– Ewelina, mogę cię prosić na słówko? – przełożony wychylił się niespodziewanie zza drzwi mojego gabinetu. – Słuchaj... klienci ostatnio skarżą się na jakość naszej obsługi. Możesz zerknąć na tego maila?
Faktycznie, jeden z nich był wyraźnie niezadowolony, ale w tej branży to przecież standard. Wcale nie chodziło o wiadomość, ale o to, aby znaleźć kozła ofiarnego, czyli w tym przypadku mnie. Żałowałam, że poświęciłam całe swoje życie pracy, bo teraz musiałam użerać się z takimi, jak on.
– Michał, wszystko pod kontrolę, zajmę się tym i zaraz odpiszę. Wiem, że to nasz kluczowy dostawca – przykleiłam profesjonalny uśmiech na twarz i nie powiedziałam ani słowa więcej.
Byłam wdzięczna za pracę
Nie mogłam narzekać, bo zatrudnienia w korporacji szukałam przez dobrych kilka miesięcy. Zawsze miałam dar do podejmowania decyzji pod presją czasu i umiejętność zarządzania zespołem. W tej firmie to jednak nie wystarcza. W wielkim mieście dopadł mnie typowy wyścig szczurów, a ja już nawet nie pamiętam, jak wygląda moja rodzina i co właściwie u nich słychać.
Całkowicie skupiłam się na karierze. Nie zdążyłam nawet obronić tytułu magistra, ponieważ z zajęć na uczelni od razu wpadłam w typowy tryb życia etatowca. Odpowiadało mi to, bo byłam młoda i szybko awansowałam, co przestało podobać się moim koleżankom z pracy. Byłam więc samotna, ale chociaż ustawiona na przyszłość. Wtedy wydawało mi się, że to wielki dar od losu, za co byłam wdzięczna.
W końcu udało mi się obronić pracę dyplomową i przez pierwsze lata byłam dumna ze swojego sukcesu. Kusiła mnie wizja prestiżu, bogactwa i zaangażowania w dynamicznym środowisku. O tym mała Ewelinka wychowana na wsi mogła kiedyś tylko pomarzyć. Myślałam, że robię to właśnie dla niej.
Nasza firma sprzedawała hurtowo znicze i inne akcesoria na cmentarz. Podczas świąt mieliśmy zatem istne urwanie głowy. Właśnie w sytuacjach kryzysowych odnajdowałam się najlepiej, a szef to docenił.
– Elwira, dziękuję ci, można powiedzieć, że dzięki tobie mam drugą parę oczu w firmie... – Michał puścił mi oczko, a ja czułam, że moja wewnętrzna dziewczynka aż skacze z radości, że tak dobrze sobie radzi.
Zostałam dyrektorką handlową
Z czasem produkcja rozrosła się i do oferty włączyliśmy między innymi sztuczne kwiaty. Towar zamawialiśmy nie tylko w Polsce, ale również w Chinach, a sprzedawaliśmy po konkurencyjnych cenach.
Przebicie było jednak kolosalne. Wkrótce zostałam dyrektorem handlowym, a do moich zadań należało dosłownie wszystko – od załatwiania kontraktów na dostawy, przez pilnowanie, by dotarły na czas do odbiorców, aż po przyjmowanie reklamacji, a nawet wyciąganie z kłopotów kierowców, którzy utknęli z towarem gdzieś po drodze.
Wstawałam do biura skoro świt, a zdarzało mi się wracać do domu po dwudziestej trzeciej, jeśli trzeba było odbębnić spotkanie biznesowe z ważnym klientem w restauracji gdzieś poza miastem. Do tego liczne delegacje, dyżury w weekendy, a naszym synem zajmował się mąż, który miał więcej czasu ode mnie.
Kiedy na rynek weszły media społecznościowe, wtedy już mogłam pożegnać się z tzw. work-life balance. Dostawałam wiadomości praktycznie przez całą dobę, do tego dochodziło planowanie postów i kampanii marketingowych, ponieważ byłam główną osobą decyzyjną. Ta umiejętność zbrzydła mi z czasem.
