Kiedy mój wyczekiwany syn podrósł i zaczął chodzić, jego obecność coraz częściej wyzwalała we mnie stany, których nie umiałem nazwać. Bałem się, niczym nieuzasadniony strach narastał, serce przyspieszało, oddech się skracał, miałem wrażenie, że umrę na zawał albo zemdleję. Jak w takiej sytuacji iść z dzieckiem ulicą? Powinienem się nim opiekować, tymczasem to ja wymagałem pomocy.
– Wszystko jest okej, ale nie puszczaj mojej dłoni – mówiłem Kajetanowi. – Zawsze trzymaj się mnie, choćby nie wiem, co się działo. To bardzo ważne.
Mąciłem mu w głowie i straszyłem, o co miałem potem do siebie pretensje, lecz strasznie się bałem, że stracę przytomność, a synek gdzieś pójdzie i zaginie.
Nikomu nie mówiłem o dziwnej słabości, nawet żonie. Wstydziłem się
Mogłem to ukryć, bo takie sytuacje zdarzały się tylko, gdy byłem sam z synem poza domem, nigdy w obecności innych. Wydedukowałem, że chodzi o odpowiedzialność za dziecko, rola ojca przerastała mnie, zsyłając ataki paniki. Postanowiłem wziąć się w garść, za bardzo zależało mi na synu, byłem mu potrzebny, a on mnie, żadna babcia czy opiekunka nie zastąpi taty. Oczywiście pod warunkiem, że ojciec nie fiksuje.
Codziennie odbierałem Kajetana z przedszkola. Do domu wracaliśmy, zahaczając o plac zabaw i mogłoby być wspaniale, gdyby nie wróg czający się w mojej głowie. Im dalej od przedszkola i ludzi, tym było gorzej. Panika wyciągała macki z ciemnego kąta, oblepiała mnie powoli, nie śpiesząc się, pewna, że i tak jestem zdany na jej pastwę. Wiedziałem, co się stanie i na zapas zaczynałem się bać, a szedłem ulicą z dzieckiem i musiałem być przytomny.
– Nie puszczaj mojej ręki, pamiętaj – mówiłem Kajetanowi, zastanawiając się, czy nie zadzwonić do żony po pomoc.
Nigdy tego nie zrobiłem, tłumacząc sobie, że za chwilę mi przejdzie. Rzeczywiście przechodziło, na ogół wtedy, gdy docieraliśmy do placu zabaw i spotykałem rodziców innych dzieci. Chwila rozmowy z dorosłym i oddech się wyrównywał, znów byłem normalnym facetem i odpowiedzialnym ojcem. Jakby tego było mało, rozpoczął się festiwal koszmarnych snów, podobnych jeden do drugiego jak dwie krople wody.
Nagle coś się uwolniło i zaczęło mnie prześladować niemal każdej nocy. Ciągle powtarzał się ten sam motyw. Jestem w nieznanym miejscu, które budzi lęk. Osaczają mnie twarze obcych ludzi, niektóre pochylają się nade mną, coś mówią, ich usta poruszają się, wargi rozciągają w uśmiechu.
Klauni! Przerażające maszkary udające dobrotliwych dowcipnisiów. Zimny strach paraliżuje nogi, inaczej dawno bym uciekł, ale, jak to we śnie bywa, nie mogę się ruszyć. Dociera do mnie hałas, przez który nie słyszę słów, krzyki, śmiechy i diabelski zgrzyt maszynerii, której nie dostrzegam, ale wiem, że tam jest. Zębate koła obracają się, zbliżają, by mnie zmiażdżyć. Chcę krzyknąć, zawołać, ale gardło paraliżuje strach. Przewracam się z boku na bok i ponawiam próbę. Musi się udać! W tym momencie się budzę.
