Niemowlak poliglota czyli biznes to biznes

„Angielski dla dzieci, od trzech miesięcy” – takie oto ogłoszenie szkoły językowej X zawisło na jednym z warszawskich płotów. Obok, mniejszym druczkiem gwarancja efektywności i zapewnienie o super nowoczesnych metodach. Jak zawsze najnowszych i najbardziej skutecznych.
/ 11.12.2010 16:02

„Angielski dla dzieci, od trzech miesięcy” – takie oto ogłoszenie szkoły językowej X zawisło na jednym z warszawskich płotów. Obok, mniejszym druczkiem gwarancja efektywności i zapewnienie o super nowoczesnych metodach. Jak zawsze najnowszych i najbardziej skutecznych.

Fakt, żyjemy w czasach, kiedy dzieci zapisywane są do szkół zanim jeszcze rodzice rozpoczną planowanie rodziny, a wcale już nie przysłowiowy wyścig szczurów, rozpoczyna się w piaskownicy z pierwszą łopatką i wiaderkiem. No dobrze, ale czy angielski dla trzymiesięcznych maluchów to nie lekka przesada?

Albo i wcale nie lekka. Odpowiedzialni za opracowanie tej cudownej „lingwistycznej” receptury, opowiadają dużo sloganów, wymieniają dużo nazwisk, a jako główną myśl ustawiają frazes „ekspozycja na bodziec”. Zdają się przekonywać, że trzy miesiące to niemalże ostatni dzwonek, aby umożliwić dziecku odpowiednią, językową stymulację, a tym samym zapewnić mu przecież stosownie lepszy start życiowy. Przecież można było już w ciąży słuchać odpowiednich płyt, kto wie, może wpływając na stosowne ukształtowanie uszu swojego potomka. Trzeba było czytać w oryginale książki, najlepiej Szekspira, aby dziecko chłonęło też kontekst kulturowy krajów anglosaskich. Jeśli dziecko jest już na świecie, możemy jedynie pluć sobie w brodę. Teraz może nas uratować jedynie ta cudowna oświatowa placówka!

Strach pomyśleć, że znajdą się mamy, które zwabione stymulującą reklamą, pobiegną płacić ciężkie pieniądze, aby raz czy dwa razy w tygodniu posiedzieć wśród kolorowych obrazków i posłuchać, że właśnie zapewniają dziecku lepszą przyszłość. Za ok. 1800 zł za semestr. Postępów nieletnich słuchaczy na razie nie da się udokumentować, ale specjaliści z dziedziny Z opracowali już metodę, która pozwala innym specjalistom widzieć, że trzymiesięczne dzieci rozumieją coraz więcej po angielsku. Jeszcze tylko semestr, może dwa, a świetlana przyszłość małego juniora jest niemalże gwarantowana. Jeszcze tylko małe wpisowe i geniusz gotowy.
Szaleństwo? Zbiorowa choroba? Nie byłoby takich ofert, gdyby nie było też chętnych na ten swoisty naukowy towar. Może więc warto się zastanowić. Może jednak jestem wyrodną matką, jeśli ekspozycję na bodziec zastępuję ekspozycją na ukochanego dziadka i równie ukochaną bajkę o pociągach. Może nie myślę o świetlanej karierze mojego dziecka, jeśli wolę, aby najpierw nauczył się sprawnie posługiwać językiem ojczystym, zanim przejdziemy do tego obcego. Może spaliłam jego życiowe szanse, nie czytając w ciąży odpowiedniej literatury i nie słuchając odpowiedniej muzyki. Może. Ale jak na razie jakoś się nie martwię. Bo kiedy on się śmieje, śmieje się cały świat. I mój i jego. A to wcale nie musi być po angielsku.

Redakcja poleca

REKLAMA