1
z
8
fot. Panthermedia
Protugalia na lato 2012
Na cześć odkrywców w lizbońskiej dzielnicy Belém postawiono niezwykły pomnik. Stoi w porcie, tuż przy morzu, i jest wielkim betonowym dziobem statku, nieopodal ułożona w bruku wielka mapa świata z zaznaczonymi datami wielkich odkryć. Aż w głowie się kręci od tych dat i nazwisk.
Dopiero w takim miejscu można docenić, jak wiele do rozwoju geografii wnieśli Portugalczycy.
Podczas koncertu fado w jednej z ciasnych knajpek w Bairro Alto natchniona śpiewaczka z poważną miną uderza w rzewną nutę, od czasu do czasu ekspresyjnie podnosząc głos. Równie smutno brzęczy charakterystyczna gitara. Słuchacze w skupieniu kontemplują, na koniec brawa, wzruszenia, gratulacje, ale zero uśmiechu. Zbyt luźny styl bycia w takim momencie odebrano by jako duży nietakt.
Dopiero w takim miejscu można docenić, jak wiele do rozwoju geografii wnieśli Portugalczycy.
- Henryk Żeglarz już w XV wieku był inicjatorem wypraw na Maderę, Azory i Wyspy Zielonego Przylądka.
- Bartolomeu Diaz jako pierwszy Europejczyk dotarł do południowego krańca Afryki.
- Vasco da Gama odkrył morską drogę do Indii.
- Ferdynand Magellan (choć on akurat jako poddany króla Hiszpanii) jako pierwszy opłynął Ziemię...
Podczas koncertu fado w jednej z ciasnych knajpek w Bairro Alto natchniona śpiewaczka z poważną miną uderza w rzewną nutę, od czasu do czasu ekspresyjnie podnosząc głos. Równie smutno brzęczy charakterystyczna gitara. Słuchacze w skupieniu kontemplują, na koniec brawa, wzruszenia, gratulacje, ale zero uśmiechu. Zbyt luźny styl bycia w takim momencie odebrano by jako duży nietakt.
2
z
8
fot. Panthermedia
Portugalia na lato
Lisbon story
Przenosimy się do najstarszej lizbońskiej dzielnicy – Alfamy. Przechodzimy przez wąskie brukowane ulice, zachwycamy się wszechobecnymi tu azulejos, czyli malowanymi ceramicznymi kaflami, które zdobią wnętrza i elewacje budynków. W końcu docieramy na przystanek Eléctrico 28 – małego żółtego tramwaju, z trudem wspinającego się w górę stromej ulicy.
Stuletni tramwaj celowo jest archaiczny i niespecjalnie funkcjonalny, podczas jazdy wyprzedzają go piesi, nie mówiąc o rowerzystach. Ale nikt nawet nie myśli o wymianie taboru. To niemal miejska ikona, o którą w pierwszej kolejności pytają cudzoziemcy.
W Alfamie – kolacja. Najbardziej tradycyjna, jaką można tu wybrać. Kapuściana zupa caldo verde, słodkawe sardynki z grilla i – absolutnie obowiązkowo – bacalhau, czyli suszony solony dorsz, przyrządzany w Portugalii na kilkaset (!) sposobów; legenda głosi, że jest ich 365 – na każdy dzień w roku.
O bacalhau rozprawia się w telewizji i podczas towarzyskich spotkań. A je się go tak dużo, że lokalni rybacy, świetni przecież i wydajni, nie wyrabiają z połowami, setki ton dorsza trzeba więc importować z Norwegii. Popijamy tę ucztę vinho verde, czyli "zielonym winem", które tak naprawdę ma kolor słomkowy, a uznawane jest za białe musujące. Wino jest młode, proste, ale w tym klimacie, po upalnym dniu, do tego dobrze zmrożone smakuje jak najlepsze Châteauneuf du Pape.
Przenosimy się do najstarszej lizbońskiej dzielnicy – Alfamy. Przechodzimy przez wąskie brukowane ulice, zachwycamy się wszechobecnymi tu azulejos, czyli malowanymi ceramicznymi kaflami, które zdobią wnętrza i elewacje budynków. W końcu docieramy na przystanek Eléctrico 28 – małego żółtego tramwaju, z trudem wspinającego się w górę stromej ulicy.