To znowu zaniepokojona Dominika wybija mnie ze snu, szarpiąc za ramię. Potem ona zasypia, a ja leżę i staram się uspokoić, co oczywiście nie za bardzo mi się udaje. Po kilku takich nocach Dominika zaczęła mi suszyć głowę, żebym poszedł do lekarza. Odmówiłem, bo bałem się diagnozy. Kto lepiej ode mnie wiedział, że sny mają wiele wspólnego z nękającymi mnie atakami paniki? Była w nich ta sama atmosfera strachu, pierwotny lęk żywcem wyjęty z horroru.
Czułem, że kroi się coś niedobrego, mającego na domiar złego związek z synem. A jeśli lekarz uzna, że jestem dla niego niebezpieczny? Kochałem Kajetana i starałem się odwlec wyrok. Moja Dominika jednak łatwo nie składała broni. Podczas niedzielnej wizyty u moich rodziców wypaliła:
– Może wy mu przemówicie do rozumu, żeby w końcu zaczął się leczyć, bo ja nie umiem. On już całkiem przestał sypiać – wypuściła zdradziecką strzałę, po czym opowiedziała ze szczegółami, jak wyglądają ostatnio moje noce. – I zawsze na końcu woła tatę – spojrzała na mojego ojca, jakby oczekiwała natychmiastowego i satysfakcjonującego wyjaśnienia.
Tata zgubił mnie w wesołym miasteczku, a ty o tym nie wiedziałaś?
W dzieciństwie, a nawet dłużej, ojciec był moim bohaterem, myślałem, że tata wszystko może, dopiero okres dorastania wyzwolił mnie z cielęcego uwielbienia. Niemniej zawsze byłem dumny, że jestem do niego podobny, nawet opiekuńczość w stosunku do Kajetana odziedziczyłem po ojcu, tak samo jak on lubiłem zajmować się synkiem.
– Marek woła ojca prawie co noc. To musi coś znaczyć! – Dominika nie zamierzała najwyraźniej odpuścić, a że nie doczekała się reakcji teścia, zwróciła się do mamy: – Może sen związany jest ze wspomnieniami z czasów dzieciństwa?
– I występują w nim napastujący mnie klauni? – zapytałem z powątpiewaniem.
– Tam chyba nie było klaunów… – odezwała się zbolałym głosem moja mama.
– W moim śnie były… A właściwie wciąż są – uparłem się i pewnie dlatego nie od razu zauważyłem jej minę.
– Ten sen cię przeraża? – mama podniosła rękę do ust, jakby dowiedziała się, że jej syn został zraniony.
Ojciec też się dziwnie zachowywał, wbił wzrok w podłogę i nie odzywał ani słowem.
– Prawdę mówiąc, tak – postanowiłem być szczery. – Ale to nie wszystko. Część lęku męczy mnie również na jawie, paraliżuje w najmniej dogodnych momentach – postanowiłem nie wspominać o Kajetanie. – Jakby strach wypłynął z tego snu – dodałem, pewny, że nikt nie będzie w stanie zrozumieć tak niejasnej wypowiedzi.
– Nie ze snu, ale ze wspomnień – odezwał się niespodziewanie ojciec, a matka spojrzała na niego z przestrachem.
– Nie rób tego, przecież to nie twoja wina, nie chciałeś – szepnęła kącikiem ust.
– Myliłem się. Przeze mnie dręczą chłopaka koszmary, trzeba sprawę wyjaśnić do końca – powiedział tata.
– Ciekawe po co? Pewne osoby nie zasługują… – zaczęła mówić mama.
– Przepraszam, co tu się dzieje? – przerwała jej Dominika, wtrącając się.
– Powiedz im! – tata zwrócił się do mamy. – To twoja część historii.
– Jakiej historii? O czym wy mówicie, do jasnej cholery? – zdenerwowałem się, a moja Dominika dla odmiany zamilkła.
