Niestrudzony badacz naszej rodzimej przeszłości, Zygmunt Gloger, uczy historycznego spojrzenia na obrządek wielkanocny.
Był w domu naszym pokoik narożny, niewielki – opisuje w „Roku Pańskim”, sięgając do wspomnień z lat dziecinnych – w którym na święta wielkanocne ustawiano świece na dużych stołach, zasłanych białymi obrusami. Białe ściany tego pokoiku przybierano w świerkowe gałęzie, miłą woń lasu dające. Teraz przenoszono do tego przybytku z kuchni i spiżarni ciasta.
Stół oddzielny przeznaczony był dla mięsiwa. Tu królował postawiony na środku pieczony baranek, przy którego poświęceniu kapłan oddzielnie odmawia modlitwy. Po kostki z tego baranka zwykle przychodzili po świętach wieśniacy, aby zakopać je w czterech rogach granic wioski, co miało zabezpieczyć od klęsk i gradu.
Nazwy jaj wielkanocnych...
Czy można sobie wyobrazić święta wielkanocne bez pisanek? Okazuje się, że zwyczaj malowania jaj znany był już w... starożytnym Rzymie! Wzmianki o tym znajdujemy w dziełach Juwenalisa, Owidiusza, Pliniusza.
A co na ten temat pisze Gloger? Słowami niejakiego Szczęsnego Jastrzębowskiego zanotował on m.in.: „Nazwy jaj wielkanocnych zależą od sposobu, w jaki zostały pomalowane. Ufarbowane na jeden kolor, czy to przez gotowanie, czy przez moczenie w pewnym barwniku, noszą nazwę „malowanek”, „kraszanek” lub „byczków”. Jeżeli na tem jednostajnem tle wyskrobany jest (za pomocą ostrego narzędzia) deseń, to jajko nazywają „skrobanką” lub „rysowanką”. Wreszcie, jeżeli jajko zdobi różnokolorowy deseń przez pokrycie woskiem pewnych jego części, a następnie gotowanie w barwnikach, to zwią je „pisanką”, a sposób malowania – „pisaniem”. Jest jeszcze jeden sposób przyozdabiania jaj, rzadziej używany, przez nalepienie w deseń „duszy” z bzu lub sitowia i wyklejanie kolorowymi papierkami, żółtkiem i gałgankami...”
„Pisaniem zajmują się w czasie przedświątecznym dziewczęta: czasem młode mężatki, rzadko chłopcy. Do „pisania”, tj. nakładania wosku służy szpilka, słomka, igła ze złamanym uszkiem lub narzędzie zwane „pisakiem” albo „kwaczykiem”, zrobione z małego patyczka, rozłupanego na końcu, gdzie osadzona jest cieniutka rurka blaszana, cienki pieniążek lub koniec sznurowadła. Sposób i technika malowania pisanek są bardzo rozmaite i świadczą nieraz o niepoślednim zmyśle wiejskich malarek...”
„Przyszliśmy tu po śmigusie...”
„Dyngus-śmigus” czyli oblewanie wodą to zwyczaj, który – jak twierdzi Zygmunt Gloger – też wywodzi się z czasów starożytnych. W Polsce zwyczaj ten starodawny przywiązano do drugiego dnia Wielkiejnocy i co szczególniejsze, narzucono mu nazwę niemiecką. Już Libelt zauważył, że nasz „dyngus” jest spolszczeniem niemieckiego wyrazu dünn gass, znaczącego „cienkusz”, polewkę wodnistą, chlust wody. Brückner i Karłowicz powiadają znowu, że słowo „dyngować” pochodzi z niemieckiego „dingen” – wykupywać się, czarować. Dano bowiem okup czyli „dyngus” żakom i chłopcom wiejskim, składając im do kobiałki jaja i małdryki za to, aby nie oblewali wodą. Śmigus zaś przerobiono ze „schmackostern”, gdy przy zlewaniu wodą w łóżku śmigano oblewanego palmą lub prętem.
Na Kujawach był zwyczaj, że parobek (...) właził na dach karczmy wioskowej z miednicą w ręku i pobrzękując w dno takowej, obwoływał dziewki, które będą oblewane i zapowiadał, ile dla której potrzeba będzie do jej szorowania wozów piasku, perzu na wiechcie, grac do skrobania, ile kubłów wody i mydliska. Tak to wyglądało, jakby śmigus był kąpielą po pokucie wielkopostnej, połączonej niegdyś z zaniedbaniem cielesnym.
Lud mazowiecki odróżnia „dyngus” od „śmigusa”. Chłopcy wiejscy chodzą w święta wielkanocne po „dyngusie”, czyli włóczebnem od domu do domu, śpiewają alleluja i zbierając do kobiałki jaja i co dadzą ze święconego, z czego sobie potem wyprawiają ucztę. „Śmigusem” zaś nazywają oblewanie dziewcząt wodą przez chłopców w drugi dzień Wielkiejnocy i chłopców przez dziewczęta w dzień „trzeci”, co nieraz przy studni kubłem się dokonywa. Chodzących „po śmigusie” zowią „śmigustnikami”, a rózgi wierzbowe lub leszczynowe i brzozowe, które noszą jako palmy, zowią „śmigustnicami”. W wielu okolicach dostawszy w chacie podarek zwany „dyngusem” lub „śmigusem”, proszą, aby im dano wody do picia, której trochę upiwszy, wylewają resztę na tego, co im ją podał i innych, poczem umykają wśród śmiechu. Dzieci, mali chłopcy i dziewczęta chodzą nazajutrz i śpiewają wszedłszy do świetlicy:
„Przyszliśmy tu po śmigusie,
ale nas też nie opuśćcie,
placków, jajek nie żałujcie,
bo jak nic nie dostaniemy
wszystkie garnki potłuczemy”.
ale nas też nie opuśćcie,
placków, jajek nie żałujcie,
bo jak nic nie dostaniemy
wszystkie garnki potłuczemy”.
mwmedia