„Adoptowałam syna sąsiadów, bo oddali go domu dziecka. To pomogło mi pozbierać się po śmierci dziecka”

Kobieta, która straciła dziecko fot. Adobe Stock
„– On był adoptowany. Rodzice adopcyjni, kiedy go wzięli z domu dziecka, byli pewni że nie będą mogli mieć własnych dzieci, a potem urodził się Kubuś i w końcu dla Pawełka już zabrakło miejsca w ich sercach. Przykra sprawa, moim zdaniem tak się nie robi. Dziecko to przecież nie lalka, żeby je tak sobie brać i oddawać”.
/ 09.03.2022 11:04
Kobieta, która straciła dziecko fot. Adobe Stock

Długo nie mogłam pozbierać się po stracie syna, który zginął w wypadku. Aż któregoś dnia zobaczyłam Pawełka... Od razu poczułam do niego nieopisaną sympatię. Pawełek był synem moich sąsiadów. Po wakacjach nagle zniknął. Nie wiedziałam, że był adoptowany.

Nie mogłam przestać myśleć o tym dziecku

Sypałam korę pod iglaki, kiedy poczułam, że ktoś mi się przygląda. Za siatką, na sąsiedniej posesji stał może sześcioletni chłopiec. Patrzył, co robię.
– Dzień dobry! – powiedział grzecznie, gdy zauważył, że podniosłam głowę.
– Dzień dobry! – odparłam i chciałam wrócić do swojej pracy, ale coś mnie jednak ciągnęło do tego dziecka. – Mieszkasz tutaj? – uśmiechnęłam się.
– Tak, nazywam się Paweł i wprowadziłem się do tego domu... – zawahał się przez ułamek sekundy – ... z rodzicami – dokończył.
– To miło. W takim razie na pewno będziemy się widywali, ja mam na imię Monika. A teraz wybacz, ale muszę dokończyć swoją pracę, zanim spadnie deszcz – stwierdziłam.

Skinął mi głową i odszedł w kierunku domu. Wpadał do mnie i świetnie się bawiliśmy. Fajny dzieciak. Taki dobrze wychowany – pomyślałam i na chwilę ścisnęło mi się serce. Mój synek także był taki... Mimowolnie wspomniałam roześmianą twarz Jacusia, z tymi jego niesfornymi włosami, opadającymi na czoło. I do oczu napłynęły mi łzy...
– Cholera! – przeklęłam sobie cicho pod nosem. – Znowu się rozkleiłam. Dokładnie tak działały na mnie teraz dzieci. Dlatego starałam się ich unikać.

Mieszkałam w domu pod lasem, z daleka od innych zabudowań, więc do tej pory mi się to jakoś udawało. Tymczasem kilka miesięcy temu na sąsiedniej działce wyrósł dom i teraz wprowadziła się do niego rodzina. Dzieci było dwoje: Pawełek i jego młodszy braciszek, trzyletni Kuba. Obaj bardzo chętnie bawili się w ogrodzie. W pewnym momencie zauważyłam, że starszy z zainteresowaniem patrzy na rowerek Jacka, który stał jeszcze u mnie w ogródku.
– Chcesz przyjść do mnie i sobie pojeździć? – zapytałam nagle Pawełka, zanim w ogóle pomyślałam, co robię.
– A mógłbym? – zaświeciły mi się oczy.
– Jeśli rodzice ci pozwolą, to dlaczego nie?
– Pozwolą – zapewnił mnie i pobiegł do furtki. Od tej pory Pawełek wpadał często, kiedy tylko chciał. Jeździł sobie, ile chciał. Musiał opiekować się swoim młodszym bratem.

– Widzę, że Pawełek panią polubił – stwierdziła kiedyś jego mama. – Bardzo się z tego cieszę, bo z reguły jest taki nieufny. W ogóle mamy z nim problem, bo w przedszkolu prawie nie ma kolegów, jest taki mało komunikatywny – dodała z dziwnym niesmakiem. „Jakoś tego nie zauważyłam, kiedy ze mną rozmawia – pomyślałam. – Ale może z rówieśnikami idzie mu gorzej”.
– A próbowała pani zaprosić jego kolegów do domu? Wspólna zabawa poza szkołą daje zwykle wspaniałe rezultaty, wiem to z doświadczenia – zagadnęłam.
– O nie. To nie wchodzi w grę. – prychnęła. – Kubuś jest taki chorowity, a taka banda chłopaków może przynieść do domu Bóg wie jakie zarazki. A pani chyba nie ma dzieci? – zerknęła ciekawie. – To skąd ten rowerek?...
– Mój syn zginął w wypadku. – twardo ucięłam dyskusję. – I nie jestem jeszcze gotowa, aby o tym rozmawiać. 

