„20 lat szukałam tego jedynego, a trafiałam na partaczy i kłamców. Nie doceniałam tego, co mam pod nosem”

Kobieta, która odnalazła miłość fot. Adobe Stock, lightwavemedia
„Nie pojawiły się żadne iskry, nie zaczęliśmy do siebie wzdychać romansowo, nic z tych rzeczy – oboje uważaliśmy, że nie jesteśmy w swoim typie – za to zaprzyjaźniliśmy się na dobre i złe. 20 lat oszukiwaliśmy się nawzajem, że nie ma między nami chemii”.
/ 25.01.2022 08:02
Kobieta, która odnalazła miłość fot. Adobe Stock, lightwavemedia

Maćka znałam jeszcze ze szkoły średniej. Zostaliśmy ze sobą sparowani odgórnie, przez polonistkę, która nakazała nam siedzieć razem na każdym języku polskim. Za dużo gadałam z kumpelą, więc tak nas ukarała – rozsadzając.

Maciek nie był zachwycony, w każdym razie sądząc po jego skwaszonej mnie, ale po paru lekcjach okazało się, że to całkiem spoko chłopak, który pomoże, gdy czegoś nie wiem, pożyczy długopis, gdy mój się wypisze, a w dodatku jest z nim o czym pogadać.

Już na przerwach, nie na lekcjach, żeby nas znowu sorka nie rozsadziła, bo wtedy mogłabym trafić dużo gorzej. Dotąd, choć chodziliśmy do jednej klasy, niewiele mieliśmy wspólnego, on był raczej typem outsidera, ja lubiłam brylować, ale dopuścił mnie do swojego wąskiego kółka znajomych.

Nie pojawiły się żadne iskry, nie zaczęliśmy do siebie wzdychać romansowo, nic z tych rzeczy – oboje uważaliśmy, że nie jesteśmy w swoim typie – za to zaprzyjaźniliśmy się na dobre i złe.

Razem przeszliśmy przez studia, choć uczyliśmy się na różnych uczelniach. Za to mieszkaliśmy razem w mieszkaniu studenckim. Dzięki temu moi rodzice byli spokojni, że ktoś ma na mnie oko, a Maciek wiedział, że jak ładnie poprosi, to zrobię moją mistrzowską zapiekankę.

Kiedy trzeba było pozbyć się zbyt dokuczliwego chłopaka albo namolnej panny, łapaliśmy się za ręce i udawaliśmy parę. Najczęściej jednak byliśmy jak rodzeństwo z innym zestawem genów. A brata czy siostrę ma się na zawsze…

Mijały lata, a my dalej trzymaliśmy się razem, czego nie byli w stanie pojąć moi kolejni faceci, z którymi się wiązałam.

No to w końcu który z nas jest na doczepkę?

Wcześniej czy później, w tej czy innej wersji, pojawiało się to pytanie. I gdy nie bardzo umiałam odpowiedzieć, a już na pewno nie godziłam się na rozluźnienie więzów z Maćkiem, mój związek się rozpadał, a Maciek pocieszał mnie, że to nic nie szkodzi, palant z wozu, koniom lżej.

– Nie zasługiwał na ciebie. Jaki byłby następny etap? Czego by sobie zażyczył później? Zero rozmów z płcią męską? Nie wolno by ci było nawet spojrzeć na innego faceta? A potem co, kazałby ci nosić burkę?

Sam też nie miał szczęścia w miłości. Dziewczyny do niego lgnęły – taki chmurny, milczący, tajemniczy chłopak na brak powodzenia nie mógł narzekać, ale jakoś nie potrafił zbudować trwałego związku. Wszystko rozpadało się, gdy tylko zaczynało zmieniać się z „poważnego” na „bardzo poważne”.

Doskonale wiedziałam, że byłam powodem niejednej kłótni i sceny zazdrości. Kobiety są na tym punkcie chyba jeszcze bardziej wyczulone niż mężczyźni. Mogłam milion razy zapewniać kolejną wybrankę Maćka, że nie czujemy do siebie żadnej mięty, a w jej oczach widziałam niedowierzanie, podszyte niechęcią, gdy usta mruczały ironiczne: ta, jasne…

– Jeszcze trochę, a będziemy musieli zawrzeć układ jak w filmie.

