Pierwsza część Akademii Wampirów wywarła na mnie bardzo pozytywne wrażenie, za to druga wbiła mnie w fotel!
Ledwo zaczęłam czytać pierwszą stronę, a już byłam przy końcu książki. Na cztery godziny oderwałam się od rzeczywistości, a gdy już do niej powróciłam, miałam wielką ochotę przeżyć to wszystko jeszcze raz! (jakby ktoś nie wiedział o co chodzi, zapraszam do przeczytania RECENZJI pierwszej części)
Tym razem akcja powieści toczy się w głównej mierze w luksusowym kurorcie narciarskim, do którego uczniowie zostają wysłani na skutek zuchwałego ataku strzyg na szanowaną rodzinę morojów, który wstrząsnął całym gronem pedagogicznym Akademii. Znajdując się pod ścisłym nadzorem uczniowie beztrosko korzystają z uroków tego miejsca. No prawie wszyscy. Wyjątkiem jest oczywiście Rose, bowiem do grona nauczycieli dołącza legendarna strażniczka Janine Hathaway, z którą dziewczyna nie widziała się od wielu lat i do której ciągle ma wielki żal. Na domiar złego chodzą słuchy, że Dymitr interesuje się inną kobietą, a Mason daje jej do zrozumienia, że chciałby być dla niej kimś więcej niż tylko przyjacielem. Dziewczyna ma mętlik w głowie i w rozwiązaniu tych sercowych spraw na pewno nie pomaga jej obecność zabójczo przystojnego, aroganckiego, cieszącego się złą reputacją księcia Adriana Iwaszkowa, który wpada na nią częściej, niżby sobie tego życzyła.
Narratorką powieści ponownie jest Rose Hathaway. Najbardziej wygadana i zadziorna spośród wszystkich uczniów Akademii, beznadziejnie zakochana w swoim przystojnym strażniku Dymitrze Bielikowie. Rose to Rose. W ogóle się nie zmieniła. Za to Lissa to już inna historia. Dzięki Christianowi i silnym depresantom, które przyjmuje po wydarzeniach opisanych w pierwszej części, morojka w końcu rozkwitła. Stała się bardziej otwarta i towarzyska, na czym ucierpiały jej relacje z Rose. Plusem jest pojawienie się nowych postaci. W końcu poznajemy słynną Janine Hathaway. Trochę więcej dowiadujemy się o Christianie, Masonie i o dziwo Mii, która tym razem wzbudza nawet odrobinę sympatii. O przyjemne dreszcze na ciele przyprawia wątek z tajemniczym Adrianem Iwaszkowem – największą ozdobą tej części sagi. Do końca nie wiadomo czy pomiędzy nim a Rose dojdzie do czegoś więcej niż tylko rozmów o lekkim zabarwieniu erotycznym. No i oczywiście ten Dymitr. Nic dodać nic ująć. Chłopak marzeń, którego życzymy Rose z całego serca.
Ponownie jak w pierwszej część sagi, również „W szponach mrozu” znajdziemy lekki humor z nutką cynizmu. Richelle Mead po raz kolejny zręcznie nakreśliła fabułę. Mamy tu wszystko, czego dusza zapragnie – romantyczną miłość, porywającą akcję i przebogatą galerię wyrazistych postaci (zwłaszcza Rose). Jestem pewna, że gdyby zekranizowano ten cykl, to mógłby on przebić swoją popularnością nieszczęsny Zmierzch, a aktorka grająca Rose Hathaway stałaby się nowym bożyszczem nastolatków (tym razem męskiej ich części). Byłaby nowym Robertem Pattinsonem! Rynek przeżywa obecnie przesyt wampirami i niewiadomo czy do tego dojdzie. Pewne jest jednak, że już niebawem pojawi się trzecia część cyklu „Pocałunek cienia” i jako wielka fanka twórczości Richelle Mead, na pewno nie przejdę obok niego obojętnie!