Książka Pierwsza na liście - wywiad z autorką, Magdaleną Witkiewicz

Książka Pierwsza na liście - wywiad z autorką, Magdaleną Witkiewicz fot. patrziczuj.pl/Kolaż Polki.pl
Magdalena Witkiewicz opowiada o swojej nowej książce, ale i o tym, skąd czerpie inspiracje do pisania.
Milena Oszczepalińska / 27.01.2015 12:34
Książka Pierwsza na liście - wywiad z autorką, Magdaleną Witkiewicz fot. patrziczuj.pl/Kolaż Polki.pl

Specjalnie dla nas autorka książki "Pierwsza na liście" i wielu innych bestsellerów, Magdalena Witkiewicz, zwierza się, dlaczego w ogóle zaczęła pisać, jak dużo jej samej możemy odnaleźć w jej powieściach oraz o tym, dlaczego w swoich książkach podejmuje akurat takie, nie zawsze łatwe tematy. Przeczytajcie!

Nie bała się Pani porzucić kariery w biznesie dla pisarstwa? Wydaje się to mało dochodowym zawodem…

Oczywiście, że się bałam. Moje przejście było stopniowe. Po ciepłej posadzie i regularnych pensjach otworzyłam firmę marketingową. Niestety pisanie mnie bardzo absorbowało i na firmę miałam mniej energii, a tym samym mniej czasu. Rozwiązanie firmy było bardzo dobrym pomysłem.

Na początku robiłam tabelki z planowanymi zyskami na przestrzeni roku, by zobaczyć czy w ogóle zmiana zawodu ma sens. Tabelki były trochę na wyrost, ale jestem przekonana, że to była bardzo dobra decyzja. Mam zupełnie elastyczny czas pracy, co przy dwójce dzieci jest bardzo wygodne. I spełniam swoje marzenia. W dalszym ciągu miewam obawy, ale jestem optymistką i idę do przodu!

Dla kogo właściwie Pani pisze?

M.W.: Dla tych, co mają ochotę spędzić kilka godzin w raczej miłym towarzystwie, na końcu książki uśmiechnąć się i wnieść ten uśmiech do codziennego życia. Nie moralizuję, nie ganię, nie wymyślam bohaterów z kosmosu. Myślę, że moje powieści dają nadzieję na przyszłość. Dla kogo piszę? Dla tych, co potrzebują tej nadziei, lubią się wzruszyć, pośmiać i odłożyć książkę na bok z uśmiechem. Wśród moich czytelników przeważają oczywiście kobiety.

Skąd czerpie Pani pomysły na powieściowe bohaterki? Czy to tylko kwestia wyobraźni, czy możemy odnaleźć w nich cząstki Pani historii?

M.W.: Pisarz jest takim podglądaczem rzeczywistości. Bardzo często zwracam uwagę na interesujących ludzi, których spotykam. Na przykład wczoraj poznałam na siłowni kobietę, która jest pilotem w amerykańskich liniach lotniczych. Idealna na oryginalną bohaterkę. Muszę się z nią umówić na kawę! Notorycznie mam takie przypadki. Gdy pisałam „Pierwszą na liście”, przez zupełny przypadek poszłam do mojej koleżanki, która pracuje w hospicjum. Potem byłam u niej wielokrotnie. W książce historia Róży, która pracuje w hospicjum, jest bardzo istotna dla całej fabuły.

Pomagają mi też bardzo dobre relacje z moimi czytelnikami. Jedna z czytelniczek, gdy się dowiedziała, że piszę książkę o małżeństwie, które nie może mieć dzieci - „Zamek z piasku” - przesłała mi swój pamiętnik z czasów, gdy ona bezowocnie się o dziecko starała.

Pomysły wiszą w powietrzu. Wystarczy uważnie się rozglądać. Kiedyś moi rodzice chcieli kupić drzewo czereśniowe. Jedno. Oburzony ogrodnik powiedział „Czereśnie zawsze muszą być dwie”. Czyż nie piękny tytuł na książkę?

