by nasze więzi się nie rozluźniły. Byłam swego rodzaju spoiwem naszej rodziny i pasowała mi ta rola; od tego są starsze siostry. Przez lata dbałam, żebyśmy regularnie się ze sobą spotykali – nie tylko podczas świąt czy rodzinnych uroczystości, ale i bez żadnej okazji, byśmy byli na bieżąco z tym, co się u każdego z nas dzieje.
– Zawsze wszystkim matkujesz – narzekał mój mąż, kiedy byłam tak zaabsorbowana i przejęta magisterką mojej młodszej siostry, jakbym to ja sama jej broniła.
Szykowałam dla niej imprezę niespodziankę, na którą potajemnie zaprosiłam przyjaciół i znajomych Izy.
– Zapomniałeś dodać, że tobie również, skarbie! – zaśmiałam się.
– No wiesz, wypraszam sobie… – żachnął się, ale tak bardziej dla pozoru, bo lubił, gdy go rozpieszczałam i nie musiał pod tym względem zazdrościć innym.
Taki mam charakter, matki-kwoki, starszej siostry dla całego świata, i nic na to poradzę, nawet nie chcę. Poza tym moja mama nie czuła się już na siłach, żeby brać na swoje barki organizację rodzinnych imprez. Przejęłam więc ochoczo jej obowiązki i potrafiłam świetnie pogodzić dbanie o własną rodzinę z zaangażowaniem w życie rodziców i rodzeństwa.
– Czyli mam nie piec twoich ulubionych ciasteczek, które u mnie zamówiłeś? – droczyłam się z mężem.
– Oj, przecież nic nie mówię – wycofał się, a potem poszedł do ogrodu rozwieszać girlandę z napisem: „Gratulacje!”.
Już ucieka z imprezy…
To był piękny dzień. Nie zapomnę wzruszenia, które malowało się na twarzy mojej mamy, kiedy robiliśmy rodzinne zdjęcie.
– Dzięki za wszystko – pod koniec spotkania Iza wstała od stołu, trzymając w dłoni kieliszek szampana. – To była udana niespodzianka, ale naprawdę muszę już lecieć.
Szczerze mówiąc, poczułam się nieco rozczarowana. Spodziewałam się jakiegoś przemówienia albo chociaż kilku słów płynących prosto z serca, a wyglądało na to, że sukces siostry zrobił większe wrażenie na mnie niż na niej samej. Bawiła się świetnie, porozmawiała z gośćmi… i tyle. A teraz miała zamiar po prostu się ulotnić.
– Jest młoda, chce się bawić. Niekoniecznie z rodziną – stwierdził mój mąż, kiedy ogród opustoszał. Na grillu skwierczało kilka ostatnich kiełbasek, a przy stole siedziała moja mama.
– Iza nie jest tak wylewna jak ty – dodała, obdarzając mnie dobrotliwym uśmiechem. – Znasz ją.
– Chyba dopadła mnie melancholia – westchnęłam, wodząc palcem po brzegu szklanki z sokiem. – Dopiero co była taka malutka. Woziłam ją w sfatygowanym wózku…
– Daj spokój – Irek parsknął śmiechem. – Lada chwila nasza córka wyfrunie z domu. Już się boję syndromu opuszczonego gniazda w twoim wykonaniu. To będzie jakiś koszmar w odcinkach!
– Iza się wyszumi i na pewno do was wpadnie – powiedziała mama, wstając i podchodząc do grilla.
Obróciła szczypcami kiełbaski i wróciła na miejsce. Była nieco bardziej przygarbiona niż zwykle, co dodatkowo wprawiło mnie w melancholijny nastrój. Czas biegnie zdecydowanie zbyt szybko, powinnam częściej organizować takie spotkania.
– Zawsze pyta cię o radę – podjęła mama. – Teraz też?
– Co masz na myśli? – zmarszczyłam brwi.
– Tego jej nowego absztyfikanta – mama puściła do mnie oko.
