Czyli o sztuce fatalnego pocieszania. Bo czasem naprawdę lepiej poklepać po ramieniu, nic nie mówiąc, zamiast odgrywać społeczne teatrzyki.
Sto tysięcy scenariuszy. Masz guzka w piersi, jesteś w zagrożonej ciąży, samolot z twoim mężem zniknął z radarów, a twoje dziecko nie wróciło po szkole do domu. Takie rzeczy się zdarzają i co więcej, zdarza się, że kończą się źle. Bo w każdym strachu tkwi przecież ziarnko prawdy i jakby nie było na świecie porwań, poronień czy raka, to nikt by się nie przejmował. Masz więc prawo do obaw.
Co robi wtedy najlepszy przyjaciel? Niestety, w większości przypadków, przychodzi i mówi, że wszystko będzie dobrze. Albo jeszcze gorzej: „wszystko na pewno będzie dobrze”. Gdyby zbiegiem okoliczności ów przyjaciel był akurat onkologiem, położnikiem czy specjalistą od kidnapingu, to jeszcze miało by to jakiś sens, choć biegu wypadków i tak zwykle nie można jednoznacznie rozstrzygnąć. Jak jednak Zosia - bibliotekarka czy Antek - maszynista mogą wiedzieć, że z twoim zdrowiem, pracą czy rodziną wszystko będzie dobrze? Nie mogą. A jednak mówią te bzdury, rzekomo żeby pocieszyć i dowieść swojej pomocności w trudnych sytuacjach.
I to powinno być karalne. Bo nikt, kto odchodzi od zmysłów nie chce usłyszeć od kompletnego laika, że nie ma się czym przejmować, luz blues. To nie pomaga, nie uspokaja i na pewno nie przekonuje, a w większości przypadków po prostu złości. Człowiek zmartwiony i przerażony nie chce bowiem kitu wciskanego prosto w uszy - woli mieć obok kogoś, kto okaże zrozumienie, pomartwi się razem, spróbuje poszukać pozytywnych scenariuszy dających nadzieję, a nie proroctwo z fusów.
Dlatego, jeśli kiedykolwiek znajdziesz się u boku zatroskanego człowieka, pomyśl jakby było ci w jego butach i nie mów, że wszystko będzie dobrze, pod warunkiem, że nie jesteś w 100% pewien. Bo przyjaciołom należy się szczerość i współczucie, a nie mazanie masłem po oczach.