Tak się nauczyłam odpowiadać na ciekawskie pytania po sesjach z psychologiem. Z reguły skutkowało i pytający wycofywał się, nie drążąc tematu. Mama Pawła także nabrała szybko powietrza, zaskoczona, a potem rzuciła tylko krótkie:
– Oczywiście, przepraszam.
Ciekawe, że do tej pory jeszcze nie wypytała w miasteczku o mnie. Przecież jej starszy syn spędzał u mnie coraz więcej czasu. Zauważyłam także, że Paweł ma sporo domowych obowiązków, jak na sześciolatka. Przede wszystkim musiał opiekować się Kubusiem.

Rodzice uważają, że powinienem być przydatny – powiedział mi, kiedy próbowałam go delikatnie wypytać o te sprawy. I znowu wyczułam to dziwne wahanie przy słowie „rodzice”. Gdy miał iść do domu, robił się nagle smutny. W ogóle Pawełek był tajemniczym dzieckiem i czasami miałam wrażenie, jakby mieszały się w nim dwie osobowości. Z jednej strony potrafił się bardzo otworzyć – wtedy z zapałem opowiadał mi o przedszkolu i kolegach, z drugiej jednak milkł niespodziewanie, jakby się zapadał w siebie. Kojarzył mi się wtedy z niedopieczonym sufletem, który rośnie i pęcznieje w oczach ku radości gospodyni, aż tu nagle – buch! – upada i robi się z niego zakalec. Z reguły z Pawełkiem działo się tak wtedy, gdy przychodziła pora jego powrotu do domu...

Czułam, że ta zagadka nie da mi spokoju

Muszę przyznać, że z czasem przyzwyczaiłam się już do obecności tego chłopca w moim domu i życiu, więc kiedy nastały wakacje i wyjechał na całe dwa miesiące, zatęskniłam za nim. Zbliżał się początek roku szkolnego, a Pawełek nadal nie przyjeżdżał i złapałam się na tym, że kilka razy dziennie zerkałam przez płot, czy przypadkiem już go nie zobaczę...

Nadszedł pierwszy września, Paweł miał iść do pierwszej klasy. Ale nadal go nie było.
– Czyżby stało się mu coś złego? – zaczynałam panikować. W końcu nie wytrzymałam i zapytałam jego mamę, gdzie się podziewa.
Pawełek jest w szkole z internatem – odparła mi z wyraźnym ociąganiem, wymieniając znaną szkołę w Krakowie. – Uznaliśmy z mężem, że przebywanie przez dłuższy czas pośród chłopców w jego wieku bardzo dobrze mu zrobi.
„A więc koniec ze spotkaniami i wspólnymi zabawami...” – pomyślałam ze smutkiem. – Tylko się nie rozklejaj. Pamiętaj, że to nie twoje dziecko – nakazałam sobie, ale czy uczuciom można cokolwiek nakazać? Niecałe dwa miesiące później pojechałam do Krakowa.

Oszukiwałam samą siebie, że chcę odwiedzić dawno nie widziane kuzynki, ale przyczyna mojej podróży była inna. Marzyłam o tym, aby zobaczyć Pawełka. Dopiero przedszkolanka otworzyła mi oczy U bram szkoły przeżyłam jednak straszliwe rozczarowanie. Okazało się, ze wcale nie ma tam takiego ucznia...

„Może nie powinnam była w ogóle pytać o Pawła, w końcu to nie moja sprawa, ale dlaczego jego matka mi skłamała? Żebym się odczepiła?” – łamałam sobie głowę. Ta zagadka nie dawała mi spokoju. W końcu siedmioletni chłopcy nie znikają tak sobie, bez powodu. Na pewno stało się z nim coś złego, czułam to.

