Jak pogodzić się ze śmiercią? Rozmowy z osobami, które straciły najbliższych

Pomnik na cmentarzu, w parku fot. Fotolia
Święto Zmarłych to oprócz Wigilii najsmutniejszy dzień w roku dla tych, którzy kogoś stracili. Kiedy umiera najbliższy zostaje przerażająca pustka. Zapełnia się ją pytaniem, gdzie ten człowiek teraz jest. Takie pytania zadają sobie także nasze bohaterki.
/ 01.11.2016 08:03
Pomnik na cmentarzu, w parku fot. Fotolia

- 1 listopada to najsmutniejszy dzień w roku. Stoję nad grobem taty i powtarzam sobie, że to niemożliwe. I tak od 5 lat - mówi Anna. Ma 43 lata. Prowadzi własny biznes. Ojciec zmarł na raka trzustki.
- Nie chodzę na cmentarz w Święto Zmarłych. Nie mogę. Idę dzień później, na spokojnie, bez tego tłumu - mówi Katarzyna, 30 lat, wolny zawód. 10 lat temu straciła w wypadku samochodowym brata.
- Dla mnie jego śmierć jest nadal irracjonalna. A w listopadzie jeszcze bardziej niedorzeczna - mówi Patrycja, 38 lat, urzędniczka. Trzy lata temu pochowała matkę. Glejak.

Dwa razy pokonała raka, teraz wspiera innych i przyznaje: rak sprawił, że zaczęłam czuć bardziej.

Stacja pierwsza - śmierć

Moment śmierci to podobno najintymniejsza chwila w życiu człowieka. Potwierdzają to wszyscy, którzy stracili kogoś bliskiego.
- To jest tak, jakby umierający chcieli być wtedy sami. Tylko sami. Wybierają taki moment, w którym nie ma przy nich nikogo. To chwila, parę sekund, mrugnięcie powiek - opowiada Patrycja. - Mama była w agonii kilka dni. Wszyscy wiedzieliśmy, że jej śmierć to kwestia godzin - kontynuuje. - Traciła świadomość, a za chwilę mówiła całkiem trzeźwo, ale była już bardzo słaba. Siedziałam przy niej z tatą. Nagle, ona się uśmiecha i mówi: umrzeć przy was nie mogę. Może byście wyszli. Potraktowaliśmy to jak żart. Mama lubiła żartować. A potem wyszłam zrobić herbatę i nie mogłam znaleźć cukru. Zawołałam tatę. To było kilka sekund. Kiedy wróciliśmy do pokoju, mama już nie żyła.

Na śmierć wybrał taką chwilę, kiedy akurat się zmienialiśmy. Przyszła ciocia. Ja miałam wrócić do domu. I wtedy Romek umarł.

Tata Anny leżał akurat w szpitalu. Dobrze się czuł. Był świadomy.
- Wyglądał lepiej - opowiada Anna. - Lepiej, jak na kogoś z terminalną chorobą, więc wyszliśmy do lekarza, żeby zapytać, co dalej. I tata sprytnie skorzystał z tej chwili - uśmiecha się blado. - Jeszcze miał na palcu takie coś, co monitorowało jego puls i zdążył sobie to ściągnąć. Dlatego lekarze nie od razu zorientowali się w całej sytuacji. Nagle Anna zobaczyła, że coś się dzieje. Korytarzem zaczęły biegać pielęgniarki. Krzyki. Wjechała maszyna do resuscytacji.
- Okazało się, że reanimują tatę. Nie pozwolili nam wejść do pokoju. Staliśmy na zewnątrz w szoku. Przecież czuł się dobrze! Dobrze wyglądał… i odszedł - kończy.

- Mój brat też umarł w szpitalu. Stan poważny, ale stabilny - wspomina Katarzyna. - Siedzieliśmy z całą rodziną przy nim non stop. Ale na śmierć wybrał taką chwilę, kiedy akurat się zmienialiśmy. Przyszła ciocia. Ja miałam wrócić do domu. I wtedy Romek umarł. Strasznie płakałam, kiedy zdałam sobie sprawę z tego, że w tej chwili był całkiem sam. A przecież byłam tam cały czas! Trzymałam go za rękę!