– Czyli?

– Czyli, że jeśli do czterdziestki nie ułożymy sobie życia, to chajtniemy się ze sobą. Odcedzisz makaron? – poprosiłam, bo nie lubiłam tego robić. Zawsze poparzyłam się parą. A to on poprosił o spaghetti, żeby pocieszyć się po tym, jak ostatnia dziewczyna stwierdziła, że nie pisała się do trójkąta.

– Jak znam złośliwość losu, właśnie wtedy kogoś odpowiedniego podsunie – roześmiał się Maciek. Widziałam, że był zdołowany, choć starał się nie pokazywać tego po sobie.

– Słuchaj, może rzeczywiście powinniśmy kontaktować się rzadziej? – zasugerowałam głośno to, o czym myślałam już od jakiegoś czasu.

No bo szczerze mówiąc, nie wiem, czy mnie samej byłoby łatwo pogodzić się z myślą, że mój ukochany jest blisko z inną kobietą. Zdrada fizyczna to jedno, my ze sobą nie sypialiśmy, prawda, ale dzieliliśmy się myślami, uczuciami, przeżyciami, a zdrada emocjonalna i psychiczna nierzadko boli bardziej niż skok bok. Więc nic dziwnego, że panny Maćka świrowały na mój widok.

– Anka – Maciek popukał się głowę. – Odbiło ci? Jeśli laska nie jest w stanie zaakceptować faktu, że jako dorosły człowiek mam przeszłość, doświadczenia, rodzinę i przyjaciół, to niech sobie poszuka kogoś z amnezją. Szkoda czasu i zachodu na kogoś takiego. Związek to nie więzienie, a tym mi trącą zapędy, żeby być dla kogoś całym światem. Znamy się dwadzieścia jeden lat. Serio, chcesz ryzykować czy nawet poświęcić taką przyjaźń dla czegoś, co trwa od kilku miesięcy?

Jego argumenty brzmiały logicznie i rozsądnie, niestety, chyba tylko dla nas. Westchnęłam i nie kontynuowałam tematu, co nie znaczy, że nad tym nie myślałam. Wiem, że w każdej sytuacji mogliśmy na siebie liczyć, ale może w tym problem? Może za bardzo na sobie polegaliśmy?

Wystarczaliśmy sobie nawzajem

Byliśmy nie tylko jak rodzeństwo, ale też ja dobrze zgrane białe małżeństwo. To chyba nie stanowiło ogólnie przyjętej normy. Żadne z nas nie pytało tego drugiego, na jaki film do kina się wybierzemy, bo to się rozumiało samo przez się.

Podobnie jak dobór składników na pizzę, którą zamawialiśmy. Wiedzieliśmy nawzajem, co lubimy albo na co mamy ochotę. Potrafiliśmy obserwować jakąś sytuację i wybuchać śmiechem jednocześnie, nawet nie mówiąc słowa. Jakbyśmy czytali sobie w myślach. Znaliśmy się aż za dobrze.

I wtedy w życiu Maćka pojawiła się Ewelina. Była o kilka lat młodsza od nas. Śliczna jak z obrazka. Delikatna, szczuplutka blondynka. Kończyła europeistykę, czyli w sumie takie nie wiadomo co, ale nie można jej było odmówić inteligencji.

Była bardzo oczytana, mogła rozmawiać z każdym i niemal na każdy temat. A co najważniejsze, nie czepiała się naszej relacji z Maćkiem, nie robiła mu wymówek o mnie. Polubiłam ją. Pasowała do Maćka. Byli wpatrzeni w siebie jak w obrazek, a mnie to cieszyło.

– Może to jest wreszcie to? – zastanawiał się Maciek po pół roku bycia razem z Eweliną. To był najdłuższy związek w jego życiu.