– Nic mi na ten temat nie wiadomo – mruknęłam.
– Wygadałam się – mama zachichotała. – Nie martw się, wcześniej czy później sama ci o nim opowie.
Minęło kilka dni, a Iza nadal ani słowem nie wspomniała o tajemniczym wielbicielu. Cóż, każdy potrzebuje odrobiny prywatności. Sfery, do której nikt nie będzie miał wstępu. Podejrzewałam, że Iza nie była pewna, jak rozwinie się ich znajomość, dlatego nie rozpowiadała o niej. Może nie chciała zapeszyć?
Iza rozpoczęła pracę i zamieszkała w sąsiednim mieście, więc nadal mogłyśmy się często widywać. Życie toczyło się swoim rytmem i tempem. Jeden z moich braci miał zostać ojcem i ekscytowałam się, że po raz pierwszy zostanę ciocią.
– Chyba wiadomo, kogo kopnie zaszczyt bycia matką chrzestną – żartowała Iza, kiedy spotkałyśmy się na zakupach, które zakończyłyśmy kawą i ciachem. – To jeszcze nawet nie połowa ciąży, a ty masz już prezent na chrzest!
– Nie mogłam się oprzeć… – rozczuliłam się, wyciągając z reklamówki śpiewającą maskotkę. – No, spójrz, jaka słodka. Aż mnie w dołku ściska. Chyba robię się na stare lat robię sentymentalna.
– Rany, Iwona, nie rób z siebie staruszki! – zawołała Iza.
– No wiesz, młodsza się nie robię.
Była poruszona i… poirytowana
Tego ranka nie najlepiej się czułam. Zakręciło mi się w głowie, gdy wstawałam z łóżka, a śniadanie w ogóle mi nie smakowało. Mimo to nie mogłam odmówić, kiedy Iza zaproponowała wypad do galerii handlowej. Korzystałam z każdej okazji, by spotkać się z siostrą.
– Blada jesteś, wszystko w porządku? – spytała. – Może powinnaś zadbać też o siebie, staruszko?
– Gabryś będzie miał bilans dziesięciolatka w tym tygodniu, to przy okazji umówię się do lekarza – obiecałam.
– A gdyby nie Gabryś, to co? – siostra pokręciła głową z dezaprobatą. – Ciągle myślisz o innych, o nas wszystkich… Wiesz… czasem ta twoja troska i dobroć aż mnie drażnią i… onieśmielają.
W pierwszej chwili chciałam się roześmiać, ale spojrzałam na Izę. Spuściła wzrok, na jej twarzy odmalował się nieodgadniony wyraz. Wyglądała na poruszoną, poirytowaną i pełną wdzięczności jednocześnie.
– Lepiej powiedz wreszcie, z kim się spotykasz – zmieniłam temat.
Iza poderwała głowę i oblała się rumieńcem.
– Czy w tej rodzinie nie można mieć żadnych tajemnic? Zresztą nie ma o czym mówić, nic z tego nie wyszło.
– Dlaczego? Mama była przekonana, że zakochałaś się po uszy.
– Na początku tak, ale szybko zrozumiałam, że za bardzo się różnimy. – Iza wzruszyła ramionami. – Miłość jest ważna, bez niej… szkoda gadać, wiadomo, ale żeby to miało sens i szansę na przetrwanie, musimy wyznawać te same wartości.
– Wartości? – zdziwiłam się. Nie do końca zrozumiałam, co Iza ma na myśli. – Nikt nie jest święty. Może powinnaś dać mu drugą szansę? Jesteście jeszcze tacy młodzi…
– Może nie wyglądam na tradycjonalistkę, ale naprawdę zależy mi na założeniu rodziny, a nie na przelotnych romansach – rzuciła. – To ty wpoiłaś mi takie zasady, więc wiń siebie, okej? Pokazałaś, że najważniejsza jest rodzina. Czasem wydaje się, że tego nie doceniam, ale… Po prostu… chcę tego, co macie ty i Irek… mama i tata…
Słowa Izy docierały do mnie jak spod ziemi
Po raz kolejny tego dnia zrobiło mi się słabo. Przed oczami zaczęły mi tańczyć kolorowe plamy.
