Los jedną ręką zabrał jej wszystko, co miała, a drugą dał „Dom nad rozlewiskiem”, rozgłos i miłość w… Korei Południowej. Sukces uskrzydla. „Stałam się mocna i świadoma własnej siły, bo zdobyłam swój Mount Everest” - mówi pisarka Małgorzata Kalicińska w rozmowie z Elżbietą Pawełek dla Polki.pl.
Elżbieta Pawełek: Często uśmiechasz się do życia i ludzi. Wieczna optymistka?
Małgorzata Kalicińska: Nie, ale optymizmu mi nie brak. Idąc za głosem Małgosi Braunek, głoszącej pochwałę uśmiechu, uważam, że świat byłby fajniejszy, gdyby ludzie częściej się uśmiechali. Uśmiech to jest klucz do człowieka. Zawsze mi w życiu pomagał.
Nawet wtedy, jak przeżywałaś swoje mazurskie bankructwo?
Wtedy byłam sama (firma i rodzina w Warszawie) w upadającym ośrodku, który wybudowałam z mężem, czekałam na wejście syndyka i bez przerwy ryczałam. Zrozpaczona kobieta zwykle chodzi i ryczy, przeciwnie niż zrozpaczony facet, który ma wówczas zawał lub wylew. Płacz w ogóle jest lepszy, bo pozwala wywalić z siebie złe emocje. Ale do świata i ludzi starałam się uśmiechać. Wpadałam do sklepu w Dźwierzutach w dresie i mówiłam: „Cześć dziewczyny, zapomniałam kupić chleba”. A one: „Dzień dobry pani Małgosiu, co tam u pani?”. Coś tam plotłam, ale serce tak krwawiło, aż bałam się, że zostawiam po sobie krwawe ślady. Nie epatowałam moim nieszczęściem. Po bankructwie byłam potężnie okradziona dwa razy.
Życie jak z powieści - niezwykłe losy autorki "Domu nad rozlewiskiem".
Ktoś powiedział, że to nawet zdrowo dostać od życia wielkiego kopa.
Czy zdrowo? Wychowawczo. Moim dzieciom mówiłam zawsze, że brylanty szlifuje się w piachu, choć do brylantu mi daleko, ale życie mnie trochę obrobiło, obtoczyło. Chyba jestem… fajna.
W życiu zawsze coś dzieje się po coś?
W maśle smażą się tylko pączki (ściślej w smalcu). Bywa jednak, że człowiek „da po bandzie”, zderzy się czołowo z jakąś ścianą. Trzeba wstać, rozetrzeć kolano czy głowę i żyć dalej. Mądrzej.
Co byś poradziła innym kobietom przechodzącym przez życiowe zakręty?
Nigdy nie przechodzić na drugą stronę mocy, nie ulegać podszeptom namawiającym do zemsty, czy odwetu, nie taplać się za długo w rozpaczy. Złe myśli wysyłane przez nas wracają do nas w dwójnasób. Na szczęście, dobre też wracają. Trzeba dać sobie pomóc. To może być mama, terapeuta, ktoś, komu w pełni ufamy. W moim przypadku niezastąpiona okazała moja córka Basia. Powiedziała: „Mamo, już wystarczy”, choć mój syn i mąż też starali się podtrzymać mnie na duchu. Myśmy się wszyscy wpierali. Wbrew pozorom siedzenie w fotelu i użalanie się nad sobą jest… przyjemnie, bo oswojone – to jest mój fotel, mój ciemny pokój, to są moje łzy i kosz z chusteczkami. Nie chce się wyjść do świata. Ale żałoba musi się wyżałobić, ból musi wyboleć, łzy muszą wypłynąć. Potem trzeba dać sobie szansę, żeby otworzyć okna, drzwi, i wyjść. Zacząć znów żyć, pracować.
Małgorzata Kalicińska (fot. Agnieszka Ozga)
Mówi się, że Bóg jedną ręką zabiera, a drugą daje?
Los. Tak, zabrał, a potem dał. „Dom nad Rozlewiskiem” stał się sukcesem, w budowanym majątku mnóstwo się nauczyłam. To mnie bardzo wzmocniło. Wcześniej nie byłam ani odważna, ani pewna siebie. A stałam się mocna i świadoma własnej siły, bo zdobyłam jakiś mój osobisty Mount Everest. Miałam własne pieniądze, własny sukces i świadomość, że daję radę. To ważne mieć jakikolwiek, nawet mały sukces, coś własnego osiągniętego samodzielnie! Dzisiaj kobieta powinna spełnić się jak chce, ale też zadbać o własny rozwój i pieniądze. To podstawa. Można ogromnie kochać męża, ale… trzeba być samodzielną i suwerenną istotą z własnym kontem.
Po rozwodzie stałaś się singielką, to Cię nie uwierało?
Chyba nigdy nią nie byłam. Po rozstaniu z mężem utrzymujemy bardzo dobre kontakty. I… zawsze miałam adoratorów, przyjaciół. Byłam bardzo towarzyską singielką.
I stałaś się też twardzielką?
Tak, to bardzo dobre określenie. Po sukcesie „Nad rozlewiskiem”, czułam, jak się zmieniam, jak usztywnia mi się kręgosłup, jak trzymam w garści „miecz Jedi”. Uwielbiam „Gwiezdne Wojny”. Z mężem od jakiegoś już czasu byliśmy z separacji. Rozwiedliśmy się dopiero wówczas, gdy i on, i ja zapragnęliśmy jakoś to sformalizować. Ja właśnie poznałam mojego Siwego, czyli Pana Inżyniera.
