W poszukiwaniu księcia, czyli romantyczny pragmatyzm

- Mój Misio na Walentynki obkleił mi cały samochód małymi serduszkami – pochwaliła mi się koleżanka. Jęknęłam w myślach, wyobrażając sobie ile czasu i nerwów zajęłoby mi zerwanie wszystkich tych „cudownych” podarunków z własnej karoserii. I jakie przyniosłoby szkody.
/ 25.01.2010 07:52
- Mój Misio na Walentynki obkleił mi cały samochód małymi serduszkami – pochwaliła mi się koleżanka. Jęknęłam w myślach, wyobrażając sobie ile czasu i nerwów zajęłoby mi zerwanie wszystkich tych „cudownych” podarunków z własnej karoserii. I jakie przyniosłoby szkody.

- Cudownie – pochwaliłam taktownie.
- Wiem, wspaniale trafiłam – usłyszałam zaraz – a od czasów jak urodził się Junior, co tydzień dostaję bukiet róż. Zasuszyłam po jednej z każdego. Taka jestem szczęśliwa – westchnęła, wyraźnie oczekując po mnie potwierdzenia. Dostała go trochę z opóźnieniem, ja w myślach rozważałam co zrobiłabym z 60 już kwiatami na moich 50 metrach kwadratowych. Kiedy chwilę później usłyszałam jeszcze, że Misio nie zmienia swojemu synkowi pieluch i uważa, że bawić będą mogli się dopiero za jakieś 2 lata, wiedziałam, że to raczej ja dobrze trafiłam.

W poszukiwaniu księcia, czyli romantyczny pragmatyzm

10 + : Harlequiny i płatki róż
Każda z nas marzy o TYM JEDYNYM, idealnym, pięknym, doskonałym. Przeważnie wzorowanym na jakimś, mniej lub bardziej ambitnym literackim pierwowzorze. Jeśli któraś kobieta powie, że nigdy nie czytała romansów, kłamie w żywe oczy. Ba, jako nastolatki czytałyśmy te bzdury regularnie, mimo iż w gruncie rzeczy wszystko było takie samo. ON, szaleńczo zakochany, zapraszał JĄ na piknik pod gwiazdami, śpiewał specjalnie napisaną serenadę a wszystko dookoła obsypywał płatkami czerwonych róż. Gwiazdy świeciły wyjątkowo jasno, mimo nocy wiał ciepły wiatr a noc była niezapomniana. W odwodzie był opcjonalny biały koń a, kiedy przyszło co do czego, pierścionek, wręczony na kolanach, przy śpiewie niepowtarzalnego minstrela. Nawet niebo było jakieś bardziej niebieskie.
Ten literacki książę był ziszczeniem nastoletnich marzeń. Marzeń nieskalanych jeszcze jakże prozaicznymi ale użytecznymi kwestiami jak chociażby zapłacenie czynszu czy też interaktywną opieką nad dzieckiem. Marzyłyśmy, że i pod naszą wieżą w postaci blokowego (i w większości zakratowanego) okna pojawi się TEN JEDYNY, który wyśpiewa serenadę o uczuciach. Rymy były wskazane, chociaż – z biegiem lat – znikały na rzecz metafor i pięknych porównań.

20+: Businessman, artysta albo podróżnik
Książę w zasadzie towarzyszył zawsze, z biegiem czasu jednak stawał się jakby… bardziej współczesny. W wieku 20+ miał twarz ogorzałego Globtrottera, z nonszalancją pokazującego nam zdjęcia z licznych podróży, obiecującego zabrać nas w nieznane i egzotyczne miejsca. To opcjonalnie artysta, który wciąż widzi w nas swoją muzę. To wreszcie businessman, na drugie spotkanie darujący, lekkim gestem, mały ale oszałamiający naszyjnik z Cartiera, pod domem wręczający nam tuzin czerwonych róż. Wprowadzający nas w nowy świat pięknych i bogatych. To ideał, modny, dowcipny, doskonały w łóżku. To plan na życie. Szkoda tylko, że ciut wyidealizowany.

30+: Tata na etacie
Mniej wyidealizowany i znacznie starszy okazywał się ten książę prawdziwie dorosły. To dalej książę tylko troszkę inny niż jego poprzednicy. Dbający w równym stopniu o popłacone rachunki, przyszłość na równi z teraźniejszością, opcjonalne dzieci. Biały koń troszkę odchodzi w niepamięć. Zresztą i tak ciężko byłoby go trzymać na balkonie, na drugim piętrze. Zbroję chętnie wymieniamy na przytulenie w nocy, rycerskie ramię na dyżur przy dziecku, a muzą… no cóż, Muzą możemy zostać na zawsze.

Na szczęście tacy książęta wcale nie są już w mniejszości. Niektórzy jeszcze, na widok pełnej pieluchy ulatniają się „po angielsku” z pokoju, większość jednak stawia czoła temu jakże traumatycznemu wydarzeniu. Naszym ojcom wybaczamy, tetry były przerażające. Ba, są dzisiaj tacy co nie boją się zostać samemu z maluchem w domu, a nawet iść samodzielnie na spacer. I kiedy tak patrzę na mojego księcia, kiedy walczy z Juniorem i jego niechęcią do kaszki, tak sobie myślę, że chyba daruję sobie tę serenadę i rymy. I już na pewno obklejanie samochodu serduszkami. Zostanę przy wspólnym wstawaniu nocnym do dziecka i… no, dobrze okazjonalnej, kupionej całkowicie bez okazji różyczce.

Marta Czabała

Redakcja poleca

REKLAMA