To na szczęście mija z czasem i z radością odkryłam właśnie, że mi także minęło. Jakkolwiek nieciekawie brzmi lat trzydzieści, po dekadzie całkowitej beztroski i czytania o modzie, zamiast o kremach przeciwzmarszczkowych, faktem jest, że kobietom właśnie wtedy zaczyna się w głowie układać. Ulatują kompleksy, rośnie wiara w siebie, sympatia dla własnych nóg, ogólnie satysfakcja i apetyt na korzystanie z życia, dziennego i nocnego (uwaga panowie!).
Ale wracając do spraw przyziemnych, a raczej przyczaszkowych, całe życie pragnęłam mieć włosy idealnie proste – jak moja pierwsza blond Barbie, jak panienka z reklamy szamponu Pantene, jak jedna czy druga gwiazda. Wynikało to oczywiście z naturalnego zakręcenia – od dziecka baranek, kłaczki wijące się nad czołem, pukle skręcające się na wszystkie strony przy dwóch kroplach deszczu.
Walczyłam z tym zaciekle. Wcierałam przed myciem sok z połówki grejpfruta (średnio skuteczne), chodziłam po umyciu włosów w czapce zimowej (działa, ale elektryzuje), kupowałam jakieś preparaty na rozwolnienie loków. Skutek oczywiście taki, że miałam zawsze włosy niby proste, ale jednak skręcone, jak mawia ludowa gwara, ni pies, nie wydra, coś na kształt świdra.
Najszczęśliwsze momenty przeżywałam zawsze po wyjściu od fryzjera, gdy włosy bezlitośnie wyciągnięte były na szczotkę, co w domu się nigdy jakoś nie udawało. Ale ostatnio wróciłam z tą prostą peruką do domu, spojrzałam w lustro i zamiast zachwytu, napadła mnie myśl, że wyglądam jak Gandalf… Poszłam do łazienki, spłukałam głowę i stwierdziłam, że mi z tymi lokami całkiem do twarzy. Na pewne rzeczy widać nigdy nie jest za późno!
Agata Chabierska