Kinga Baranowska zdobyła Kanczendzongę

Kinga Baranowska fot. archiwum Kingi Baranowskiej
Nasza najpiękniejsza, polska alpinistka zmierzyła się z jedną z najtrudniejszych gór na świecie i wygrała!
/ 20.05.2009 11:20
Kinga Baranowska fot. archiwum Kingi Baranowskiej
W kwietniu Kinga wyruszyła na kolejną wyprawę, tym razem celem Baranowskiej była Kanczendzonga, trzeci szczyt Ziemi i drugi co do wysokości szczyt Himalajów, położony na granicy Nepalu z Sikkimem. Jak dotąd zdobyły go tylko dwie kobiety. Kinga stała więc przed szansą znalezienia się w prestiżowej, pierwszej trójce!

W zeszłym tygodniu Kinga założyła cztery ostatnie obozy. Po udanej, spokojnej nocy, w jeden dzień pokonała dwa obozy i dotarła do trzeciego, na wysokość 7200 metrów nad poziomem morza. Stamtąd miało być już szybko, ostatni IV obóz i szczyt. Niestety pogoda była kapryśna. W sobotę nie udało się zrealizować planu dotarcia do ostatniego obozu, przez okropny wiatr. Ekipa musiała czekać. Kiedy tylko wiatr zelżął ruszyli dalej, nie było jednak łatwo. Wiatr choć mniej niebezpieczny wciąż niemiłosiernie wiał. Kingę niejednokrotnie przewróciło, na szczęście wyszła z upadków bez szwanku. Do ostatniego obozu Kinga wraz z kolegą Alberto Zerrainem dotarli jako pierwsi z ekipy.

Noc z niedzieli na poniedziałek upłynęła na rozważaniach na temat szczytu. Z powodu nadmiaru śniegu szacowano, że ostatnie dojście może zająć im nawet 15 godzin. Nie wszyscy uczestnicy wyprawy zdecydowali się na zdobywanie szczytu, trzy osoby postanowiły nie ryzykować i zostać w ostatniej bazie, licząc na to że uda im się zaatakować górę kiedy indziej, przy lepszej pogodzie.

Kinga zdobyła wreszcie upragniony szczyt, późnym poniedziałkowym wieczorem. Wykończona, ale szczęśliwa relacjonowała, że bez wątpienia był to jej najtrudniejszy szczyt. Swój sukces zadedykowała alpinistce Wandzie Rutkiewicz, która w 1992 roku zaginęła próbując zdobyć właśnie Kanczendzongę.

Kinga opowiada, że nie było łatwo, od zimna i wiatru prawie straciła głos. Dodatkowo niska zawartość tlenu, która jest szczególnie odczuwalna na wysokich ośmiotysięcznikach sprawiała wrażenie jakby oddychanie rozrywało płuca od wewnątrz. Kinga zdecydowała się zdobyć szczyt o własnych siłach, bez korzystania z butli tlenowej. Teraz powoli schodzi i cofa się do kolejnych baz. Jeden uczestnik wyprawy zasłabł z wyczerpania i konieczna była akcja ratunkowa. Mamy nadzieję, że Kindze uda się dotrzeć na dół już bez przeszkód. Gratulujemy sukcesu!

Redakcja poleca

REKLAMA