Zastanawia się Pani - miłość czy przyjaźń. A czy według Pani miłość może istnieć bez przyjaźni?

Zobacz też:

Mariusz Szczygieł o strategii na życie
"Niewybaczalne" Isabel Wolff
Wywiad z Magdaleną Popławską


M.W.: Tak, w mojej najnowszej książce „Pierwsza na liście” zastanawiam się nad tym bardzo intensywnie. Kiedyś mi się wydawało, że miłość to jest taka przyjaźń z namiętnością. Teraz wiem, że musi być jeszcze jeden składnik, ale nie jestem w stanie go zidentyfikować.

Ale w miłości na pewno musi być przyjaźń. Bez przyjaźni to zwykłe zauroczenie. Może kiedyś napiszę książkę, gdzie tak naprawdę tylko miłość jest ważna?

Myśli Pani, że kobiety są silniejsze od mężczyzn?

M.W.: Nie ujmowałabym tego w taki sposób. Narażę się pewnie feministkom, ale uważam, że kobiety są zupełnie inne niż mężczyźni. Tak jak każdy człowiek jest inny. Niektórzy są silniejsi, inni słabsi. Jedni lubią sport, inni wolą wylegiwać się w fotelu. Kobiety różnią się od mężczyzn - budową, rysami twarzy, głosem. W niektórych sprawach są silniejsze, a w niektórych słabsze. Do pewnych rzeczy bardziej się nadajemy, a do niektórych lepsi są mężczyźni. Ważne, by każdy sprawdzał się w tym, co chciałby robić.

fot. Kamila Wyroślak

W najnowszej powieści pt. „Pierwsza na liście” porusza Pani problem dawstwa szpiku. Czy ma to jakiś osobisty związek z Panią?

M.W.: Silne emocje, jakie towarzyszyły jednej z bohaterek - Patrycji - są moje. Kiedyś byłam w szpitalu, czekałam na diagnozę i najbardziej na świecie bałam się o to, kto przekaże moje myśli dzieciom, gdy mnie już nie będzie. I między innymi o tym strachu jest ta powieść. Myślałam wtedy o tym, że chciałabym zostawić moim dzieciom cząstkę siebie. Bym z nimi była chociaż na kartkach pamiętnika, czy w listach. By w ważnych życiowych momentach moje dzieci mogły chociaż trochę ze mną „pobyć”.

Niestety nie mogę być dawcą szpiku, więc może poprzez tę książkę spełnię dobry uczynek? Już wiem, że dzięki niej cztery osoby zarejestrowały się do bazy dawców. Bardzo się z tego powodu cieszę.

Zobacz też:



Nie boi się Pani poruszać trudnych tematów w swoich powieściach, ale jednocześnie są one pełne humoru i optymizmu. Która z dotychczasowych Pani książek jest najbardziej zabawna i dlaczego?

M.W.: Najbardziej zabawna? Na podium na pewno byłby „Milaczek”, mój debiut literacki. W powieści bohaterowie są lekko przerysowani, czasem nawet trochę karykaturalni i mają zaskakujące przygody. Jest Zofia Kruk, młoda duchem sześćdziesięciopięciolatka, jest siedmioletnia rezolutna dziewczynka, jest samotny ojciec i „stara panna”. Mieszanka wybuchowa!

Dlaczego napisała Pani „Pierwszą na liście”?

M.W.: Wiąże się to z moimi osobistymi doświadczeniami. Wspomniałam o pobycie w szpitalu - to właśnie tam, pod wpływem bardzo silnych emocji, przyszedł pomysł na powieść. Potem poznałam Urszulę Jaworską, szefową fundacji zajmującej się tworzeniem bazy dawców szpiku. Potem kolejne klocki mojej książkowej układanki odnajdywały się same. Na mojej życiowej drodze stanęła Bogna Kozłowska, pracująca w gdańskim hospicjum i tak powoli chłonęłam to bezinteresowne dobro, które towarzyszy osobom zaangażowanym w trudną społeczną działalność. Chciałam to dobro pokazać. Mam nadzieję, że choć w niewielkim stopniu mi się to udało.

Zobacz też: