Kulminacją bajkowej twórczości są nowe fryzjerskie kreacje od Johna Galliano - uderzająco podobne do Kapelusznika w wersji Johnny’ego Deppa. Zobaczcie zresztą sami…
John Galliano
Johny Depp
Ale hit kinowy nie jest oczywiście głównym sprawcą, bo uczesania przywodzące na myśl nimfy bagienne, wiedźmy z moczar i dobre wróżki widzieliśmy na pokazach nie raz tej zimy. No bo czyż nie jest wymarzoną filmową stylizacją do opowieści fantasy rozczochrane upięcie od Very Wang, kosmiczny kucyk od Y3 lub geometryczny kok od Naeema Khana?
Vera Wang
Y3
Naeem Khan
W tym wszystkim trapiące jest pytanie o granice sztuki. To, że nikt nie uczesze się tak na co dzień jest dość oczywiste. Podejrzewam, że nawet bale maskowe, szalone happeningi i imprezy z pogranicza psychodelicznych seansów takich kreacji na głowach niewiele widziały. Czy to się może choć podobać, kusić kobiecością czy efemerycznym pięknem? Zaryzykowałabym, że w przeglądzie opinii publicznej dobrze by to nie wypadło. I pewnie ktoś powie, że to nic nowego, bo pokazy mody praktycznością od lat już nie grzeszą: chodzą po nich wychudłe prawie-nie-kobiety, ubrane w najdziwniejsze zwoje materiałów i mordercze buty, czemu fryzury miałyby być więc dla ludzi?
No więc, mimo wszystko, gdzieś tam na tych wybiegach tworzą się trendy, jeden podejrzy, drugi się zainspiruje, a potem firmy takie jak Wella, Vidal Sassoon czy Schwarzkopf, które mają już czesać nas w swoich sieciowych salonach wychodzą co sezon z kolekcją, od której włosy same wstają na głowie. A kobiety idą do fryzjera i każą sobie „podciąć i pocieniować”, bo na więcej nie mają pomysłu.
A gdyby ktoś tak przed kolejnym sezonem pomyślał jak uczesać panią sekretarkę, przedszkolankę i redaktorkę? Może modne uczesania zeszłyby pod strzechy…
Agata Chabierska