Stuletni tramwaj celowo jest archaiczny i niespecjalnie funkcjonalny, podczas jazdy wyprzedzają go piesi, nie mówiąc o rowerzystach. Ale nikt nawet nie myśli o wymianie taboru. To niemal miejska ikona, o którą w pierwszej kolejności pytają cudzoziemcy.
W Alfamie – kolacja. Najbardziej tradycyjna, jaką można tu wybrać. Kapuściana zupa caldo verde, słodkawe sardynki z grilla i – absolutnie obowiązkowo – bacalhau, czyli suszony solony dorsz, przyrządzany w Portugalii na kilkaset (!) sposobów; legenda głosi, że jest ich 365 – na każdy dzień w roku.
O bacalhau rozprawia się w telewizji i podczas towarzyskich spotkań. A je się go tak dużo, że lokalni rybacy, świetni przecież i wydajni, nie wyrabiają z połowami, setki ton dorsza trzeba więc importować z Norwegii. Popijamy tę ucztę vinho verde, czyli "zielonym winem", które tak naprawdę ma kolor słomkowy, a uznawane jest za białe musujące. Wino jest młode, proste, ale w tym klimacie, po upalnym dniu, do tego dobrze zmrożone smakuje jak najlepsze Châteauneuf du Pape.
3
z
8
fot. Panthermedia
Portugalia na lato
Azyl królów
Parę dni później ruszamy do kurortu Cascais. To ledwie 30 minut szybkim pociągiem ze stolicy. Po drodze mijamy inne modne miejsce – Estoril, z największym w kraju kasynem i nieużytkowanym ostatnio torem Formuły 1.
W Cascais swoje domy mają najbogatsi i najbardziej wpływowi lizbończycy, sporo tu więc przepychu i snobizmu. Znani i bogaci przyjeżdżają tu też dla znakomitego nadmorskiego pola golfowego w Quinta da Marinha. Inni wybierają żeglarstwo, co zresztą nietrudno zauważyć; w okolicznych marinach prężą się luksusowe jachty za miliony euro. Ale też bez wielkiego trudu można tu znaleźć wille będące dziełami sztuki, klimatyczne zaułki, w których czuje się ducha dawnych epok, czy trafić na intrygującą wystawę.
My na kilka dni porzucamy krajoznawcze ambicje. Rozkładamy się na plaży i korzystamy ze słońca, popijając – co za sztampa! – drinki z palemką, ewentualnie ścigamy się na rowerach po malowniczym bulwarze nadmorskim. Kiedy robi się zbyt gorąco, wskakujemy do oceanu. Chłodzi bardzo skutecznie. Zimne prądy sprawiają, że jest rześko niczym w Bałtyku. Warto pamiętać o tej różnicy pomiędzy temperaturą powietrza i wody, by nie narazić się na szok termiczny.
Parę dni później ruszamy do kurortu Cascais. To ledwie 30 minut szybkim pociągiem ze stolicy. Po drodze mijamy inne modne miejsce – Estoril, z największym w kraju kasynem i nieużytkowanym ostatnio torem Formuły 1.
W Cascais swoje domy mają najbogatsi i najbardziej wpływowi lizbończycy, sporo tu więc przepychu i snobizmu. Znani i bogaci przyjeżdżają tu też dla znakomitego nadmorskiego pola golfowego w Quinta da Marinha. Inni wybierają żeglarstwo, co zresztą nietrudno zauważyć; w okolicznych marinach prężą się luksusowe jachty za miliony euro. Ale też bez wielkiego trudu można tu znaleźć wille będące dziełami sztuki, klimatyczne zaułki, w których czuje się ducha dawnych epok, czy trafić na intrygującą wystawę.
My na kilka dni porzucamy krajoznawcze ambicje. Rozkładamy się na plaży i korzystamy ze słońca, popijając – co za sztampa! – drinki z palemką, ewentualnie ścigamy się na rowerach po malowniczym bulwarze nadmorskim. Kiedy robi się zbyt gorąco, wskakujemy do oceanu. Chłodzi bardzo skutecznie. Zimne prądy sprawiają, że jest rześko niczym w Bałtyku. Warto pamiętać o tej różnicy pomiędzy temperaturą powietrza i wody, by nie narazić się na szok termiczny.
