Byłam pełna energii, gdy nadchodził wrzesień, choć oczywiście żal było kończącego się lata. Z entuzjazmem i wielką radością odwiedzałam sklepy papiernicze, chodziłam po księgarniach w poszukiwaniu książek i przygotowywałam biurko, na którym oczywiście po tygodniu panował totalny chaos i niczego nie można było na nim znaleźć. Ale to nie było ważne.
Najbardziej cieszyłam się, że zobaczę swoich szkolnych kolegów i koleżanki. To zawsze były magiczne chwile. Kiedy staliśmy odświętnie ubrani pod aulą, w oczekiwaniu na naszą wychowawczynię, rozmowom nie było końca. Szkolne korytarze powoli się zaludniały, woźne od samego początku miały ręce pełne roboty, a nauczyciele próbowali udawać, jak bardzo cieszą się na nasz widok.
To zawsze był dzień pełen wrażeń. Anka obcięła swoje włosy do pasa i wygląda jak chłopak. Julita z okrągłej brunetki przeistoczyła się w szczupłą blondynkę, a Kaśka w końcu założyła spódnicę. Tomek do garnituru, dalej zakłada glany, a Maciek jak to Maciek znowu przyszedł w dresie. Agnieszka przyjechała pod szkołę samochodem – w trakcie wakacji zrobiła prawo jazdy, Paweł już nie ma tych swoich anielskich loczków, a ja? Cóż, jak zwykle bez makijażu, nieco bardziej opalona i z tą samą futrzaną torebką w rozmiarze mini na ramieniu.
Mój entuzjazm i radość, znikały zwykle następnego dnia, gdy wracając ze szkoły do domu, w duchu przeklinałam nauczycieli, którzy już pierwszego dnia, zarzucili nas stertą prac domowych. Uwierzcie, w takich chwilach, byłam gotowa cofnąć się w czasie do czasów przedszkolnych.
Dziś rano, gdy wolnym krokiem szłam do pracy, z żalem w sercu spoglądałam na ubraną apelowo młodzież, która wyraźnie ożywiona wędrowała na rozpoczęcie roku szkolnego. Widok ulubionej polonistki sprawił, że serce zaczęło mi mocniej bić i zapragnęłam, żeby znowu ktoś zaprosił mnie do tablicy na „pranie mózgu” – co według słownika Drakuli (naszej polonistki) zwykle oznaczało odpytywanie z gramatyki.
Zamarzyłam o teczce pełnej rysunków, które dostarczałam plastyczce pod koniec semestru, gdyż w trakcie lekcji, po rozmowach z koleżankami, zawsze brakowało czasu na wykonanie polecenia nauczycielki.
Nagle poczułam nieodpartą pokusę pojawienia się na lekcji wychowania fizycznego, przed którą zwykle odczuwałam paniczny lęk i zastanawiałam się, czy własnoręcznie napisane usprawiedliwienie będzie dla nauczyciela wystarczającym powodem do zwolnienia mnie z zajęć. Dziś zgodziłabym się na skoki przez kozła i bieg na sześćdziesiąt metrów, który napawał mnie lękiem.
Chciałabym też znaleźć się przy tablicy, w trakcie zajęć z matematyki, a na długiej przerwie biec z koleżankami po drożdżówkę z serem do pobliskiej piekarni, by spóźnić się na lekcję historii, z której i tak pewnie byśmy uciekły.
A później wpadłam na kobietę od geografii – dzięki Bogu ten etap edukacji mam już dawno za sobą. Teraz przynajmniej – nikt tak jak Ona – nie kusi losu magicznym automatem do losowania numerów z dziennika. Jak we śnie – numer drugi: Karolina, zapraszam na środek, a potem akcja staje i budzę się z porannego letargu, stojąc pod drzwiami swojego biura. Jak po zimnym prysznicu, cieszę się z dorosłości – do czasu, kiedy znów nie nadejdzie 1 września.
Karolina Małgorzata Górska