– Sen jest ściśle związany z tym, co zrobił twój ojciec. Nie wiedziałam, że wciąż to pamiętasz, dzieci podobno łatwo zapominają takie historie… – powiedziała mama. – Ojciec cię zgubił, przesiedziałeś dwie doby wciśnięty między kasę biletową a ogrodzenie. Tuż obok przechodziły setki ludzi, działała karuzela, ale nikt nie zauważył małego zapłakanego chłopca. Nikt też nie wiedział, że malec zaginął…
Przez myśl przemknęły mi zębate koła, obracające się tuż nad moją głową, zgrzyt maszynerii. Poczułem też wymykającą się z palców rękę, czy to ja ją puściłem?
– Nie rozumiem – pokręciłem głową. – Tata zgubił mnie w wesołym miasteczku, a ty o tym nie wiedziałaś?
– Nie powiedział mi. Wziął cię na weekend, miałeś wtedy trzy lata. Pierwszy raz wyraził taką chęć, ucieszyłam się, że jak cię lepiej pozna, to…
– To co?
– To cię usynowi.
– Chyba nie mówisz o moim ojcu, tato, powiedz coś. Rany boskie, co tu się wyprawia! – krzyknąłem.
– Jesteś zdezorientowany, bo cię oszukałem i do tego samego zmusiłem twoją matkę. Tak, zrobiłem to z pobudek egoistycznych. Chciałem, żebyś mnie kochał, nie zamierzałem się tobą dzielić. Nie z człowiekiem, który opuścił kobietę w ciąży i nie uznał dziecka. Ludzie go tłumaczyli, że nie jest wystarczająco dojrzały, trzeba poczekać, aż się opamięta. Gardziłem nim, nie zamierzam tego ukrywać.
Tato zadyszał się i dotknął ręką klatki piersiowej. Zaalarmowany przysiadłem się bliżej niego.
– Nie denerwuj się – powiedziałem uspokajająco. – Na razie z twojej nieskładnej wypowiedzi zrozumiałem, że mam innego ojca, który kiedyś zabrał mnie do wesołego miasteczka, a tam zagubił na 2 dni i nikomu o tym nie powiedział?! Żartujesz sobie ze mnie?
– Adoptowałem cię, kiedy ożeniłem się z twoją mamą. Było was dwoje, z dwojgiem wziąłem ślub, miałeś wtedy trochę ponad trzy lata. Chciałem ci powiedzieć, jak będziesz starszy, ale bałem się, że utracę bezwarunkową miłość, którą mi dawałeś. No nic, mój czas się skończył i tak długo trwał.
– Tato! – zawołałem.
– Nie jestem twoim prawdziwym tatą. Przepraszam, że tak długo cię oszukiwałem – wykrztusił z dziwną miną.
– Co ty mówisz, ja nie mam innego ojca… – uścisnąłem chude ramiona człowieka, który od zawsze był dla mnie opoką. W głowie miałem zamęt, jednak to nie był czas na wątpliwości.
– On gdzieś tam żyje, nie chcesz go odnaleźć? – zapytał. Zastanowiłem się.
– Nie. Tyle lat nie byłem mu potrzebny, niech tak zostanie.
On puścił moją rękę, pozwolił mi zostać z tyłu, wmieszać się w tłum. To wspomnienie mnie prześladuje. I pochylające się nade mną twarze ludzi, którzy pewnie chcieli pomóc i przed którymi uciekłem, chowając się za budkę.
– To dlatego zawsze mówisz, żebym nie puszczał twojej dłoni? – zapytał Kajetan, opierając się o moje kolano.
– Robię tak, bo jestem odpowiedzialny, odziedziczyłem tę cechę po tacie, czyli twoim dziadku – uśmiechnąłem się, udając, że nie widzę, jak na twarz najlepszego ojca na świecie wypływa wyraz ogromnej ulgi.
Czytaj więcej prawdziwych historii:
Rok mieszkałam z teściami. Teściowa wtrącała się we wszystko
Znaliśmy się 2 lata, ale on nie chciał przedstawić mnie rodzinie
Być kochanką to jak żywić się resztkami i odpadkami z cudzego stołu