4
z
8
fot. Panthermedia
Portugalia na lato
Po drugiej stronie lustra
Przed nami jeszcze Sintra, dziewięciotysięczne miasteczko położone niedaleko od Lizbony na stromych wzgórzach. W 1995 roku wpisano je na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Idziemy wśród XVI-wiecznych murów Convento dos Capuchos, czyli klasztoru Franciszkanów, wędrujemy wąskimi ogrodowymi ścieżkami wokół pysznego XIX-wiecznego pałacu Monserrate. Podziwiamy mauretańskie fortyfikacje z XII wieku. Z mozołem wspinamy się, wypatrując coraz lepszych widoków. Wokół nas niewielkie jaskinie i załomy skalne, wodospady, altany i porośnięte najdziwniejszymi krzewami i kwiatami labiryntowe dróżki.
Wszystko to przypomina nieco słynne ogrody Alhambry, tyle że... w pionie. Bo żeby zasłużyć sobie na nagrodę główną, trzeba się trochę wysilić i przejść dobre parę kilometrów pod górę. Wreszcie jest! Cel – dosłownie i w przenośni – najwyższy: Palácio da Pena.
Letnia rezydencja portugalskich królów z początku XIX wieku wygląda jak zameczek z bajki. Kolorowy, z niezwykłymi kanciastymi basztami i wieżyczkami, z ceglanymi "koronkami" ozdabiającymi je wokół, z ornamentyką przywołującą na myśl czasy arabskie. Pomarańczowe, żółte, czerwone i fioletowe ściany mienią się w słońcu, wspaniale kontrastując z soczyście zieloną trawą i błękitem nieba. A wewnątrz: monumentalne sypialnie i zmyślne toalety, jakby nierealne portrety i rodowe pamiątki. Nic tu nie kojarzy się ze światem, który zostawiliśmy na dole. Na dwie godziny niczym Alicja przechodzimy na drugą stronę lustra.
Przed nami jeszcze Sintra, dziewięciotysięczne miasteczko położone niedaleko od Lizbony na stromych wzgórzach. W 1995 roku wpisano je na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Idziemy wśród XVI-wiecznych murów Convento dos Capuchos, czyli klasztoru Franciszkanów, wędrujemy wąskimi ogrodowymi ścieżkami wokół pysznego XIX-wiecznego pałacu Monserrate. Podziwiamy mauretańskie fortyfikacje z XII wieku. Z mozołem wspinamy się, wypatrując coraz lepszych widoków. Wokół nas niewielkie jaskinie i załomy skalne, wodospady, altany i porośnięte najdziwniejszymi krzewami i kwiatami labiryntowe dróżki.
Wszystko to przypomina nieco słynne ogrody Alhambry, tyle że... w pionie. Bo żeby zasłużyć sobie na nagrodę główną, trzeba się trochę wysilić i przejść dobre parę kilometrów pod górę. Wreszcie jest! Cel – dosłownie i w przenośni – najwyższy: Palácio da Pena.
Letnia rezydencja portugalskich królów z początku XIX wieku wygląda jak zameczek z bajki. Kolorowy, z niezwykłymi kanciastymi basztami i wieżyczkami, z ceglanymi "koronkami" ozdabiającymi je wokół, z ornamentyką przywołującą na myśl czasy arabskie. Pomarańczowe, żółte, czerwone i fioletowe ściany mienią się w słońcu, wspaniale kontrastując z soczyście zieloną trawą i błękitem nieba. A wewnątrz: monumentalne sypialnie i zmyślne toalety, jakby nierealne portrety i rodowe pamiątki. Nic tu nie kojarzy się ze światem, który zostawiliśmy na dole. Na dwie godziny niczym Alicja przechodzimy na drugą stronę lustra.
5
z
8
fot. Panthermedia
Portugalia na lato 2012
6
z
8
fot. Panthermedia
Portugalia na lato 2012
7
z
8
fot. Panthermedia
Portugalia na lato 2012
8
z
8
fot. Panthermedia