Czasami mam ochotę,
By stąpać mokrym błotem
I żeby deszcz jesienny,
Tu runął słońcem złotym...
No i wreszcie, za kilka dni zaliczę swój pierwszy miesiąc pobytu na „Ziemi Obiecanej”. Co prawda, może to nie najlepsze określenie, w końcu nikt mi nie obiecał, poza mną samą oczywiście, że mi tu będzie dobrze. Ale chyba nasze własne obietnice, powołujące się na naszą odpowiedzialność, są zawsze najważniejsze.
Co tu ukrywać? Jest świetnie! Studia są ciekawe i nawołują do samodzielnej nauki, z którą tak naprawdę nie miałam kłopotów nigdy. W sensie, po co się uczyć jak nie dla siebie kochanej? Akademik, przyczynił się nie tylko do rozwoju mojej wytrwałości w ekstremalnych warunkach, ale też stał się ośrodkiem, gdzie poznałam wielu fantastycznych ludzi, a większość znajomości wciąż jest przede mną.
Co do mody, to w środowisku studentów chyba panuje szczególna pod tym względem atmosfera. Popularne jest picie kawy na wykładach, ewentualnie zamieniane spaniem (gdy w słoiku po kawie panuje pustka, tak samo jak w portmonetce, a wykładowca nudzi złotymi myślami na temat spraw politycznych i gospodarczych państwa). Na żelazne kubki termiczne czasem się wydaje po prostu ogromne forsy, niektórzy mają świetne kolorowe kubeczki. Ech, ja się też skusiłam i zafundowałam ten kolorowy.
Hm... a do tego byłam zmuszona do kupienia naczyń, bo zapomniałam odebrać z domu. Szukałam kapci, które wreszcie za namową mamy znalazłam w przedziale walizki. Teraz szukam złotego kolczyka, ale obawiam się, że znajdująca się w Wilnie mama nie wie, gdzie mogłam go zgubić w Warszawie...
Wyjazd na rolkach skończył się gapieniem się i pożeraniem waty cukrowej w parku, bo dróżki nie były dostosowane do mojejgo „ponad średnio niezaawansowanego” poziomu jazdy. Gubię się w mieście (ale zawsze mam mapę!), okradam sklep z towarów spożywzych (ostatnio kasjerka wezwała ochroniarza, by sprawdził moją siatkę z zakupami, które zrobiłam, zanim wróciłam po coś, co zapomniałam). Na dzień dobry walę głową w poręcze w tramwajach i sen odchodzi w niepamięć, a wieczorem nucę, lub też gadam do siebie...
Ale wróćmy do mody. Pierwsze co się rzuca w oczy będąc w Warszawie to krótkie włosy. Czasami myślę sobie, że Warszawianki oszczędzają na szamponach, grzebieniach i elektryczności suszenia włosów. Krótkie włosy mają studentki, kobiety przed 40-stką, po 40-stce... Zastanawiam się nad tą różnicą, w Wilnie jednak nosi się włosy półdługie. Polki natomiast wolą długie grzywki i krótkie włosy. Palenie tu się też propaguje głównie wśród kobiet i przez kobiety.Co jeszcze o Warszawie? Dziwne, ale nie wiem.... „Por que?”- Wrzeszczy mój hiszpański, którego dopiero się zaczęłam uczyć. Cholera wie... Pustka w głowie, czy nawałnica myśli?...