Gryzłam się przez kilka dni, aż w końcu zdecydowałam się porozmawiać z dawną wychowawczynią Pawełka z przedszkola.
– Szkoda chłopca, był takim dobrym uczniem. – nauczycielka od razu wiedziała, o kim mówię. Poczułam narastający niepokój.
– Był? Co się z nim stało? – zapytałam, starając się zapanować nad sobą.
– To pani nic nie wie?... – zawiesiła głos, i spodziewałam się najgorszego. Informacji o tym, że ma białaczkę albo inną groźną chorobę wymagającą hospitalizacji, ale...
– On był adoptowany. Rodzice adopcyjni, kiedy go wzięli z domu dziecka, byli pewni że nie będą mogli mieć własnych dzieci, a potem urodził się Kubuś i w końcu dla Pawełka już zabrakło miejsca w ich sercach. Przykra sprawa, moim zdaniem tak się nie robi. Dziecko to przecież nie lalka, żeby je tak sobie brać i oddawać – westchnęła. Poczułam, jak nagle lodowacieję.
– Czy Pawełek miał jakieś kłopoty z rówieśnikami? – zapytałam jeszcze.
– Ależ skąd. To było takie towarzyskie dziecko. A tego swojego braciszka to już kochał po prostu nad życie. Szkoda, że ich rozdzielono...

Zszokowana wróciłam do domu i zaczęłam myśleć o tej całej sytuacji. Na szczęście nauczycielka znała adres domu dziecka, do którego zabrano Pawełka, więc mi go podała.

Pojechałam do tego Domu Dziecka

Opowiedziałam dyrektorce ośrodka szczerze o swojej depresji po śmierci syna, który zginął w wypadku, jadąc z moim byłym mężem na wakacje i o tym, jaka więź połączyła mnie z Pawełkiem. On sam to zresztą potwierdził, bo kiedy tylko wrócił ze szkoły i dowiedział się, że jestem w ośrodku, przybiegł do gabinetu i rzucił mi się na szyję.
– Wiedziałem, że pani mnie nie opuści. – wyszeptał.
– Nie mogę pani obiecać, bo nie wszystko zależy ode mnie, ale natychmiast zajmę się tą sprawą – powiedziała mi życzliwie dyrektorka.

Na szczęście udało się. Po kilku miesiącach zostałam dla Pawła rodziną zastępczą i mogłam go zabrać do swojego domu. Wcześniej posprzątałam pokój Jacka, szykując go dla mojego przyszywanego syna.
– Wiem, że nie będziesz się o to gniewał, ty na zawsze masz przecież miejsce w moim sercu – powiedziałam Jacusiowi, odwiedzając jego grób.

Pawełek zamieszkał ze mną i dobrze nam razem. Porozmawiałam także z sąsiadami, bo nie chciałam, żeby czuli się zaskoczeni widokiem Pawełka.
– Mam nadzieję, że państwo nie będziecie mieli pretensji o tę moją decyzję – powiedziałam.
– Ależ skąd. – oni chyba także odetchnęli, bo poczuli się zwolnieni z odpowiedzialności za losy tego dziecka.
– Gdybyśmy tylko wiedzieli wcześniej, że pani na nim tak zależy...
– Moim zdaniem wiedzieliście państwo, ale to już nie ma teraz znaczenia – przerwałam im. – Chcę tylko, abyśmy pozostali życzliwymi sąsiadami. Paweł zamieszkał więc ze mną i poszedł do szkoły w naszej okolicy. Ma wielu wspaniałych kolegów, wśród których doskonale się czuje i jest przez nich bardzo lubiany. Często bywają u nas w domu, bo są tutaj mile widziani.

Mój dom znowu rozbrzmiewa krzykami dzieci i tupotem ich nóg na schodach. Jest mi z tym dobrze, jak nigdy dotąd. Znowu mam syna i mam dla kogo żyć.  

Czytaj także:„Powiedziałem żonie: »Sorry skarbie, ale nasz czas minął« i odszedłem do młodej kochanki. Chciałem poczuć, że żyjꔄWybaczyłam mężowi seks ze stażystką, bo każda zdrada ma swoją przyczynę. Ja też byłam winna, że poszedł do innej”„Nie odeszła do kochanka, ale dlatego, że coś się skończyło... To bardziej boli niż zdrada”

Redakcja poleca

REKLAMA