– Hej, wszystko w porządku?
Po minucie lub dwóch wszystko wróciło do normy. Widziałam przed sobą przestraszoną twarz Izy. Skinęła ręką na kelnerkę.
– Proszę przynieść szklankę wody. Byle zimnej – poprosiła.
Chwilę później czułam się już lepiej. Małymi łyczkami popijałam zimną wodę i głęboko oddychałam.
– Słuchaj, a może ty jesteś w ciąży? – Iza spojrzała na mnie z lekkim rozbawieniem, a ja chyba jeszcze bardziej zbladłam. Nie brałam pod uwagę takiego scenariusza. Miałam już dwoje dzieci i czułam się spełniona jako matka.
– No cóż… Mam męża, więc nie mogę tego wykluczyć – mruknęłam. – Choć stawiałabym raczej na menopauzę – zażartowałam. – To ty jesteś tu młodszą siostrą.
– Siostrą, która ma dobrą intuicję. Daj znać, jak się przebadasz. Ja muszę już lecieć na wykłady. Wezwałam ci taksówkę.
– Taksówkę? Ale po co… – urwałam, bo Izka już mknęła w stronę wyjścia.
Od tamtej pory myśl o rzekomej ciąży nie dawała mi spokoju. Nie wspomniałam o tym Irkowi, trochę obawiając się jego reakcji. Mieliśmy już w miarę odchowane dzieci i względny spokój. Takie maleństwo wywróciłoby nasze życie do góry nogami.
Kto się teraz wszystkim zajmie?!
W końcu umówiłam się na wizytę do lekarza.
– To będzie jakiś dziesiąty tydzień. Zaraz sprawdzimy dokładnie – powiedział sympatyczny młody doktor, wpatrując się w ekran monitora USG.
Całe szczęście, że leżałam na kozetce. W innym wypadku mogłabym zemdleć z wrażenia. Co innego podejrzenia, co innego pewność.
– Nie robiła pani testu?
– Ja… nie sądziłam, że… Naprawdę w to nie wierzę – dukałam.
Niestety, badanie pokazało też krwiaka, który zagrażał ciąży. Wróciłam do domu z zaleceniem, by leżeć i odpoczywać. W głowie miałam milion myśli, a serce przepełniał lęk o przyszłość, zarówno dziecka, jak i całej naszej rodziny.
– Jak ja sobie ze wszystkim poradzę? Mama jest coraz słabsza. A dzieci? Zaakceptują płaczącego malucha w domu? I jak ja teraz będą zajmować się domem? Do wypielenia są grządki… – leżałam na sofie, zalana łzami.
Tuż obok, w fotelu, siedział Irek. Policzki miał zarumienione, a oczy błyszczały mu radością. Przyjął tę wiadomość w zupełnie naturalny sposób. Żadne z nas się jej nie spodziewało, ale on się po prostu cieszył.
– Przestań – ofuknął mnie. – Nie becz, bo się maleństwo obrazi. Dziecko to dobra nowina, radosna. Teraz liczy się tylko wasze zdrowie. Będziesz leżeć i odpoczywać.
– Ale jak ty sobie wyobrażasz, co?
– Zobaczysz.
To, co wydarzyło się w ciągu następnych dni, tygodni i miesięcy, przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Już następnego ranka pod dom podjechał mój brat, taszcząc do domu ciężkie zakupy.
– Masz tu wszystko, czego potrzeba. Irek przesłał mi listę. Sama wiesz, że sklepy są jeszcze pozamykane, gdy wyjeżdża do pracy – tłumaczył.