– Oby. Chcę, żebyś był szczęśliwy. Jeśli to jest to, jeśli to ona, ta jedyna, trzymam za was kciuki.

Zauważyłam zmianę, kiedy Ewelina zamieszkała z Maćkiem. Nieznaczną, minimalną, ale już nie była tak w pełni afirmacyjna dla naszej przyjaźni. Bardziej mi się przypatrywała i czasem widziałam w jej oczach pytanie.

Czemu nie masz swojego życia? Czemu wciąż kręcisz się tak blisko mojego faceta? Niby nic nie mówiła, nie kłóciła się z Maćkiem o mnie, ale nie byłam niewrażliwą babą i wyczułam zmianę w jej nastawieniu. Widziałam, że on jest w niej zakochany, i nie chciałam kolejny raz być powodem rozstania.

Już nie rozmawialiśmy o wszystkim, jak dawniej

– Będę pracować w Szczecinie – oznajmiłam im, gdy spotkaliśmy się w modnej knajpce na sushi.

– Jak to… w Szczecinie? – Maciek otworzył usta ze zdziwienia. – To kilkaset kilometrów stąd!

– Zuch. Zawsze byłeś dobry z geografii. No ale co poradzę. Zmieniają trochę w firmie i przenoszą mnie.

Bzdury. Sama poprosiłam o przeniesienie. Na razie na rok, żeby zobaczyć, co będzie się działo. Jeśli przetrwają ten rok, to znaczy, że powinnam trzymać się od Maćka z daleka. Jeśli nie, to najwyraźniej Ewelina nie była mu pisana i nie rozstali się przeze mnie.

– Twoi rodzice… Miałem cię pilnować…

– Jak miałam dziewiętnaście lat – parsknęłam śmiechem. – Teraz mam trzydzieści sześć i umiem sobie radzić sama.

A przynajmniej taką miałam nadzieję.  Bałam się, jak wytrzymam bez obecności Maćka w moim życiu. W ciągu tych lat rozstawaliśmy się najwyżej na tydzień czy dwa wakacji. Jednak musiałam to zrobić. Dla jego dobra. I swojego też. Musiałam uniezależnić się od niego, nieważne, że był moim najlepszym przyjacielem, moją bratnią duszą.

Po roku wiedziałam, że to była dobra decyzja. Odnalazłam się w zupełnie innym mieście, środowisku i choć tęskniłam za domem i ludźmi, których zostawiłam, zwłaszcza za rodzicami i Maćkiem, to było mi tam dobrze. Martwiło mnie, owszem, że coraz mniej rozmawiamy z Maćkiem. Jakbyśmy mijali się w korytarzu, nie wiedząc, co powiedzieć.

Widziałam w komunikatorze, że jest dostępny, zaczynałam do niego pisać… I kasowałam wiadomość. Celowo budowałam dystans. Gdy rozmawialiśmy, dowiadywałam się za każdym razem, że z Eweliną związek zmierza w kierunku „bardzo poważne”, więc nie chciałam tego psuć. Zrobiłam jej miejsce, żeby czuła się swobodnie i nie musiała się zastanawiać, czy ja i Maciek to tylko przyjaźń czy jednak coś więcej.

Wycofałam się, choć czułam się z tym dziwnie, niekomfortowo. Brakowało mi człowieka, którego znałam jak własną kieszeń. Tego, że wyskakiwaliśmy razem do kina, na pizzę, że zawsze mogłam z nim pogadać.

Że mogliśmy siedzieć z komputerami w jednym pokoju i nie odzywać się do siebie przez sześć godzin, pracując i tylko donosząc kolejne kubki herbaty czy kawy. Takie jednak było życie i musiałam się z tym pogodzić.

Przedłużyłam kontrakt na pobyt w Szczecinie o kolejny rok. Maciek był coraz szczęśliwszy z Eweliną i nie wolno mi było tego psuć. Mieszkali razem, myśleli o zrobieniu kolejnego kroku. Zaręczyny były przecież naturalną konsekwencją dłuższego związku.

Nie chciałam w tym przeszkadzać. Gdy Maciek zadzwonił, żeby poradzić się w sprawie pierścionka, był tak zdenerwowany, tak przejęty, jakby rozbrajał bombę. Na te kilkaset kilometrów wyczuwałam w nim napięcie. Chciałam zapytać, ale… Coś mnie powstrzymało. To już nie była relacja, w której mówiliśmy sobie wszystko i szczerze pytaliśmy o to, co się działo. Pozmieniało się.

– Nie mnie pytaj, głupku, bo każda kobieta chciałaby zupełnie coś innego. Zobacz, co ona nosi, jaki styl lubi. A jeśli poważnie rozmawiacie o zaręczynach, to zabierz ją do jubilera i po prostu razem coś wybierzcie – wysiliłam się na swobodny ton, choć czułam dławiące mnie w gardle łzy wzruszenia. Może też jakiegoś żalu… Naprawdę świat się zmienia… Maciek się żeni. Odłożyłam telefon, uśmiechając się przez łzy.

Prawda była taka, że mój najlepszy przyjaciel był szczęśliwy, zakochany i już mnie nie potrzebował. Ba! Był taki właśnie dzięki dlatego, że dałam mu przestrzeń, że zniknęłam z tego ciasnego kręgu, jaki go otaczał. Więcej dowodów nie potrzebowałam.

Teraz należało się skoncentrować na sobie i też ułożyć sobie życie. Bez Maćka w zasięgu głosu, ręki, myśli, śmiechu. Dobiegałam czterdziestki i dotąd jakoś nie znalazłam nikogo, o kim z czystym sumieniem mogłabym powiedzieć, że chcę spędzić z nim resztę życia. Może trzeba się było bardziej rozglądać, a nie skupiać na szczęściu Maćka, myślałam.

Po kilku miesiącach miałam dość

Zaczęłam chodzić na randki, wybierają i przebierając w tym, co się uchowało na „matrymonialnym rynku”. Syzyfowa praca. Naprawdę ciężko znaleźć mężczyznę, który miałby coś ciekawego do powiedzenia i nie był psychopatą.

Najczęściej po jednej albo dwóch randkach wyskakiwali z kilkorgiem dzieci i byłą żoną na karku albo, co gorsza, z żoną, i to wcale nie byłą. Po kilku miesiącach miałam dość i odpuściłam szukanie, dochodząc do wniosku, że albo mój jedyny sam się znajdzie, albo będę sama.

Lepiej żyć solo niż z kimś takim jak ostatni pacan, który na trzeciej randce zapytał, czy mogłabym mu pożyczyć kilkadziesiąt tysięcy, bo chciałby zrealizować swoje marzenie i wyjechać do Kambodży. Serio myślał, że się na to nabiorę.

– Kupiłaś już sukienkę na nasze wesele? – Maciek zadzwonił zupełnie niespodziewanie. Nie rozmawialiśmy już ze trzy miesiące.

– Jeszcze nie. I naprawdę przyjadę sama. Nie będę na siłę nikogo sobie dobierać… – wróciłam do naszej ostatniej rozmowy, podczas której Maciek nie mógł uwierzyć, że nie mam żadnego kandydata na osobę towarzyszącą.

– To nie szukaj. I nie kupuj. Nie będzie wesela.

– Słucham? Zmieniliście zdanie? Czyli jednak tylko sam ślub? – dopytywałam, bo i taka opcja wchodziła w grę.

– Nie, ślubu też nie będzie.

– Co? Dlaczego? Coś się stało?

– Tak, najpierw muszę coś sprawdzić. Jesteś w domu? – spytał.

– Jestem, ale…

– To mi otwórz.

Wyjrzałam przez okno. Rzeczywiście, stał pod moją klatką z telefonem w ręce. Wpuściłam go, oczywiście, i odruchowo nastawiłam wodę na kawę. Maciek pił kawę o każdej porze dnia i nocy. Kiedy wszedł, staliśmy naprzeciwko siebie, jak bokserzy przed niezapowiedzianą walką, nie wiedząc, co zrobić.