Miało to jednak swoje plusy. Podróż w tropikalną destynację w środku zimy? Dlaczego nie. Kolejny karnet na zajęcia sportowe dla syna? Proszę bardzo. Za wszystko płaciłam kartą kredytową albo voucherami.
– Stać mnie teraz na wszystko, kochanie, więc jeśli chcesz, możesz rzucić tę marną posadkę – proponowałam mężowi, aby mógł w pełni poświęcić się tacierzyństwu. Nadeszły inne czasy.
Popełniłam mnóstwo błędów
Przez wiele lat faktycznie tak było, a nasz syn uwierzył, że jesteśmy bogatą rodziną. Wkrótce przenieśliśmy go do prywatnej szkoły, mimo że ubolewał przez to nad kontaktem z rówieśnikami.
Popełniłam jednak mnóstwo błędów. Zacznę od tego, że lata spędziłam w jednej firmie, wykonując te same czynności, zamiast się rozwijać. Dzisiaj nie wygląda to zbyt dobrze w CV. Po drugie, zdecydowanie zaniedbałam swoje życie rodzinne. Nie pamiętam, kiedy ostatnio zadzwoniłam do rodziców. A dodatkowo przez nieustanny stres zaczęłam miewać problemy zdrowotne i spadek odporności.
Czy to wszystko było tego warte? Miałam wrażenie, że próbuję spełnić jakiś swój wymarzony sen z dzieciństwa i udowodnić coś bliskim. Nawet nie zauważyłam kiedy kompletnie się od nich odsunęłam.
Zaniedbałam również naukę języków, mimo że nasz syn mówił już niemal biegle po angielsku i niemiecku. Gdy mój szef poinformował znienacka, że zamyka swoją działalność, wprost nie mogłam uwierzyć własnym uszom.
Jak to możliwe, że nie dostrzegłam zbliżającego się kryzysu? Zauważyłam, że dotychczasowi odbiorcy zaczęli rezygnować z usług, a inni mówili wprost, że sprzedaż przestaje im się opłacać. Tymczasem ani przez chwilę nie przyszło mi do głowy, że możemy tak po prostu zakończyć ten biznes.
Podziękował mi za współpracę
Pewnego dnia Michał wszedł do mojego gabinetu, zamknął drzwi, aby nikt nas nie usłyszał, i oznajmił spokojnym tonem głosu:
– Ewelinko... muszę ci o czymś powiedzieć.
Pamiętam, że ciarki przeszły mi wtedy po plecach. Tak długo pracowaliśmy razem, a ja ani razu nie widziałam go w takim stanie. Był blady, a jego głos łamał się w trakcie wypowiedzi.
– Dobrze wiesz, jak wiele poświęciliśmy dla tej firmy. Byłaś młoda i od początku niesamowicie zaangażowana w rozwój przedsiębiorstwa. To było dla mnie coś imponującego. Wierzę, że dzięki swojej ambicji doskonale odnajdziesz się na rynku, ponieważ...
– Ponieważ? – wlepiłam w niego swoje przerażone oczy.
– Ewelina, dobrze widzisz, co dzieje się dookoła nas. Nasz towar znajduje coraz mniej nabywców, jeszcze dzisiaj dostałem telefon od kluczowego dostawcy, że rezygnuje z naszych usług. To zupełnie nie twoja wina, zawsze byłem zadowolony z tego, jak wywiązujesz się z obowiązków i starałem się uczciwie ci to wynagradzać – odbiegał od tematu zmieszany Michał.
– Czy ty chcesz mi powiedzieć, że... – z szoku aż otworzyły mi się usta.
– Klienci już nie chcą przepłacać za tradycyjne wyroby, trzeba ruszyć jakąś inną ścieżką. Wiesz, technologie, te sprawy. Mainstream nas wypiera, jest za duża konkurencja. Może jeszcze dekadę temu było zupełnie inaczej, ale świat się zmienia, a my nie mamy na to żadnego wpływu. Dlatego... zdecydowałem się zamknąć firmę i podziękować ci za dalszą współpracę – podsumował ze smutkiem.