Dotychczas byłam samowystarczalna
Szwagierki, siostra, mama, dwie najlepsze przyjaciółki, a nawet sąsiadka – babeczki stanęły na wysokości zadania i dbały o mnie jak o najdroższy i najkruchszy skarb. Mąż i bracia również nie pozostawali w tyle. Nie musiałam gotować, zawozić dzieci do szkoły ani martwić się o grządki w ogródku.
Tyle że… było mi po prostu głupio tak leżeć i nic nie robić. Zdecydowanie nie byłam przyzwyczajona do tego, by mnie obsługiwano. Dotychczas byłam samowystarczalna i to ja wszystkim pomagałam. Nie na odwrót.
– Pan doktor mówi, że powoli mogę wstawać – powiedziałam siostrze, kiedy przywiozła mi chłodnik domowej roboty. – Dzięki Bogu, bo już odcisków na plechach dostałam. Marzę o tym, żeby wyjść na krótki spacer.
– Tylko się nie forsuj – ostrzegła mnie Iza. – Przetrwałaś już tyle miesięcy.
– Zbyt wiele dla mnie poświęciliście… – westchnęłam.
– My? – Iza usiadła na brzegu sofy. Chwyciła moją dłoń i delikatnie ją pogładziła. Byłam jej starszą siostrą, ale wtedy poczułam się jak mała dziewczynka, która potrzebowała takiego właśnie wsparcia. – To ty poświęcasz się dla maleństwa. Każdego dnia. Każdej godziny.
– To oczywiste – drugą ręką otarłam spływającą po policzku łzę. Szalejące w moim ciele hormony nie sprzyjały takim rozmowom. Byłam bliska wybuchnięcia płaczem. – Sama zobaczysz…
– Może ktoś tam na górze miał właśnie taki plan – podjęła Iza. – Chciał, żebyś przystopowała i pozwoliła innym zatroszczyć się o ciebie.
– Raczej dlatego, że to ostatni dzwonek – wywróciłam oczami. – Czas płynie nieubłaganie, a zegar biologiczny jest bezlitosny. Swoją drogą… ciekawe, jak to będzie?
Dbali o mnie jak o królową
– Dobrze będzie. Pamiętaj, że jesteśmy w tym razem, całą rodziną – odparła Iza, kładąc swoją ciepłą dłoń na moim wydatnym brzuchu.
– I nie tylko – podkreśliłam. – Monika i Kasia też obiecały pomóc.
– No jasne, jeszcze by nie, to przecież twoje przyjaciółki – dla Izy to było takie oczywiste. Dla mnie niekoniecznie.
– Minie jeszcze trochę czasu, zanim nauczę się przyjmować pomoc – westchnęłam, poprawiając sobie poduszkę pod plecami.
– Dobrze ci idzie. Zuch mamusia! – pochwaliła mnie Iza. – Muszę lecieć.
No tak, wpadła jak ogień i musiała wracać do swoich spraw. Jak zwykle miała dużo na głowie, zwłaszcza odkąd zaczęła nową pracę, zawsze znalazła jednak czas, by wpaść do mnie na małą pogawędkę i przynieść mi coś pysznego. Chcąc nie chcąc, znowu to ja okazałam się spoiwem całej rodziny i grona przyjaciół. Szkoda tylko, że w taki sposób. Z drugiej strony chodziło przecież o zdrowie i bezpieczeństwo mojego nienarodzonego synka. Schowałam więc dumę do kieszeni i pozwoliłam, by bliscy otoczyli mnie opieką.
Dobro wraca. Do mnie wróciło teraz, jak ciepła, kojąca fala, na której unosiłam się niczym piórko, choć ważyłam chyba z tonę. A kiedy dzieje się dobro, nie należy mu przeszkadzać. Ta myśl była mi hasłem przewodnim w ciągu ostatnich miesięcy ciąży. Znosiłam je kiepsko, ale otuchy dodawał mi fakt, że wreszcie mogłam wstawać z łóżka. Krwiak całkowicie się wchłonął, maleństwo rosło i prawidłowo się rozwijało.