Stacja druga - żałoba

Szok, niedowierzanie, rozpacz, gniew… Reakcje bliskich na śmierć są różne, ale uczucie pustki odczuwają tak samo. I nie ma znaczenia, czy ktoś był chory i umierał długo, czy zginął nagle. Wszystkie sprawy związane z organizacją pogrzebu wyłączają na moment emocje i nie ma czasu na dokładne przeżywanie śmierci. Zresztą taką możliwość dostają też nie wszyscy. Są tacy, którzy wiele lat po stracie wciąż wypierają to zdarzenie. Taką osobą jest Katarzyna.
- Chyba jeszcze nie przeżyłam właściwie żałoby - zastanawia się. - Podczas pogrzebu i stypy wszyscy płakali, a ja nie mogłam. Od chwili jego śmierci powoli zamieniłam się w kamień. Teraz odpycha od siebie myśl o tym zgonie Nie zastanawia się nad nim. Ucieka…

- Dopiero kiedy usłyszałam dźwięk ziemi spadającej na trumnę, zdałam sobie sprawę, że tata naprawdę nie żyje - mówi Anna. - Wtedy pojawił się w piersiach ten uparty ból. Dziś jest mniejszy, ale powraca w rocznicę śmierci, w Dzień Wszystkich Świętych, podczas świąt. Najgorsza jest Wigilia - dodaje. - Ten pusty talerzyk...

Czego najbardziej żałujemy przed śmiercią?

Patrycję otrzeźwił widok klepsydry. Wcześniej załatwiała wszystkie sprawy. Pocieszała ojca który bliski był obłędu. Załatwiała sukienkę do trumny. Miała być niebieska. I nowe buty, bo te, które były, nie pasowały. Potem była stypa. A kiedy na końcu na bramie cmentarza zobaczyła klepsydrę, było na niej dziwnie znajome nazwisko. Wedy zaczęła żałobę.
- W zasadzie to jej jeszcze nie skończyłam - wtrąca. A potem szybko pyta: - Czy określenie skończyć żałobę jest na miejscu?
Bo w jej przypadku ten proces ciągle trwa. Pokazuje zdjęcie w komórce. Selifk z mamą. Ostatni. Mama jest już bardzo szczupła. Wręcz wychudzona, ale figlarnie mruży jedno oko.
- Lubiła żartować - Patrycja zamyśla się.    

Stacja trzecia - nadzieja?

Czy osobom wierzącym łatwiej jest się pogodzić ze śmiercią? Patrycja uważa, że tak.
- Jestem katoliczką. Wierzę w „świętych obcowanie”, więc może łatwiej jest mi sobie wyobrazić, że śmierć nie istnieje. Przecież dusza jest nieśmiertelna - mówi. Dlatego jest pewna, że jej mama odeszła tylko fizycznie.
- Duchem jest przy mnie. Czasami bliżej, czasami dalej - uśmiecha się.
Przyznaje, że kiedy jest jest ciężko, zawsze odczuwa obecność matki.
- Po prostu w takich trudnych momentach czuję jej zapach. Miała swoje ukochane perfumy. Coś z olejkiem z paczuli. Charakterystyczny zapach - mówi. - I czuję go zawsze w ciężkich chwilach. To tak, jakby chciała mi dać do zrozumienia, że wszystko będzie dobrze. Wiem, że ktoś może uznać to za absurd, ale ja wierzę, że to ona i wtedy jest mi lepiej.

- A do mnie tata przychodzi w snach - wyznaje Anna. - Śni mi zawsze zdrowy i uśmiechnięty. I zawsze mam świadomość, że on nie żyje. Czasami pytam się go, ale jak to, przecież umarłeś. A on w tym śnie mówi, że tylko wyjechał. I ta myśl mnie uspokaja. Myślę, że naprawdę wyjechał. Tak mi lepiej. Oczywiście, że bywają dni, kiedy złoszczę się na niego. Wykasowałam jego profil na Fejsie i numer telefonu z komórki, ale żyję tak, jakbyśmy mieli się kiedyś spotkać.

Każdy ma swój sposób radzenia sobie ze stratą i bólem. Katarzyna, chociaż wypiera śmierć brata, zdradza, że czasami ma wrażenie, że on przy niej jest jest. Daje jej znaki.
- Nagle, kiedy o nim myślę, słyszę jego ulubioną piosenkę w radiu - mówi. I dodaje: - Kiedy zostawiam kwiaty na jego grobie, zawsze stoją do mojej następnej wizyty. I są żywe! Tak jakby ktoś je podlewał. Czasami słyszę jego melodyjkę z komórki. A miał dość specyficzną i wtedy rozglądam się i go szukam.

Nagle, kiedy o nim myślę, słyszę jego ulubioną piosenkę w radiu.

Anna opowiada na koniec historię o umieraniu.
- Podobno żywi i zmarli jadą tym samym pociągiem. Tylko siedzą w zupełnie innych przedziałach - mówi. - Oni są w pierwszej klasie - dodaje i uśmiecha się znacząco: - Wszyscy jedziemy razem, a kiedy już dojedziemy do celu, spotkamy się po prostu na peronie. W to wierzę.

Anna Kowalczyk - "wesoły" felieton o śmierci.

Redakcja poleca

REKLAMA