"Gnie-ciuchy" są jednak wciąż na topie. Dlaczego? Bo są bardzo wygodne. Nie potrzebują żelazka, są praktyczne w podróży. Znakomicie przetrwają długą jazdę na nas i w walizce. Trwale ugnieść w dowolne pliski, zakładki i wzory można dziś każdą tkaninę. Dodatek sztucznego tworzywa tylko w tym pomaga, bo spódnica nie rozejdzie się. Zaś po praniu – zwijamy ją w ósemkę, suszymy w cieple i jest jak nowa. Bluzki i koszule po prostu wieszamy w przewiewnym miejscu. Moda na zagniecenia usankcjonowała to, że są tkaniny i fasony, które zawsze będą pogniecione, chyba, że po uprasowaniu będziemy stać prosto i nie siadać. Kupujemy więc dżinsy z „gotowymi” zagnieceniami nogawek w strategicznych miejscach, lniane spódnice i bluzy pogniecione niemiłosiernie, koszule męskie i białe damskie bluzki. Czasem "gnieciuchom" towarzyszą efekty kolorystyczne – nierówne farbowanie lub wybarwienie omijające zagniecenia. Ekstremiści mogą wystąpić w garniturze starannie pogniecionym, ale nie polecamy tego raczej na własnym ślubie.
propozycja marki Monton z kolekcji na sezon jesień-zima 2009/2010
Gniecione ciuchy są efektowne i lekkie w wyrazie. Trzeba jednak pamiętać, że pozorne powietrze, jakie zawierają i dzięki czemu odstają od figury rodzi pewne niebezpieczeństwa. Dzięki tej swoistej fakturze zajmującej uwagę krytycznego obserwatora naszego wyglądu ukryjemy to i tamto, ale możemy sobie dodać ogólnie masy. Szczególnie dotyczy to sukienek z połyskujących tkanin i ugniecionych w wymyślne wzory. Jeśli jeszcze to fason krótki i zbliżony do bombki – efekt może być piorunujący. Suknia, która wygląda, jak uszyta z pogniecionego sreberka po czekoladzie także nie jest dla każdej pani. Za to powiewna spódnica i długa w pionowe fałdki może się okazać nasza najlepszą przyjaciółką. Zawsze też korzystniej i ciekawiej wyglądają tkaniny bez wzorów. Ostatecznie obroni się drobna, stonowana łączka. Pamiętać trzeba jeszcze, by mieć na sobie jedną rzecz pogniecioną. Festiwal fałdek na pewno się nie opłaci.
Źródło: MWmedia