– Nie może być inaczej, kiedy tyle osób o nie dba – powiedziała Iza, podwożąc mnie do domu z ostatniej wizyty lekarskiej.
– No, a powiedz, jak tam u ciebie? – zagadnęłam, gdy siedziałyśmy jeszcze w samochodzie.
Iza zgasiła silnik. Wyjście z auta o własnych siłach w dziewiątym miesiącu ciąży było dla mnie nie lada wyczynem. Radio przestało grać i pomiędzy nami zapanowała długa chwila ciszy.
– Ja tu o twoim synku, a ty jak zwykle martwisz się o innych – Iza zmarszczyła brwi.
W palcach obracała lśniący w słońcu kluczyk zawieszony na złotym łańcuszku.
– Nie o innych, tylko o ciebie – uściśliłam. – Podobno znowu spotykasz się z tym chłopakiem.
– Mama ma zdecydowanie za długi język – mruknęła Iza. – Tak, dałam mu szansę. Chyba nie jest taki zły. Nie chciałam zaprzątać ci…
– O, nie! – jęknęłam i odchyliłam głowę do tyłu.
Poczułam bolesny skurcz, a potem kolejny
Ze świstem wypuściłam powietrze z płuc. Wiedziałam już, co się święci.
– Nie mów, że to już! – Iza pobladła.
– Co mam robić?
– Idź do mnie do domu. Potrzebuję torby do szpitala. Stoi spakowana w sypialni. I dzwoń do Irka – instruowałam siostrę, walcząc z bolesnymi skurczami.
Przechodziłam to po raz trzeci i wiedziałam, że muszę zachować spokój. Irek przyjechał, gdy Iza akurat wracała z torbą. Zła i zdenerwowana, bo szukała jej po całym domu. Ktoś ją schował do szafy w przedpokoju.
– Jedziemy! – Irek wziął od Izy torbę i wrzucił do bagażnika naszego auta. Potem pomógł mi się zapakować na przednie siedzenie i rzucił do Izy. – Możesz wracać do domu.
– Ani mi się śni! Jadę z wami!
Nie czekając na pozwolenie, usiadła na tylnym siedzeniu.
– Niezła ekipa – mruknęła pielęgniarka, która rejestrowała mnie na izbie przyjęć.
– Proszę się pospieszyć! Nie widzi pani, że moja żona rodzi? – rządził się Irek.
– No, właśnie. Mój siostrzeniec nie może się urodzić na korytarzu! – panikowała Iza.
Na policzkach miała purpurowe rumieńce, a grzywka przykleiła się jej do czoła. Mimo że walczyłam z bolesnymi skurczami, w duchu się roześmiałam. Oboje byli rozczulający w tej trosce!
Wkrótce wylądowałam na wózku i zabrano mnie na porodówkę. Mój synek przyszedł na świat śliczny i zdrowy.
Otrzymał dziesięć punktów w skali Apgar i dużą, kochającą rodzinę. Wszyscy byli zachwyceni maleństwem, a moje dzieci od razu zakochały się w braciszku. Dla mnie najważniejsza jest świadomość, że mam na kogo liczyć w razie potrzeby. Wciąż mam w sobie pokłady opiekuńczości i cierpliwości, choć ostatnio są mocno eksploatowane przez jednego małego krzykacza, borykającego się z kolką, ale… Damy radę. Nauczyłam się przyjmować pomoc. Uczę się o nią prosić. Będzie dobrze.
Czytaj także:
„Imponował mi, bo jeździł dobrym samochodem i znał prawdziwe gwiazdy. Gdy zaszłam w ciążę zrozumiałam, że to Piotruś Pan”
„Ukochany mnie rzucił, bo zaszłam w ciążę z kochankiem. Ojciec dziecka chce ze mną być, ale ja go nie kocham”
„Narzeczony zwiał, bo zaszłam w ciążę. Wyprowadził się, gdy byłam w pracy i zabrał nawet meble. Drań bez honoru”