Nawet nie słuchałam jego dalszych argumentów. Te słowa zaczęły mi dzwonić w głowie niczym mantra.
Byłam bliska płaczu
– Nie musisz pakować rzeczy od razu – uspokoił mnie Michał. – Masz jeszcze trzy miesiące wypowiedzenia, aby poszukać nowej pracy, a z twoimi umiejętnościami to będzie bułka z masłem. Napiszę ci taką rekomendację, że ho ho!
Uśmiechał się do mnie, a ja byłam bliska płaczu. Co ja powiem mężowi, z którego szydziłam przez lata? Co teraz z wielką karierowiczką, panią dyrektor? Nikt przychylnie nie spojrzy na matkę, która dostała kierownicze stanowisko w tak młodym wieku.
Pesymistycznie patrzyłam w przyszłość, mimo pocieszających słów Michała. Już następnego dnia intensywnie wzięłam się za poszukiwania nowego zatrudnienia, choć wiedziałam, jakie będzie to wyczerpujące. Zapomniałam już nawet, jak wygląda rozmowa rekrutacyjna. W końcu miałam za sobą tylko jedną...
Przeglądałam ogłoszenia, pisałam i dzwoniłam, ale niestety na marne. Wypytywałam też wśród znajomych i wykorzystałam siłę mediów społecznościowych. Zauważyłam, że moja rodzina stworzyła sobie już osoby świat, do którego ja zupełnie nie pasowałam. Miałam ochotę już tylko pogrążyć się w rozpaczy.
Doskwierała mi samotność
Poza ewidentnie zaniedbanymi relacjami rodzinnymi, nie utrzymywałam też kontaktu z przyjaciółmi. Gdy nie miałam już codziennych obowiązków, zaczęła doskwierać mi potworna samotność. Przeraziło mnie, jak bardzo ta obca firma uzależniła mnie od siebie. Podporządkowałam jej praktycznie całe swoje życie.
Najpierw zaczęłam mieć pretensje do męża, że zarabia zbyt mało. Później sfrustrowana zwracałam się do syna, dlaczego nie chce opowiadać mi, co u niego słychać. Kiedy straciłam już nadzieję na kierownicze stołki, rozsyłałam aplikacje gdziekolwiek, byle tylko utrzymać dotychczasowy poziom egzystencji.
Gdy przychodziło do spotkania na żywo, szybko traciłam wszelki entuzjazm.
– Ile lat pani pracowała w tej firmie? Naprawdę aż tyle? Dlaczego nic nie skłoniło panią do zmiany? – słyszałam na każdym kroku.
– Jakie czynniki zadecydowały o awansie na dyrektora w tak młodym wieku? Gdzie poza firmą zdobywała pani doświadczenie? To doprawdy bardzo imponujące... – wnikliwe analizowano mój życiorys.
No cóż, z pewnością był to naturalny talent i po prostu... chwilowy łut szczęścia. Ale o tym przełożeni nie chcieli z pewnością słyszeć. Nie miałam też wprawy w tego typu rozmowach.
Po wielu nieudanych próbach zdecydowałam, że mąż weźmie drugi etat, a ja... zajmę się domem. On wreszcie mógł spełnić się zawodowo i nadrobić stracony czas, a ja zbliżyłam się do naszego syna i – wykorzystując zdolności rozwinięte w hurtowni – rozwiązywałam jego nastoletnie kryzysy.
Może i nie wyjeżdżamy na egzotyczne wakacje kilka razy w roku, ale jesteśmy zdecydowanie bliżej siebie. Czuję, że razem możemy wszystko, a gdy tylko nasz budżet stanie na nogi, z pewnością złapię się jakiegoś zlecenia – kto wie, może założę z mężem własną firmę, którą przejmie po nas syn?
Ewelina, 38 lat