„W tym miejscu rozwija się koronawirus”. Rośnie liczba donosów na salony fryzjerskie do sanepidu

donosy na salony fryzjerskie do sanepidu fot. Adobe Stock
Do lokalnych stacji sanitarno-epidemiologicznych trafia coraz więcej donosów na salony fryzjerskie i kosmetyczne. Wynika to z troski o sytuację pandemiczną czy ze zwykłej złośliwości?
Urszula Wilczkowska / 11.07.2020 08:29
donosy na salony fryzjerskie do sanepidu fot. Adobe Stock

Od początku pandemii Polacy musieli sobie radzić nie tylko z koronawirusem, ale i... z donosami od „życzliwych” sąsiadów. Gdy jeszcze nie wprowadzono obowiązkowej kwarantanny, do sanepidów wpływały anonimowe zgłoszenia na osoby, które wróciły z zagranicy (nawet jeszcze przed pandemią) lub... kasłały. W marcu w skali krajowej stacje sanitarno-epidemiologiczne dostawały nawet setki takich telefonów dziennie.

Jest to całkowicie zrozumiałe, w końcu nie wiedzieliśmy jeszcze, z czym będziemy się mierzyć. Do dziś na całym świecie odnotowano ponad 12,5 miliona przypadków zakażeń.

Donosy na sklepy, salony fryzjerskie i kosmetyczne

Chociaż sytuacja w Polsce powoli się normuje, a aktywnych przypadków jest widocznie coraz mniej, nadal nie możemy rezygnować z podstawowych środków ochrony osobistej - szczególnie w zamkniętych pomieszczeniach. Wiele osób jednak nie ogranicza się do pilnowania siebie i swojej rodziny, dzięki czemu sanepidy zalewa kolejna fala donosów - tym razem na lokale handlowo-usługowe.

O ile faktyczne łamanie obowiązujących przepisów należy piętnować, tak te donosy nie zawsze wynikają z troski o zdrowie klientów, ale... ze zwykłej złośliwości i zawiści. Przykładem jest salon fryzjerski w Warszawie, którego właścicielka w rozmowie z serwisem wp.pl podzieliła się swoją historią.

Do sanepidu wpłynął donos, według którego ona i jej pracownice miały nie korzystać z jednorazowych rękawiczek i maseczek podczas świadczenia usług. Pani Agnieszka, właścicielka, od razu wiedziała, że zgłaszający nie jest jej klientem - środki ochrony osobistej były bowiem w salonie zawsze zachowane.

Zadziwia także reakcja sanepidu. Zamiast sprawdzić to podczas niezapowiedzianej kontroli, stacja... wystosowała do właścicielki pismo, w której nakazano jej przesłać odpowiednio udokumentowaną zdjęciami pracę w salonie. To właśnie dzięki nim sanepid miał stwierdzić, czy reżim sanitarny faktycznie został zachowany.

Problem jest jednak o wiele bardziej złożony. Mało kto nosi już maseczki i rękawiczki do sklepów, a sprzedawcy i właściciele nie wiedzą do końca, kto odpowiada za to prawnie. Między nimi krążą różne pogłoski - od tego, że kara za obsłużenie klienta bez maseczki wynosi 30 tysięcy złotych, przez to, że jest nakładana na właściciela sklepu, a kończąc na tym, że jednak może zostać nałożona także na sprzedawcę.

Takie kary to jedynie legendy, ponieważ prawo karze osoby, które nie przestrzegają przepisów. Sprzedawca powinien przypomnieć o obowiązku zakrywania ust i nosa, ale niestety nie istnieje żadna podstawa prawna, dzięki której mógłby wyprosić ze sklepu lub odmówić obsłużenia klienta, który tego nie robi.

Źródło: wp.pl, dziennik.pl

To też może cię zainteresować:
Ambasada Chin ostrzega przed nieznanym dotąd zapaleniem płuc. Jest groźniejsze niż Covid-19
Policja wystawiła 13 tys. mandatów za brak maseczek. Koniec taryfy ulgowej
Czy szczepionka na koronawirusa będzie refundowana? Minister Szumowski złożył deklarację

Redakcja poleca

REKLAMA