8 marca obchodzimy Międzynarodowy Dzień Kobiet. A czym on właściwie jest? Albo czym powinien być...?
Fot. Depositphotos
Jest to w dzień, w którym w wielu krajach świata odbywają się z tej okazji rożne imprezy, spotkania, wydarzenia kulturalne poświęcone kobietom, konferencje, na którym omawia się ich prawa, analizuje dokonania. Z założenia dzień ten ma być dniem debaty i czasem kobiet dla siebie samych. W Polsce poprzez zniesienie tego święta jako państwowego jego znaczenie wydaje się być dzisiaj mocno ograniczone. O jego celebrowaniu i konieczności rozmowy na temat praw kobiet przypomina organizowana corocznie w stolicy Manifa. Jednak w ogólnym pojęciu większości Polaków Manifa to pochód zboczeńców i wszelkich odchylonych od normy, z „niedokochanymi” feministkami na czele.
A Dzień Kobiet dla pokolenia, które dorastało w wolnej Polsce (jak autorka tego tekstu) nie kojarzy się z niczym innym i nie znaczy więcej, niż drobny prezent typu kwiaty albo słodycze. Jest to wyjątkowo szarobure i pozazdrościć możemy kobietom z pokolenia naszych matek, które z uśmiechem na ustach i westchnieniem typowym dla „minionych, dobrych chwil” opowiadają o hucznie obchodzonym dniu, w którym kobieta czuła się doceniona i panował nastrój iście świąteczny, z zatrzymaniem dnia pracy włącznie w celu rozpoczęcia celebracji. To co, że to było ideologiczne, to co, że goździki i rajstopy. Przynajmniej mężczyźni wiedzieli po co (podziękowanie dla kobiet pracujących dla pokoju i rozwoju ojczyzny oraz przykładnych żon i matek) i na co (suto zakrapiane imprezy) składają życzenia i dają prezenty. Współcześni panowie zdaje się, wiedzy tej nie posiadają, a wszelkie akty podwyższania wyników sprzedaży w Dniu Kobiet, czynią dzięki trąbieniu o tym „święcie” w mediach.
I tak w Dzień Kobiet – w dzień jak co dzień, mężczyzna nie przechodzi cudownej przemiany w księcia, który odmienia codzienną przewidywalną rzeczywistość. Nie przynosi do łóżka aromatycznej kawy i świeżych bułeczek, po które pobiegł z uśmiechem do oddalonej parę kilometrów piekarni. Nie funduje podróży na drugi koniec świata, pal licho czy na białym koniu, czy nie, nie pozmywał naczyń po wczorajszej kolacji, a gdy trzeba posprzątać, on musi wyjść, bo nie może patrzeć jak się kochanie męczysz.
Ale, ale... dlaczego Dzień Kobiet kojarzymy przede wszystkim z oczekiwaniem adoracji ze strony mężczyzn, nadziejami na cudowną transformację choćby jednodniową ich osobowości? Dlaczego wiążemy - w końcu nasze święto - z mężczyznami? Czyż nie prościej byłoby, gdyby dzień kobiet był dniem bez mężczyzn? Byłoby to prawdziwe święto kobiet, czas kiedy kobiety porzucają swoje gniazda i udają się na babski zlot, gdzie wino będzie lać się strumieniami, a w powietrzu będzie wybuchał co jakiś czas rubaszny śmiech.
Kiedyś byłam świadkiem rozmowy dwóch kwiaciarek. Jedna z nich powiedziała, że jej córka wczoraj urodziła.
- Co? - dopytuje druga.
- Dziewczynkę.
- O k…a. Kolejna niewolnica.
Na szczęście, współczesne kobiety zdają sobie sprawę, że ich sytuacja nie jest już tak jednoznaczna i przesądzona. Wiemy, że wiele zależy od nas samych i to, czy będziemy chciały wieść żywot niewolnic, czy wyzwolonych kobiet, jest naszym wyborem. I dobrze by było, gdyby Dzień Kobiet prowokował nas do rozważań nad naszą kobiecą egzystencją.
Wielu sabatów i zdrowia życzę miłym Paniom!