Życzliwy...

„Nie macie ślubu kościelnego?! To jak wy żyjecie?! Przecież to wstyd i grzech!!! Jak tak można? Przecież to praktycznie na kocią łapę!” - itd. itp. etc.
/ 11.09.2008 23:56
„Nie macie ślubu kościelnego?! To jak wy żyjecie?! Przecież to wstyd i grzech!!! Jak tak można? Przecież to praktycznie na kocią łapę!” - itd. itp. etc.

Hej, hej! Chwileczkę! Jedną minutkę! Powstrzymaj swoje oburzenie. Od kiedy to ślub kościelny jest wyznacznikiem uprawomocnienia się małżeństwa? Odłóż nieco na bok swój święty gniew. Zanim zaczniesz wymawiać mi grzech i konieczność wstydu, odpowiedz mi na pytanie: kto tak twierdzi? Ty? Phi! A kimże jesteś? Prawnikiem? Egzekutorem?
Życzliwy...
O ile mnie pamięć nie myli, to w naszym kraju związek małżeński uznaje się za zawarty po podpisaniu stosownych dokumentów w Urzędzie Stanu Cywilnego w obecności kierownika tegoż urzędu (lub jego zastępcy) oraz świadków. I dopiero te dokumenty (a nie ceremonia kościelna) w naszym kraju sprawia, że małżeństwo jest ważne. Prawda? Prawda! To nie wyskakuj mi tutaj, że ślub jest nieważny.

Co z tymi wszystkimi ludźmi, którzy nie podzielają Twojego katolickiego wyznania? Wyznania, które chełpi się tolerancyjnością. Do bani z taką tolerancją, w której każdego, kto nie wziął ślubu kościelnego (w Twoim kościele, przypomnę!), uważasz za grzesznika i „nie-małżonka”! A gdzie wolność wyboru? Gdzie swoboda wyznań i światopoglądu? Może być, pod warunkiem, że według Twojego widzimisię? Według Twoich zasad? Bzdura!

Póki wszystko jest zgodne z prawem, póki małżonkowie noszą wspólne nazwisko, prowadzą wspólne życie i to zgodnie z obowiązującą w tym kraju literą prawa, nie masz absolutnie żadnego powodu, by wymawiać im konieczność wstydzenia się przed ludźmi, nazywać to życiem na kocią łapę. Wolność sumienia przede wszystkim. Poza tym – spójrz wokół siebie. Na te małżeństwa „prawidłowe”, ze ślubem kościelnym. Przysięgali przed Bogiem a teraz co? On co drugi dzień wraca do domu pijany, awantury są na porządku dziennym, nierzadko dochodzi do rękoczynów. To ma być wzorcowa, prawomyślna rodzina? Na dodatek taka, której nie wolno (w myśl Twoich przekonań) wziąć rozwodu, bo przyrzekali że „do śmierci”? To co? Ona ma go zabić, żeby być wolną? I mieć własne, prawdziwe życie?

Wypchaj się tym swoim ślubem kościelnym. Ślubem, który nie dopuszcza rozwodu w momencie, gdy całe życie wali się na łeb na szyję z winy jednego z małżonków. Tylko śmierć jednego z nich pozwala na ponowne wzięcie ślubu kościelnego! To ma być sprawiedliwe? Ktoś ma się skazywać na wieczne potępienie, bo trafił się pijak, psychopata, awanturnik? Ludzie się zmieniają. A zasad (Twoich zasad, przypomnę!) zmieniać nie wolno. I z pokorą znosić złe traktowanie i przeciwności losu, zamiast powiedzieć „mam dość”?

Nie ma ślubu mniej i bardziej ważnego. Nie jest istotne, czy zawarty był on w kościele, czy w USC. Ważne jest to, że dwoje ludzi decyduje się być ze sobą. Nie wiedzą, co ich czeka, to prawda. Mogą tylko przewidywać i mieć nadzieję. Ale to ich życie. Ich decyzja. Wspólnie ją podejmują. Ty nie masz prawa krytykować ich życiowych decyzji. Zajmij się swoim życiem, sprawdź, czy wszystko masz w nim właściwe, poukładane jak należy. A innych zostaw w spokoju. Nie masz prawa mówić im jak mają żyć. Bo nie Ty będziesz za nich umierać...

Rafał Wieliczko

Redakcja poleca

REKLAMA