Kiedy dojechałam na miejsce, byłam strasznie dumna z siebie. Zupełnie sama przejechałam samochodem ponad dwieście kilometrów, i tylko dwa razy zabłądziłam. Ha! Udowodniłam Tadzikowi, a przede wszystkim sobie, że jestem dobrym kierowcą. Był czwartek, mąż miał zjechać w piątek wieczór. Super, myślałam, ogarnę domek, oswoję nowe miejsce. No, miejsce nie było takie nowe, bo na działce Anity spędziłam już kilka weekendów. Fakt, że nie sama, tylko z Tadzikiem, no i całą kupą gości właścicielki. Pierwszy raz postanowiłam wynająć domek od przyjaciółki i spędzić tu tydzień swojego urlopu. Spokój, cisza, tylko ptaszki się drą w gałęziach pobliskiego lasu, a najbliższy sąsiad za odległym pagórkiem…
Będzie cudnie
Tak myślałam, gdy wyłączywszy alarm, siłowałam się z okiennicami na parterze i pięterku. Potem, postępując według instrukcji Anity, uruchomiłam bojler, kuchenkę i lodówkę, wyniosłam z komórki meble tarasowe. Kiedy wreszcie usiadłam do późnej kolacji, nie czułam nóg ani rąk, a w głowie kręciło mi się od świeżego powietrza. Poszłam spać, ledwo zapadł zmrok.
– Oj, drzwi na klucz niezamknięte… Halo, jest tu kto? – obudził mnie kobiecy głos.
Wyskoczyłam z łóżka i owinięta w szlafrok wypadłam do kuchenki wychodzącej na taras. Drzwi były otwarte, stała w nich niemłoda kobiecina z plastikowym wiaderkiem w ręku.
– Dzień dobry, tak właśnie myślałam, że pani Anity nie ma, bo auto inne – rzekła. – A ja jagód przyniosłam. Reflektuje pani?
Reflektowałam. Głównie po to, by pozbyć się nieproszonego gościa. Kto to słyszał, wchodzić na cudzą posesję i do domu, tak bez pukania? Widać, tutaj to normalne – pomyślałam, odprowadzając wzrokiem „jagodziankę”. Dochodziła dziesiąta, pogoda była piękna, ptaszki śpiewały, pachniało trawą i słońcem. Zadzwonił telefon. Tadzik.
– Cudownie jest! – zapewniłam gorąco. – Cisza, spokój, ludzie daleko, a jak zielono. Bajka! No co ty, czego tu się bać? No to pa!
Nagle zaszeleściło w krzaku róży, liście poruszyły się gwałtownie. Wiatr? A może jakieś zwierzę? Czym prędzej cofnęłam się do domku, zamknęłam drzwi, przekręciłam klucz. Niby jasny dzień, ale wolałam nie ryzykować. Ja będę brać prysznic, a intruz tu wlezie i…
Nagle rozległy się czyjeś kroki na tarasie
Rany Julek! Raz włączona wyobraźnia za nic nie chciała się uciszyć. Jedząc śniadanie na tarasie, rozglądałam się czujnie po okolicy. Cały czas miałam wrażenie, że ktoś się czai w krzakach… Drewniany dom trzeszczał, coś stukało w brzezinie, coś łopotało pod dachem. Działka była rozległa, ktokolwiek by się tu zjawił, nie miałby szans przemknąć przez teren niezauważony, ale wolałam być ostrożna. Za każdym razem, gdy wchodziłam po coś do domku, zamykałam za sobą drzwi. Choć na dworze panował upał, pozamykałam wszystkie okna. Przecież ktoś mógłby wleźć od przeciwnej strony, a ja nawet bym nie wiedziała kiedy! Marzyłam o tym, by rozłożyć się na słońcu na leżaku, ale postanowiłam poczekać na męża. No, nie czułabym się komfortowo, leżąc na wpół goła na środku trawnika…
– E tam, słońce jest niezdrowe, szkoda cery! – uznałam w końcu i sięgnęłam po książkę.
Inspektor Anders Andersson właśnie wpadł na trop bezwzględnego seryjnego mordercy…
– Anitka, no hej, jak miło, że dzwonisz. Tak, jak po sznureczku trafiłam. Pięknie tu masz! Spoko, wszystko działa, butla gazowa nie wybuchła, he he. Ale ten… Wiesz, tak jakoś nieswojo się tu sama czuję, myślisz, że powinnam się bać? Jak tu jest z przestępczością?
Anita przysięgła, że nigdy nie wydarzyło się w okolicy nic złego – nigdy i nic, absolutnie.
– Ale jeśli czujesz się niepewnie, to słuchaj, na półce z kolekcją kamieni leży taki mały pilocik. Jak wciśniesz czerwony guzik, w ciągu kwadransa przyjedzie ochrona. No ale spoko, na pewno nie będzie ci to potrzebne!
– Masz rację, panikara ze mnie – powiedziałam, po czym poleciałam po pilota.
Uzbrojona w miniaturową broń oraz przytarganą ze składziku łopatę, znowu zasiadłam na tarasie. Czułabym się całkiem nieźle, gdyby nie to, że niespodziewanie słońce zasłoniły ciemne chmury, a czarna ściana lasu na północnej granicy działki zaszumiała złowróżbnie.
– Uhu, uhu! – rozdarł się jakiś ptak, pewnie drapieżny.
Coś zachrobotało w deskach pode mną
– A w dupie to mam! – stwierdziłam w końcu i schowałam się w domu.
Okropnie żałowałam, że poprzedniego dnia pootwierałam okiennice. Gdyby były pozamykane, nikt by mi nie zagroził, a tak wystarczy wybić szybę i… Nagle rozległy się czyjeś kroki na tarasie. Ktoś pociągnął za klamkę, za kuchennym okienkiem zamajaczyła ciemna wysoka postać. Serce stanęło mi w piersi. Złapałam nóż leżący na stole
– Agatka! Jesteś tam?
– Tadziu?! Kochanie moje, jak dobrze, że jesteś, błagam, zabierz mnie do domu!
Jak ktoś chce sobie być niezależną i silną kobietą, to proszę bardzo. To nie dla mnie!
Czytaj także:
„Ślub miał być początkiem szczęścia, a był zwiastunem tragedii. Rodzice postawili na swoim, a ja straciłam miłość życia”
„Odwołałam ślub 2 godziny przed ceremonią i porzuciłam narzeczonego, ale dzięki temu poznałam miłość życia”
„Narzeczony porzucił mnie przed ołtarzem, więc... wyszłam za kumpla. Nie po to przez 2 lata planowałam ślub, żeby się nie odbył”