Czasem można usłyszeć, że w domu z dziećmi siedzą kobiety, którym się nie chce pracować. Szczerze mówiąc nie wiem, skąd się wziął ten pogląd. Przypuszczam, że z niewiedzy. Bo ja podziwiam mamy, które zrezygnowały z pracy, całe dni spędzają z dziećmi i zajmują się domem. Podziwiam je za determinację, wytrwałość, cierpliwość, a przede wszystkim za pracowitość. Bo to właśnie one pracują na cały etat w przeciwieństwie do kobiet, które po ośmiu godzinach pracy wracają do pustego domu i mogą poleżeć do góry brzuchem.
Nie jest tak oczywiście we wszystkich przypadkach, bo od reguły są zawsze jakieś wyjątki. Na pewno wiele z nas słyszało o mamach siedzących na urlopie macierzyńskim, których dzieci nie znają smaku domowego obiadu, są zaniedbane i godzinami patrzą na mamę, która jak nie maluje paznokcie, to zamawia przez internet nowe ciuchy albo ogląda tasiemce. Z drugiej strony są kobiety, które wracają po pracy do pustego domu i nie leżą do góry brzuchem, bo gotują obiad na następny dzień, sprzątają i jeżdżą jeszcze do chorych rodziców, żeby im pomóc. Ale dziś nie będziemy się zajmować tymi wyjątkami od reguły, tylko większością mam, które będąc na urlopie macierzyńskim lub wychowawczym swój czas poświęcają domowi i wychowaniu dzieci.
Samotne, bezdomne, z dzieckiem. Ten ośrodek daje kobietom nadzieję, że może być lepiej
Mama – najcięższy zawód świata
Z pełną odpowiedzialnością mogę napisać, że mama to najcięższy zawód świata. Zawód, który wybieramy i nie ma już odwrotu. Zawód odpowiedzialny, męczący, wymagający poświęceń, na cały etat, bez dni wolnych, urlopu na żądanie ani chorobowego. Dotyczy to zwłaszcza kobiet, które nie mają na kogo liczyć, bo mąż jest w pracy od rana do wieczora, babci nie ma albo nie ma ochoty lub czasu zajmować się wnukami, a na pomoc, za którą trzeba zapłacić, ich nie stać. A takich kobiet nie jest mało. Zwłaszcza wśród mieszkanek większych miast, które właśnie przyjechały tam ze swoich rodzinnych miejscowości.
Jak wygląda dzień przeciętnej mamy na pełny etat?
Mama prawie pięciomiesięcznego Maksa:
Około 5 rano budzi mnie płacz Maksa. Ponieważ traktuję tę godzinę jeszcze jako noc, to mogę powiedzieć, że to moja siódma albo ósma pobudka odkąd położyłam się spać. A położyłam się po 23, bo od 18 mały miał ponad 4 godziny kolkę i piszczał bez przerwy. Jeśli ktoś chce sprawdzić, jak to jest mieć małe dziecko, proponuję nastawić sobie budzik mniej więcej co półtorej godziny. Po każdym sygnale budzika wstać na chwilę, zapalić światło, pochodzić 15 minut po mieszkaniu i znowu się położyć. No i tak w kółko aż do rana. Wtedy z pewnością poczuje się jak większość mam, którym nie było dane mieć dziecko przesypiające przynajmniej jedną trzecią nocy. Kocham to swoje maleństwo nad życie, ale mogłoby jednak pospać trochę dłużej...