Jak się poznaliście?
Kiedyś w Internecie pewien pan zwrócił mi uwagę, że zrobiłam błąd w angielskim słowie. Odpisałam mu i wywiązała się miła korespondencja bez taniego podrywu. Pan okazał się sympatyczny, dowcipny i inteligentny. Emigrant pracujący w największej stoczni świata w Ulsan, w Korei Południowej. Już osiem lat jesteśmy razem. Wydaliśmy teraz wspólną książkę „Dom w Ulsan, czyli nasze rozlewisko”, napisaną, zresztą, na cztery ręce, bo Włodek ma w niej „męskie” rozdziały o stoczni, organizacji pracy, o układzie społecznym, a ja mam swoje – bardziej babskie, kolorowe, emocjonalne. Nie „babskie”, powiedziałabym: Kalicińskie . To podróżnicza opowieść o świecie kompletnie w Polsce nieznanym, mimo że jesteśmy otoczeni koreańskim sprzętem elektronicznym. Ciekawy kraj.
Co Cię w Korei najbardziej zaskoczyło?
Czytałam jakieś plotki, że tam kobieta idzie trzy kroki za mężem. Bzdura! Dawniej panował tam rozdęty patriarchat, ale dziś wszystko idzie w stronę równouprawnienia. Kobiety kształcą się, starają się zawalczyć o własną pozycję. Zaskoczyła nas nieprawdopodobna wręcz uprzejmość Koreańczyków połączona z tym typowym azjatyckim ukłonem. To nie jest wyreżyserowane na potrzeby turystów, to wypływało z ich natury, z konfucjonizmu. Szacunek okazywany każdemu. To też kraj, który w krótkim czasie zrobił ogromny skok cywilizacyjny. Są tam fantastyczne autostrady, budowane niewyobrażalnie szybko, praca jest świetnie zorganizowana, nie istnieją poślizgi i polskie „jakoś to będzie”. Wszystko jest w książce.
Za czym dzisiaj najbardziej tęsknisz?
Za podróżami. Świat wydaje mi się tak ciekawy, że trudno usiedzieć mi na miejscu. Jedynym ograniczeniem jest budżet. Mam wciąż nostalgiczne uczucia do Ulsam i Korei, ale to nie jest miejsce, w którym chciałabym żyć na stałe. Zbyt różni się kulturowo od Polski. Marzę o Australii, gdzie mieszka moja córka. To świetny kraj do życia. Siwy śmieje się, że gdybyśmy wygrali w lotto, to wrzuciłabym do torby najpotrzebniejsze rzeczy i czekałabym, aż on się spakuje. Nowa Zelandia? Australia? O, tak! Świat jest wspaniały, ciekawy a ja mogłabym żyć wszędzie. W Polsce mieszka mój syn, synowa i wnuczki. Tu tęsknię za Basią. W Australii byłabym blisko Basi i tęskniłabym za Stasiem. Zawsze bym za kimś tęskniła, taki los matki.
Ale teraz Twoje miejsce jest w Polsce?
Odpowiem ci, cytując mojego męża inżyniera, bo ujął to bardzo pięknie. Kiedy wyjeżdżaliśmy z Korei na amen i zastanawialiśmy się, gdzie osiąść, czy w Polsce, czy gdzieś w świecie, to powiedział: „Wiesz, w zasadzie to nieważne gdzie, ważne z kim”. Kocham wieś, więc zdecydował się na wieś, ze mną. Mieszkamy 70 kilometrów za Warszawą, wieś liczy siedemnaście numerów, nie ma tu ani sklepu, ani przystanka. Na wypadek, gdyby nas zasypało lub ścisnął siarczysty mróz, trzymam zapasy w ziemiance - przetwory na zimę, wino zrobione przez męża, ogórki kiszone, ziemniaki. Jestem od dawna już kobietą wiejską i wcale nie ciągnie mnie do miasta.
Małgorzata Kalicińska (fot. Agnieszka Ozga)
Mówiłaś kiedyś, że chciałabyś mieć dom jak u Muminków, żeby zmieścili się w nim wszyscy goście!
Dokładnie tak. Mąż taki zbudował. Mamy ogromny, rozkładany stół, przy którym wesele można by urządzić , bo w sumie razem z mężem mamy czworo dorosłych dzieci, więc i mężowie, i żony i dzieciska… Czasem wpada też do nas mój były mąż, z którym żyjemy w przyjaźni, brat z żoną, siostra Siwego, znajomi. Towarzystwo trzeba gdzieś posadzić, nakarmić i położyć spać. Lubię to.
Czujesz się wyróżniona przez życie?
Myślę, że udziergałam sobie dobre życie. Dokonałam kilku złych i wiele dobrych wyborów. To wszystko leży w naszych rękach. Coś się udało, na czymś innym się rozłożyłam. Miałam też sporo rozczarowań. Zanadto zaufałam, i kilka razy traciłam wiele, ale generalnie dobro i mnóstwo różnych miłości dominuje. Teraz jestem spełniona.
Twoje credo?
Zapytano Sophię Loren, czy jest szczęśliwa. Ona się zamyśliła na chwilę i odparła z uśmiechem: „Contenta!”. I ja też.
Najnowsza książka Małgorzaty Kalicińskiej.
Kalendarz na dobre dni Małgorzaty Kalicińskiej.
Więcej wywiadów z ciekawymi ludźmi - na Polki.pl