Czasem zastanawiam się, co jest ze mną nie tak. Zawsze, kiedy spotykam mężczyznę, na którym warto zawiesić oko, po pewnym czasie okazuje się, że jest wstrętnym skąpcem. Egoistycznym samcem, który myśli wyłącznie o zaoszczędzeniu kilku groszy. Ręce opadają!
Na pierwsze skąpiradło trafiłam jeszcze podczas studiów. Wydawał się miły, często do mnie dzwonił i zapraszał na kawę, więc po kilku takich propozycjach w końcu zgodziłam się na spotkanie.
To była późna jesień, koniec listopada, pogoda nie zachęcała do romantycznych przechadzek. Jego to jednak nie zraziło i tamten zimny, wietrzny wieczór spędziliśmy, spacerując przez ponad czterdzieści minut.
Nie byłam przygotowana na taki scenariusz, nie miałam na sobie futra ani jesionki. W życiu nie przyszłoby mi do głowy, że w tak niesprzyjających warunkach pogodowych można zaproponować spacer! Zacisnęłam jednak zęby i szłam obok niego, starając się nie myśleć o zimnie. Ale kiedy zaczął padać deszcz ze śniegiem, nie wytrzymałam:
– Może pójdziemy gdzieś, gdzie jest sucho i ciepło – zaproponowałam słodkim tonem, żeby nie wyczuł mojej irytacji.
W głosie mojego towarzysza wyczułam przerażenie. Mimo to zaczęliśmy szukać jakiejś knajpki. Przez kolejne pół godziny chodziliśmy po rynku, porównując ceny napojów i szukając najtańszego lokalu. Randkowicz upierał się, że zna miejsce, w którym piwo jest o 50 groszy tańsze…
Kiedy w końcu usiedliśmy, stwierdził, że jednak nie chce mu się pić, ale jeśli ja mam ochotę, to mogę iść do baru i coś sobie zamówić. Czułam się jak kompletna idiotka, choć przecież to on zachował się głupio.
Jeden gorszy od drugiego
Na koniec zaproponował, że jeśli zwrócę mu za benzynę, to może odwieźć mnie do domu. Podziękowałam za taką propozycję i czmychnęłam czym prędzej do siebie. Oczywiście, więcej już się nie spotkaliśmy.
Kolejny skąpiec, który pojawił się w moim życiu, trwał przy moim boku, niestety, nieco dłużej niż tylko jedno spotkanie. Tak naprawdę uświadomiłam sobie, jakim jest człowiekiem, dopiero po rozstaniu.
Wcześniej byłam chyba zaślepiona czarem, który wokół siebie roztaczał. Zauroczył mnie, a w takich sytuacjach sprawy materialne przestają mieć jakiekolwiek znaczenie. Byliśmy ze sobą już przez jakiś czas, kiedy w przypływie szczerości opowiedział mi, jak to na początku znajomości odprowadzał mnie na autobus nocny, sam natomiast parkował samochód kilka ulic dalej, aby nie odwozić mnie do domu i w ten sposób oszczędzać na benzynie. Nie mogłam w to uwierzyć...
Jednak dzięki temu wyznaniu nie zdziwiła mnie późniejsza sytuacja. Kiedyś poprosiłam, by pojechał ze mną samochodem do sklepu, ponieważ miałam zamiar zrobić większe zakupy. Po powrocie okazało się, że muszę zwrócić mu za benzynę, bo on tak naprawdę nic kupować nie potrzebował…
A przecież to były zakupy spożywcze dla nas obojga, on się do nich nawet nie dokładał! Takich sytuacji było zresztą mnóstwo.
Zwyczajnie mnie wykorzystywał!
Zawsze lubiłam sprawiać mu niespodzianki, dawać drobne prezenty. Na specjalne okazje, takie jak urodziny czy imieniny, zawsze odkładałam pewną sumkę i kupowałam droższe rzeczy, np. markową wodę kolońską.
Natomiast od niego przez cały czas trwania naszego związku dostałam tylko kwiatek w doniczce, który zabrał z domu swojej mamy. Ponoć zapamiętał, że kiedyś „tak strasznie się nim zachwycałam”.
Naprawdę nie wiem, jakim cudem wytrzymałam z nim aż dwa lata i przez cały ten czas znosiłam to wszystko. Cóż, miłość… Aż w końcu powiedziałam: dość!
To było w dniu, kiedy kupił pudełko herbaty, po czym zrobił skarbonkę i obwieścił mi, że kiedy skorzystam z JEGO herbaty, muszę za każdą zużytą torebkę wrzucić do JEGO skarbonki złotówkę. Wtedy moja wyrozumiałość się skończyła i wyrzuciłam pana z mojego życia.