Fot. Fotolia
Mały jest najedzony, ale już nie zaśnie. Dla niego noc się już skończyła. Jest zadowolony i pełen energii w przeciwieństwie do mnie. Mam już za sobą prawie 150 nieprzespanych nocy, ale miłość do dziecka daje mi siłę. Jaką siłę? Nie mam już siły. Boli mnie głowa i chce mi się płakać ze zmęczenia, ale jeszcze przewijam i przebieram Maksa. Nakręcam mu karuzelę nad łóżeczkiem, ścielę swoje łóżko, zawijam worek ze śmieciami, potykam się o swoje kapcie, piżamę dziecka i kilka innych rzeczy, no i w końcu mogę się umyć i zrobić sobie śniadanie. A raczej zjeść coś na szybko, cokolwiek, bo przez te kolki zapominam o kolacjach i rano jestem potwornie głodna. O wybawienie! Mój kochany mąż przygotował mi pyszne śniadanie. Już prawie się wgryzam w pachnący i chrupiący… Płacz! Chyba karuzela przestała się kręcić. Biegnę ją nakręcić, ale okazuje się, że to nie jest przyczyna. Maks chce, żeby go przewinąć. Załatwiam szybko sprawę i przy zapinaniu śpioszków niestety słyszę, że Maks jeszcze nie skończył i muszę go przewinąć kolejny raz. I jeszcze to i jeszcze tamto. Śpioszki się kończą, więc wstawiam pranie. I kiedy drugi raz podchodzę do swojego śniadania, kończy się na łyku zimnej herbaty, bo Maks zaczyna płakać. Chyba znowu głodny…
O masz! Już późno, a my za godzinę mamy kardiologa. Pakuję i ubieram małego. Sama wyskakuję ze szlafroka, który jest przez kilka ostatnich tygodni moim ulubionym strojem. Z bułką w ustach i nosidełkiem w rękach wychodzę z mieszkania.
Wracamy. Wyjmuję pranie i rozwieszam, w międzyczasie przewijam Maksa i karmię jeszcze kilka razy, noszę, bo płacze. Jak zasypia udaje mi się przygotować zupę i zjeść coś ciepłego, pożywnego. Niestety śpi tylko pół godziny. Wcześniej trochę się zdrzemnął w aucie. Chciałam jeszcze uprasować przynajmniej część ubrań ze sterty rzeczy, które od kilku dni wyjmuję z pralki. Niestety nie dziś, nie teraz, może później.
Czas na spacer i złapanie trochę powietrza. Znowu go karmię, przewijam, przebieram i wychodzimy. Pcham wózek i ziewam. Tak ziewam, że aż mi głupio. Nie mam siły. Chcę zasnąć na ławce. Kupuję gorącą herbatę na wynos i siadam na murku. Maks jest niespokojny. Zaczyna płakać. Herbata wystygła i zostawiłam ją sama nie wiem gdzie.
Wracamy do domu, przegarniam w mieszkaniu, kiedy mały jest zajęty zabawką. Lecę przez pokoje, łazienkę i kuchnię jak błyskawica. Karmiąc Maksa przysypiam na chwilę z kanapką w ustach. Kiedy mały zasypia na 20 minut, siadam na kanapie i patrzę się w ścianę, nie mam siły na nic innego. Powoli zaczynam zasypiać, ale słyszę za ścianą płacz. Nie wstaję, nie mam siły, ale gdy płacze coraz głośniej, idę do niego. Ups! Chyba mamy niespodziankę!
Nareszcie mąż wraca z pracy. Zmywa naczynia, zbiera z podłogi matę i zabawki Maksa. Zajmuje się małym, a ja idę wziąć prysznic, bo wiem, że jak zaraz zacznie się kolka, to już nie będę miała siły na kąpiel. Te kilkanaście minut sam na sam w łazience jest dla mnie jak wybawienie. Przeciągam kąpiel. 10, 15, 20 minut… Później myjemy synka.
Mąż trzyma płaczącego Maksa na rękach prawie dwie godziny. Ja jestem w pokoju obok, bo chciałam odpocząć, ale wszystko słyszę i się denerwuję. Z tygodnia na tydzień mam coraz mniej cierpliwości. Wychodzę na balkon, chcę złapać trochę świeżego powietrza i wypłakać się z tej bezsilności, ze zmęczenia. Wracam, biorę Maksa na ręce, śpiewam mu kołysanki, a mąż idzie pod prysznic. Kładę małego do łóżeczka. Nie przestaje przeraźliwie płakać. W końcu wybija 23:00. Zasnął ze zmęczenia. Biedactwo. Ja też padam na łóżko. Jestem przeszczęśliwa, że mogę odpocząć. Zasypiam od razu. Śpię prawie dwie godziny w dziwnej pozycji, ale już mi wszystko jedno. Maks się budzi. Jest głodny… I jeszcze tylko kilka pobudek i znowu poranek - piąta z minutami. W radiu słyszę, żeby cieszyć się życiem, a ja nie mam siły. Dzwoni telefon… „Cześć. Dzwonię, bo ty nie dzwonisz. W domu siedzisz, NIC nie robisz. Odezwałabyś się czasem…!”
Płaczą, śmieją się, oddychają. Lalki niemowlaki za tysiące dolarów mają zastępować prawdziwe dzieci