Zwykle w takiej sytuacji następował uścisk, ale teraz pojawiło się jakieś napięcie. Patrzyliśmy na siebie i… nagle domyśliłam się, po co tu przyjechał. Wszystko było widać w jego oczach. Zrobił jeden krok do przodu i drugi, a potem ujął moją twarz w dłonie i się pochylił.

Dał mi wystarczająco dużo czasu, żebym się cofnęła albo wykonała jakikolwiek gest niezgody. Ale sama chciałam sprawdzić, co to wszystko, do cholery, znaczy. A po kilku sekundach już wiedzieliśmy. To nie były iskry, to był istny pożar! Nigdy wcześniej czegoś takiego nie czułam. Coś zupełnie nowego, a zarazem doskonale znajomego. Oderwaliśmy się od siebie dopiero po dłuższej chwili.

– Wiedziałem. Wiedziałem, że nie jestem nienormalny.

– Co z Eweliną? – szepnęłam.

– Rozstaliśmy się. Zrozumiała, co się dzieje, jak zacząłem do ciebie mówić przez sen. Codziennie. Bo co noc mi się śniłaś. Nie umiałem o tobie nie myśleć. Jakbyś siedziała mi w głowie.

– Jakim cudem nie zauważyliśmy tego przez tyle lat? – nie mogłam uwierzyć, że wcześniej nie spróbowaliśmy, choćby dla żartu czy po pijaku.

– Może wtedy tego nie było. A może musieliśmy się rozstać na ponad dwa lata, by do nas dotarło, że żyć bez siebie nie umiemy.

Przesadzał, umieliśmy, ale faktycznie brakowało mi go jak ręki. Nie umiałam być bez niego szczęśliwa. A on beze mnie, choć próbował. Wylądowaliśmy tego dnia w łóżku i znowu wszystko rozumiało się samo przez się, jakbyśmy czytali w sobie w myślach. Rodzeństwo? Białe małżeństwo? Już nie. Zdecydowanie nie.

Miesiąc później się pobraliśmy. W pierwszym możliwym terminie w urzędzie. Dość czekania. Wystarczająco długo nam zajęło zrozumienie, kim dla siebie jesteśmy. Nasi rodzice byli w lekkim szoku, bo zawsze traktowali nas jak przybrane rodzeństwo, a my tu nagle zmieniamy przyjaźń w miłość, chcemy nosić wspólne podwójne nazwisko i mieć wspólne dzieci.

Wróciłam ze Szczecina do mojego starego oddziału. Nie musiałam już w żaden sposób niczego sprawdzać ani udowadniać, ani trzymać się od nikogo z daleka. Wręcz przeciwnie. Po tylu latach, kiedy nie ciągnęło nas do siebie, teraz nie mogliśmy od siebie rąk oderwać.

Nadrabialiśmy stracony czas. Jeszcze trochę, a mogłoby być za późno. Choćby na dzieci. Czy polonistka, sadzając mnie obok mrukliwego chudzielca, wiedziała, że właśnie wybrała mi towarzysza i partnera na całe życie? Czy ja sama cokolwiek przeczuwałam?

Łatwo przeoczyć coś, co nie błyszczy, co wydaje nam się tak oczywiste, że nie zauważamy, jak jest niezwykłe. Czasem niewiele brakuje, by przegapić okazję życia. My przegapilibyśmy miłość. Opartą na pewnym, solidnym fundamencie przyjaźni, do której dodaliśmy całą furę iskier. Mam nadzieję, że wystarczy nam ich do końca życia, bo właśnie tak zamierzamy przejść przez lata, które nam zostały. 

Czytaj także:
„Moja córka ma dobre serce, ale jest naiwna. W ramach pomocy chciała, żeby zamieszkał u nas bezdomny kryminalista”
„Ludzie oceniali ją i mieli a dziwaczkę. Okazało się, że jej mąż i syn zginęli w koszmarnym wypadku”
„Przyjęłam synowe pod swój dach i dałam wszystko, co mogłam. A te dwie smarkule chcą mnie oddać do domu starców”

Redakcja poleca

REKLAMA