Norwegia - kraj jak raj

Norwegia fot. ONS
Renifery, czapy lodowców i krystaliczne wodospady. To Eden? Nie, Norwegia
/ 16.09.2009 11:20
Norwegia fot. ONS
Choć Królestwo Norwegii jest niewiele większe od Polski, to od południowego do północnego jego krańca jest niemal trzy tysiące kilometrów. Taką odległość najlepiej pokonać dobrym autem. Dominują górskie drogi, wąskie serpentyny (30–40 kilometrów na godzinę to maksymalna rozsądna prędkość), tunele. Poza tym trzeba robić przerwy na podziwianie widoków albo na przepuszczenie renifera, łosia lub owcy.

Na zwiedzanie Norwegii potrzeba co najmniej miesiąca. Przyda się też pełne konto – Norwegia to najdroższy kraj w Europie. Warto więc pomyśleć o zaopatrzeniu się jeszcze w Polsce w namiot, konserwy, przenośną kuchenkę lub lodówkę. Przydadzą się, zwłaszcza że przy drogach co kilkadziesiąt kilometrów znajdziemy „przystanie” ze stolikami, a nawet z łazienką i toaletą (nierzadko z ciepłą wodą i zawsze z papierem toaletowym).

Norwegowie są sympatyczni, otwarci i liberalni. Świadczy o tym chociażby to, że osiem lat temu Haakon – syn króla Norwegii Haralda V i następca tronu – ożenił się z byłą kelnerką, która miała czteroletniego syna z handlarzem narkotyków. W dodatku związki homoseksualne są tu legalne już od 1993 roku. Norwegowie są fajni, ale strasznie ich mało. Średnio na kilometr kwadratowy przypada 12 osób (w Polsce 118), a na północy kraju – zaledwie 2 osoby na kilometr. Tak niski poziom zaludnienia to zasługa wybitnie górzystego terenu i surowego północnego klimatu, który znacznie utrudnia osadnictwo. W efekcie cały kraj ma tylko 4,65 miliona mieszkańców i aż 2,3 miliona owiec oraz 200 tysięcy hodowlanych reniferów.

Słabe zaludnienie ma zalety: kraj jest czysty, a przyroda dziewicza. Atuty Norwegii doceniają jej mieszkańcy – prawie każda rodzina ma drewnianą chatę w górach, tak zwaną hytte. Niepisane allemannsretten (prawo do obozowania na dziko) daje podróżującym wiele możliwości. Zgodnie z nim każdy może swobodnie korzystać z dobrodziejstw natury: zbierać jagody, kąpać się w jeziorach, chodzić po górach czy rozbijać namiot w dowolnym miejscu.

Hytte można wynająć właściwie wszędzie. Kiedy podróżują trzy–cztery osoby, jest to opłacalne, zwłaszcza gdy pogoda płata figle. A robi to często, bo w Norwegii występują cztery pory roku jednocześnie: jednego dnia pada deszcz, pół godziny później praży słońce, a dwa dni później pada śnieg. Dlatego też – bez względu na to, czy do kraju Haralda V jedziemy w maju, lipcu, czy we wrześniu – trzeba wziąć i strój kąpielowy, i ciepłą kurtkę.

Inną norweską atrakcją są polarne noce i dni. W lecie przez dwa miesiące całkowita ciemność nie zapada zwłaszcza na dalekiej północy, w regionie Finnmark. Gdy z kolei przez kilka miesięcy trwają polarne noce, większość Norwegów wpada w depresję.

Innym zjawiskiem, na które czyhają turyści, jest zorza polarna ze swymi spektakularnymi zielononiebieskimi warkoczami. Najlepiej widoczna jest między listopadem a lutym, wyłącznie przy bezchmurnym niebie i bardzo niskich temperaturach.

Na zachodzie kraju dobrze odwiedzić małą wioskę Geiranger. Znajduje się tu fiord o tej samej nazwie. Jego głębokość jest taka sama jak wysokość góry nad nim (360 metrów), której szczyt spowity jest wiecznym śniegiem. Ze ścian Geirangera do prawdziwie niebieskich wód spadają wodospady.

Jeden z nich ma siedem strumieni, nazywa się więc Siedem Sióstr, obok toczą swe wody Zalotnik i Ślubny Welon. Nazwy wzięły się z legendy o siedmiu pięknych siostrach, którym po kolei oświadczał się pewien jegomość. One go odrzucały, on się rozpił.

Wrażenie robi też Preikestolen – półka skalna ponad 600 metrów nad wodami fiordu Lyse. Dalej, jakieś 400 kilometrów na północ, należy zatrzymać się przy Briksdalsbreen, największym lodowcu w Europie. Jego ogromny błękitny jęzor spływa z gór prosto do źródlanej wody. Ileż można się szwędać? Trzeba coś pojeść. Specjalnością Lofotów, archipelagu na Morzu Norweskim, jest suszony na wietrze dorsz (stokfisk), pyszne są też świeże krewetki, raki, kraby czy homary.

Norweskie specjały sporo kosztują. Niewyszukany obiad to wydatek około 300–400 koron, czyli 150–200 złotych, bo norweska korona to mniej więcej 50 groszy. Norweg, podobnie jak Polak, lubi kartofle. Ba, wręcz je uwielbia. Nie dość, że do dań z mięsa czy ryb serwowane są one zawsze, to jeszcze dochodzi do tego ciężka, kartoflano-majonezowa sałatka.

W morskie smakołyki można zaopatrzyć się na targach rybnych. Choćby na słynnym Torget w Bergen, przy nabrzeżu Vagen. Są tam świeże śledzie, łososie czy kanapki z mięsem renifera lub łosia. A potem przechadzka po portowej starówce Bryggen (wpisana na listę UNESCO) z kupieckimi przystaniami i wąskimi, wyłożonymi drewnem uliczkami.

Jeśli ktoś lubi powędkować, może sam złowić ryby i przyrządzić je na grillu, który dostępny jest w prawie każdym sklepie. Napitki? Alkohol jest tu wyjątkowo drogi. Od 90 lat Królestwo Norwegii utrzymuje monopol na sprzedaż trunków wysokoprocentowych. Można je kupić w zaledwie 188 państwowych sklepach.

Informacje praktyczne:

Jeśli kończy ci się paliwo, widzisz stację benzynową i kalkulujesz, że jest za drogo, to nie myśl za długo, po prostu tankuj. Następna stacja może być za sto kilometrów lub dalej.

Nie warto łamać zasad ruchu drogowego. Za przekroczenie szybkości o 25 kilometrów dostaniesz mandat w wysokości 6500 koron (3500 zł).

Koniecznie zabezpiecz się przed deszczem, bo są miasta, gdzie pada on średnio 250 dni w roku.

By zobaczyć białe niedźwiedzie, ruszaj na archipelag wysp Svalbard. Jest ich tam około czterech tysięcy, czyli więcej niż mieszkańców.

Judyta Sierakowska



Redakcja poleca

REKLAMA