Nadchodzi taki poranek, a raczej, jak to było na przykład w moim przypadku środek nocy, gdy zostajesz człowieku, kobieto niedoszła, matką. Budzisz się, przecierasz oczy, wkraczasz na nową drogę życia, na której skraju stoi tabliczka z napisem: Matka Wielka. Albo Matkowo, Matkowice i inne takie – od Matki i na Matce skonstruowane nazwy miejscowości przystanku życiowego.
Wciąż jesteś jeszcze tą samą kobietą, ale jednak życiowa rola matki łokciami, przepychankami i siłą przebicia wypycha ci się na pierwszy plan. Chcesz czy nie chcesz. Ale raczej chcesz. Sama chciałaś to i masz. i się zaczyna. Co się zaczyna? Matkowanie. Matki przypominanie. Gorzej: własnej matki odwzorowywanie.
Czy to nie ironia losu? Koszmar senny, a może jakieś natrętno – prześladowcze deja vue?
Słyszysz z własnych, osobistych ust wydobywające się słowa, które tak niedawno słyszałaś kierowane do ciebie z osoby matki twej rodzicielki. Słowa te jednak należą do ciebie, wypowiadasz je z pełną świadomością, a kierujesz do świeżo nabytych drogą naturalną potomków twoich osobistych. Dzieci czyli.
A jakie to słowa? No, na przykład. Ech, przykłady można by mnożyć niestety. Dodawać, mnożyć i do kwadratu dawać, w nawiasy zakładać. Tyle ich jest…
- „Uważaj.” (Brak reakcji.)
- „Uważaj mówię”. (Całkowity brak reakcji.)
- „Zaraz się przewrócisz i nabijesz sobie guza”. (Napuchnie ci do rozmiarów wieży Babel, a ja będę musiała szukać lodu w zamrażalce, którego oczywiście tam nie będzie i znowu ci przyłożę do czółka pogruchotanego obiciem o twarde kafelki podłogowe piersi indycze ci przyłożę zamrożone, bo co innego, a ty będziesz ryczał w niebogłosy, że nie chcesz tego kuraka zimnego przy twarzy. Ale cóż poradzić. Taki urok roli matki i synów.)
- „A nie mówiłam.” (Ano mówiłam, mówiłam, ale nikt mnie w tym domu nie słucha. Jak grochem o ścianę. Ja sobie mogę mówić, a oni swoje.)
- „Nie wylewaj mleka na podłogę”. (Albo innego lepkiego płynu nie wiadomo jak skonstruowanego i skąd się w twoich rękach małoletnich wziętego, którego nie można się pozbyć ani przy pomocy papieru kuchennego, paczki chusteczek dla niemowląt, ani litra Ajaxu spryskanego bezpośrednio na rozlewisko.)
- „Nie pij wody z lodówki”. (Znowu będziesz kaszlał przez tydzień, a potem nasza pediatra powie to, co mówi zawsze na wszystko: „Inhalacje”. I będę cię inhalować w torturach psychicznych, bo komu by się chciało inhalować i być inhalowanym w lipcu, przy czterdziestostopniowych upałach i stuprocentowej wilgotności powietrza?)
- „Patrz pod nogi.” (Bo jak nie będziesz patrzył to sobie tak skręcisz kostkę jak w zeszłym roku i będziemy gnać na pogotowie o dziewiątej wieczór. Potem cię będą prześwietlać czy oby nie złamana i jakimiś promieniami ultra coś tam faszerować niepotrzebnie. )
- „No i po co ci to było?” (No, żeby coś się działo mi to było, bo nudziłam się, to teraz się nie nudzę, a wręcz przeciwnie – atrakcji mam niemało, a co dzień to nowa).
Uff, tak, wiem jak to brzmi. Na sam dźwięk tych słów, które mimowolnie wymawiam wzdrygam się dreszczem buntu dwulatka czy innego prawie czterolatka. Słyszę te słowa matką podszyte. W uszach mi brzmią echem. Ale wymówić ich się nie da. Ot, taka rola matki. Przypisany scenariusz od pokoleń. Z matki na matkę.