"Kobieta na Marsie, Mężczyzna na Wenus" - We-Dwoje.pl recenzuje

Moje uszy bez przerwy mogłyby chłonąć cudowne francuskie zdania. Moje oczy bez przerwy mogłyby podziwiać przepiękną i utalentowaną Sophie Marceau. Moja kieszeń niestety ucierpiała, ponieważ nie jest to film, na który warto się wybrać do kina.
/ 05.07.2010 07:44

Moje uszy bez przerwy mogłyby chłonąć cudowne francuskie zdania. Moje oczy bez przerwy mogłyby podziwiać przepiękną i utalentowaną Sophie Marceau. Moja kieszeń niestety ucierpiała, ponieważ nie jest to film, na który warto się wybrać do kina. 

Na salę kinową zwabił mnie świetnie zmontowany zwiastun. Historia, którą z pewnością chciałaby zobaczyć każda kobieta (najlepiej z partnerem, żeby powytykać mu rzeczy, których na co dzień zdaje się nie zauważać). Pranie samo się nie robi, tym bardziej samo się nie rozwiesza, lodówka sama się nie zapełnia, obiad nie pojawiaja się na stole od tak, dzieci nie chodzą same do szkoły i nie wracają same do domu. Za tym wszystkim ktoś stoi – najczęściej kobieta pełniącą rolę matki, żony i gospodyni domowej w jednym. Kobieta, która swoje obowiązki domowe często godzi także z pracą. Mężczyzna w tym czasie zajmuje się zarabianiem wielkich pieniędzy, co oznacza podejmowanie trudnych decyzji, biznesowe spotkania w restauracjach, przyjemne pogawędki w pracy i zero obowiązków domowych. Mało tego nie zauważa starań swojej żony i nie uważa, że od czasu do czasu wypadałoby nagrodzić ją złotą gwiazdką, albo chociaż powiedzieć zwykłe dziękuję. 

Myślę, że w dzisiejszych czasach to dosyć stereotypowe podejście do tematu roli kobiety i mężczyzny w związku. Niemniej jednak komedia zapowiadała się ciekawie. Ariane (Sophie Marceau) i Hugo (Dany Boon) na okres jednego roku zamienili się życiowymi rolami – wszystko w celu ratowania małżeństwa. Ariane przejęła obowiązki Hugo, on przejął obowiązki Ariane. Co z tego wynikło?

No właśnie nic, czego byśmy się nie domyślali. Hugo okazał się być typowym mężczyzną, który nie potrafi prać, prasować, gotować i jednocześnie zajmować się dziećmi. Natomiast Ariane już pierwszego dnia pracy rozkleiła się i była bliska zrezygnowania z tego szalonego planu. Akcja filmu potoczyła się szybko. Można by powiedzieć, że o wiele za szybko, ponieważ problemy Ariane i Hugo z odnalezieniem się wśród nowych obowiązków ograniczono jedynie do kilku, nie zawsze śmiesznych gagów. Bardzo szybko dowiedzieliśmy się, kto lepiej wyszedł na tej zmianie. Film był przewidywalny i ciągnął się w nieskończoność. Pascale Pouzadoux zamiast stworzyć zabawną komedię przełamującą stereotypy, zaserwowała nam nudną, sztampową i trochę moralizatorską opowieść o tym, że to co mamy doceniamy dopiero wtedy, gdy to stracimy. 

Beznamiętna ścieżka dźwiękowa i kiepskie aktorstwo to kolejny minus tego filmu. Francuskie i anglojęzyczne piosenki przeplatające się przez film tworzyły wyjątkowo niespójny soundtrack. Słysząc utwór Lovin’you Minnie Riperton od razu ujrzałam Bridget Jones przyglądającą się leżącemu u jej boku Markowi Darcy’emu. To ewidentnie jej piosenka. Nie wyobrażam jej sobie w żadnym innym obrazie, a tym bardziej we francuskiej komedii, gdzie pasuje jak piernik do wiatraka. Ani Sophie Marceau, ani Dany Boon nie powalili mnie na kolana swoją grą aktorską. Grali poprawnie, czasem trochę wymuszenie i tylko w nielicznych scenach naprawdę zabawnie. Na tle innych aktorów Juliette Arnaud, Antoine Duléry i Anne Duperey można jednak powiedzieć, że byli wielkimi gwiazdami tej produkcji. 

„Kobieta na Marsie, Mężczyzna na Wenus” jest filmem sympatycznym, jednak zdecydowanie poniżej oczekiwań. Nie jest komedią, którą koniecznie musisz zobaczyć. Jeśli tego nie zrobisz, z pewnością dużo nie stracisz. Jeśli jednak zdecydujesz się na seans, nie oczekuj zbyt wiele. Kto wie, może akurat Tobie przypadnie do gustu?  

Redakcja poleca

REKLAMA