Podręcznikowy przykład skąpstwa prezentował też mój były mąż. Przed ślubem wydawał się zupełnie normalnym mężczyzną: troszczył się o mnie, zapewniał poczucie bezpieczeństwa. Jako mąż natomiast zmienił się nie do poznania. Stał się innym człowiekiem.
Konta mieliśmy osobne, ponieważ on stwierdził, że dzięki temu nie będzie kłótni o pieniądze. Efekt był taki, że od pewnej chwili, kiedy w odwiedziny przyjeżdżała moja mama, a ja miałam ugotować obiad, mąż kazał mi kupować jedzenie za własne pieniądze, bo „nie będzie na nią łożył”!
Pamiętam, jak kiedyś siedzieliśmy ze znajomymi w knajpie. Było bardzo fajnie, dlatego nie spieszyło nam się z powrotem do domu. Kiedy zamówiłam drugie piwo, już widziałam, że mąż był bardzo niezadowolony. (W domu stwierdził, że niepotrzebnie kupiłam alkohol w barze, bo w sklepie za rogiem jest dwa razy tańszy).
Po jakimś czasie wszyscy zgłodnieli. Kiedy znajomi zastanawiali się, co przekąsić, on pochylił się do mnie i szepnął:
– Kochanie, ty wcale nie jesteś głodna, prawda?
No i przez resztę wieczoru burczało mi w brzuchu, nie pisnęłam jednak słówka. Pamiętam, jak któregoś razu musiałam iść do apteki po tabletki antykoncepcyjne. Akurat straciłam pracę, więc moja sytuacja finansowa była w owym czasie nieciekawa. Mąż świetnie o tym wiedział.
Zapytałam, czy może mógłby się do nich dołożyć. W końcu zabezpieczenie przed ciążą to nasz wspólny obowiązek. Wielce się oburzył.
– Z jakiej racji mam się dokładać do tabletek, skoro to nie ja je zażywam? – spytał bezczelnie.
Uznał, że po coś wynaleziono naturalne metody, a gdy się nie zgodziłam, przestał uprawiać ze mną seks. W tedy jednak coś we mnie pękło. Wykrzyczałam mu, co myślę o nim i jego skąpstwie. Postawiłam ultimatum:
– Albo się zmienisz, albo z nami koniec!
Początkowo wyglądało na to, że wziął sobie moje słowa do serca, ponieważ zaproponował, żebyśmy wybrali się do sklepu i on, w ramach zadośćuczynienia kupi mi wymarzoną sukienkę.
Bardzo się ucieszyłam, bo taki gest z jego strony był czymś niezwykłym. Wciąż mi na nim zależało. Miałam nadzieję, że będzie to pierwszy krok w dobrym kierunku.
Tymczasem on wyciął mi taki numer, że do dziś, jak o tym myślę, pienię się ze złości… Gdy znaleźliśmy się w sklepie i staliśmy już w kolejce do kasy, mąż nagle oznajmił mi, że musi koniecznie skorzystać z toalety.
– Za moment wrócę – zapewnił.
Minuty mijały, a jego ani widu, ani słychu
W końcu trzeba było zapłacić. Czerwona ze wstydu musiałam zrezygnować z zakupu.
Kiedy tylko wyszłam ze sklepu, natychmiast pojawił się mąż.
– Zrobiło mi się duszno, musiałem na chwilkę wyjść na dwór – tłumaczył się.
Milczałam. To koniec. Nie chciałam mieć już więcej do czynienia z tym człowiekiem. Nie chodziło o głupi ciuch, ale o to, że to była jego ostatnia szansa, a on świadomie ją zmarnował! Nigdy się nie zmieni… Kazałam mu się wynosić jak najszybciej.
– Tylko najpierw oddasz pieniądze, które ode mnie pożyczyłeś – wysyczałam.
– Ani mi się śni – odburknął. – Nie chodziliśmy do łóżka tak często, jak chciałem.
Zrobiło mi się czerwono przed oczami:
– Nie pokazuj mi się więcej na oczy!
Chyba się nie dziwicie, że straciłam zaufanie do mężczyzn. Oni wszyscy mają węża
w kieszeni! Ja żadnemu utrzymania fundować nie zamierzam. I wisi mi, czy jeden
z drugim weźmie mnie mnie za materialistkę. Swoje przeszłam i swoje wiem.
Czytaj także:
„Wynajęta pielęgniarka ostrzyła sobie zęby na majątek starszego sąsiada. Ale ja byłam czujna, wykiwałam wredną harpię”
„Lata temu odbiłem kumplowi dziewczynę. Może i zniszczyłem mu życie, ale przynajmniej mam szczęśliwą rodzinę”
„Przyjaciółka rozpuściła syna jak dziadowski bicz. Mówi, że mój wyrośnie na nieudacznika, bo nie pozwalam mu na wszystko”