Bestseller, który doczekał się niedawno ekranizacji, odciska swoje piętno nie tylko na popkulturze, ale także na prawdziwym życiu wielu kobiet. Zachwycone hedonistyczną i duchową podróżą Elizabeth Gilbert, kobiety przechodzące kryzys wieku średniego, wyruszyły na podbój Bali.
Niemiecki dziennik Süddeutsche Zeitung opublikował reportaż Barbary Gärtner, opisujący historię kobiet, które zainspirowane przemianą życiową bohaterki poczytnej powieści „Jedź, módl się i kochaj”, wyruszyły na indonezyjską wyspę w poszukiwaniu odnowy duchowej lub...seksu z miejscowymi. Reportaż został opatrzony dość wymownym tytułem: „Jedz, płać i spadaj!”.
Od czasów sukcesu powieści Elizabeth Gilbert, wyspa Bali przeżywa swój renesans. Po tragicznych w sutkach zamachach terrorystycznych, które miały miejsce na tej rajskiej wyspie w 2002 roku, turystyka, która wcześniej stanowiła główne źródło utrzymania wielu mieszkańców wyspy, podupadła. Tego indonezyjskiej wyspie trzeba było najbardziej – darmowej reklamy, która spowodowała, że dzikie tłumy, złożone głównie z kobiet, znowu zaczęły wybierać Bali na kierunek swoich destynacji. Biura podróży odnotowują 20% wzrost rezerwacji i jednocześnie prześcigają się w organizowaniu wycieczek śladami bohaterki powieści „Jedz, módl się i kochaj”.
Autorka reportażu, która osobiście sprawdziła, jak wygląda nalot poszukujących szczęścia kobiet na Bali, sugeruje, że być może stanie się ono teraz miejscem wypraw seksturystycznych kobiet w średnim wieku, podobnie jak Tajlandia jest tego typu azylem dla spragnionych uciech cielesnych, młodych mężczyzn. Cieszą się właściciele hoteli i restauracji, którzy mówią, że Bali przetrwało już trzęsienia ziemi, wybuchy wulkanów i zamachy terrorystyczne, więc z pewnością nie zniszczy go również tłum, poszukujących (seks)przygód kobiet. Zresztą taki turystyczny odzew na bestellerowe powieści to żadna nowość. Podobny natłok turystów kilka lat temu przeżywała Prowansja po powieściach Petera Mayle'a oraz Toskania, po kilkunastu tego typu publikacjach. Nurt literatury podróżniczej, oparty na wyprawie w nieznane, w celu rozpoczęcia nowego etapu życia, święci ostatnio swoje triumfy i jak grzyby po deszczu powstają kolejne, bardziej lub mniej udane, książki bazujące na podobnym szkielecie fabuły.
Zainspirowane „Jedź, módl się i kochaj” turystki, oprócz egzotycznych pejzaży i bajecznych plaż, turystyki szukają na Bali czegoś więcej – szamana Kekuta i przystojnych tubylców. To na Bali kończy się podróż głównej bohaterki, która wcześniej zachwycała się kuchnią słonecznej Italii i medytowała w indyjskim aszramie, by w końcu, u kresu wyprawy, na Bali poznać nową miłość swojego życia. Piękna to historia i jakże niemożliwa do urzeczywistnienia, jeśli nie dysponuje się odpowiednio wysokim budżetem.
Książką, która powstała na motywach autobiograficznych Elizabeth Gilbert, zachwyciło się 8 milionów kobiet na całym świecie. Zachwyt jednych skończył się na powzdychaniu, jakby to było cudownie przeżyć taką przygodę. Te bardziej odważne poszły o krok dalej i natchnione przeżyciami Elizabeth, postanowiły mrzonki zamienić w czyn. Czy można napisać o nich, że są to zdesperowane, znudzone kobiety w średnim wieku, którym nudne, szare życie u boku tego samego od lat męża, dało w kość? Nie mnie to oceniać.
Uwielbiamy takie historie, w których jedno wydarzenie powoduje diametralną zmianę życia głównego bohatera. Zaczytujemy się w powieściach, które pokazują, jak można wziąć własne życie za rogi i zmienić wszystko z łatwością pstryknięcia palcami. I dobrze. Od tego jest literatura, żeby w miarę przerzucania kolejnych kartek, coraz bardziej zapadać się w wyimaginowany świat. Pytanie tylko, gdzie kończy się fikcja literacka, a zaczyna prawdziwe życie?