Pomysł był genialnie prosty: umieścić w jednym samochodzie ormiańskiego ciężarowca (Piotr Borowski), czarnego studenta (Yaya Samake), „prawdziwego Polaka” (Jan Frycz) i jego syna (Jakub Tolak), już „Europejczyka”. Za kierownicą rozklekotanego mercedesa siedzi zaś przedstawicielka tak zwanej warszawki (Karolina Gruszka), która oficjalnie wywieźć ma całe towarzystwo do Paryża, nieoficjalnie zaś – w pole.
Resztę, niestety, dopisano na kolanie: komedia debiutanta Wichrowskiego ma i błyskotliwe scenki, i fajne obserwacje rozmaitych polskich przypadłości, i zabawne dialogi, lecz generalnie kręci się w miejscu, psuje i nie może nabrać rozpędu jak wspomniany już mercedes. Ormianin w ogóle nie istnieje jako postać, wątek gangsterów tropiących merca jest dramatycznie słaby, nie mówiąc o wpadkach realizacyjnych (auto ma stłuczkę, której ślady nagle znikają).
Jeśli ktoś ratuje ów bałagan, to z pewnością Jan Frycz w brawurowej roli zakompleksionego, spiętego i uprzedzonego Polaka, który powoli otwiera się na „obcych”. Scena, w której pod wpływem trawki idzie w tany w młodzieżowym klubie, jest po prostu fantastyczna. Ale to tylko przebłyski tego, czym „Francuski numer” mógłby być, gdyby go solidnie wymyślono i dopracowano. Na razie, niestety, niedorobiony film to wciąż typowo polski numer.
Małgorzata Sadowska
„Francuski numer”, reż. Robert Wichrowski, Polska 2006, ITI Cinema, premiera 17 marca