Rafał Wieliczko w swoim felietonie „Listy, listy, listy…” poruszył temat bardzo bliski memu sercu. Ja również doskonale pamiętam, jak jeszcze kilka lat temu, wieczorami pisałam długie listy do znajomych bliższych lub dalszych. Siadałam wówczas w pustym pokoju, włączałam ulubioną muzykę, a słowa płynęły spod długopisu niczym melodia z głośnika. Pamiętam, jak złościłam się, gdy na pierwszej stronie zrobiłam wielkiego kleksa, albo kolejny raz napisałam coś nie tak, jak chciałam. Później odnalazłam w tych kleksach jakąś magię. Każde skreślenie zdradzało intencje autora listu – to one kształtowały charakter naszej korespondencji i często odnajdywałam w listach odpowiedzi na słowa, zawarte pod skrzętnie zakreślonym miejscem.
Ileż radości sprawiał widok białej koperty w skrzynce na listy. W skrzynce, do której klucz miała tylko mama. Czasem musiałam czekać przez wiele godzin, aż przyjdzie z pracy i wyciągnie ze skrzynki te papierowe niespodzianki. Kiedy czekałam na jakiś list wyjątkowo niecierpliwie, biegłam po klucz do pracy, nie mogąc doczekać się tego, co tkwiło w środku.
Listów przychodziło mnóstwo. Kiedy już uporałam się z jednymi, przychodziły następne, a po nich jeszcze inne i tak ciągle. Miałam co robić wieczorami, miałam co czytać i miałam komu się wyżalić. Tyle listów, a każdy z nich był inny. Każdy pachniał inaczej…
Długo nie mogłam się pogodzić z myślą o tym, że lada moment, tradycyjne listy zostaną wyparte przez wiadomości e-mail. Przez wiele miesięcy, podejmowałam kolejne próby pisania listów, ale przychodziło ich coraz mniej, aż w końcu przestały przychodzić w ogóle. W zamian za długie rozprawy, otrzymywałam zdawkowe maile, pisane po kryjomu z firmowego komputera. Niektórzy nadal chcieli, abym do nich pisała, ale fakt, że moja skrzynka świeciła pustkami mimo wielu wysłanych listów, napawał mnie smutkiem i zniechęceniem.
Znalazłam na to inny sposób. Szukałam osób, które nie mają komputera i które ponad wszystko, cenią sobie wkład autora w jego list. Wzdłuż i wszerz przeszukałam wszystkie codzienne gazety, a następnie pobieżnie przejrzałam strony telegazety. Ktoś napisał o sobie: od roku przebywam w więzieniu, nie mam kontaktu z rodziną i potrzebuję kogoś, komu mógłbym napisać o tym, jak bardzo różni się życie więzienne od tego co za oknem…
Nie wahałam się. Sięgnęłam po kartkę i napisałam bardzo długi list. List do obcego człowieka, może nawet kryminalisty, ale to nie było ważne. Najważniejsze było to, że ktoś czuje potrzebę pisania, zbliżoną do mojej. Listy przychodziły z tak wielką częstotliwością, że przez moment bałam się, czy uda mi się sprostać zadaniu. Były to jednak najpiękniejsze listy, jakie kiedykolwiek otrzymałam.
Nigdy nie zapytałam, dlaczego znalazł się za kratkami, nie miało to przecież żadnego znaczenia. Gdyby chciał, sam by mi o tym napisał, ale widocznie nie czuł takiej potrzeby. Mnie wystarczyło to, że odpisuje na listy i czeka na moje. Prowadziliśmy zażarte, bardzo inteligentne rozmowy na ważne tematy. On opowiadał o tym, jak to jest, gdy nie można zobaczyć blasku słońca, a ja pisałam o tym, jak okrutne potrafi być życie po tej drugiej stronie. Czasem streszczałam krótko wieści z kraju i ze świata, a czasem skupiałam się wyłącznie na przekazaniu własnych myśli… ale któregoś dnia się urwało i etap korespondencyjny w moim życiu zamknął się na bardzo długi czas. Niby miałam do kogo pisać, ale w skrzynce już zawsze wypatrywałam listów od obcego znajomego.
Później powoli przekonywałam się do listów elektronicznych. Do dziś jednak sprawia mi trudność formułowanie myśli na ekranie monitora. W sieci jest wiele pokus i miejsc, które rozpraszają nas i odciągają naszą uwagę od odbiorcy naszych listów. Siedząc przy komputerze, nie potrafię się skupić w 100%, tak jak robiłam to, gdy pisałam tradycyjne listy. Zawsze wydaje mi się, że nie poświęcam odbiorcy wystarczającej ilości uwagi i czasu… że zamiast podzielić się z Nim odrobiną siebie, rozdzieram się na kawałki.
Mocno wierzę w to, że jeszcze kiedyś ktoś doceni tradycyjny elaborat i w odpowiedzi wyśle mi coś swojego, nie drogą cyfrową, a właśnie tradycyjną Pocztą Polską, która czasem gubi listy, wysyła do ludzi beznadziejnych listonoszy, a jednak w wielu przypadkach dostarcza mi białe kartki, które cieszą serce i oko.
Drogi Rafale, z całego serca życzę Ci wielu tradycyjnych listów wysłanych i otrzymanych. Być może kiedyś, gdzieś po drodze, spotkają się nasze listy i szepną sobie nawzajem kilka ciepłych słów.
Listy duszą pisane
Listy tradycyjne mają duszę, a kleksy i skreślenia kształtują ich charakter. Pismo zdradza nasze uczucia, a słowa cieszą odbiorcę. Ludzie, piszcie listy!
Karolina Małgorzata Górska