Huragan Matthew na Florydzie - relacja Polki

puste pułki w sklepach przed huraganem fot. ONS
Pierwszą godzinę policyjną przeżyłam w 1981 roku podczas stanu wojennego, druga zaczęła się w czwartek wieczorem i skończyła w piątek po południu. Przetrwałam ją zabunkrowana w domu, z półkami wypełnionymi zapasem wody, chleba, masła orzechowego i świec. Zasypiałam na materacu w jedynym pomieszczeniu bez okna, wtulona w dzieci, pełna czarnych wizji: zerwanego dachu, roztrzaskanych konarami drzew okien, ucieczki w środku nocy do schroniska. Wiatr wzmagał się z godziny na godzinę. Matthew, największy huragan ostatnich 15 lat zbliżał się do mojego domu w Orlando.
/ 16.10.2016 23:07
puste pułki w sklepach przed huraganem fot. ONS

Bać zaczęłam się trzy dni temu.

Środa

Huragany dla Florydy są chlebem powszednim. Formują się co roku, zwykle tracą na sile i kończą swą podróż nad Atlantykiem. Tym razem ma być inaczej. Monstrualny Matthew spustoszył Haiti i kieruje się prosto na wschodnie wybrzeże Florydy. Kiedy koło południa na mojej komórce pojawia się alarm: „Hurricane warning in your area, a zaraz potem drugi odwołujący zajęciach we wszystkich szkołach, wiem, że jestem na jego drodze. 
- Zakupy! Musimy mieć wodę - oznajmia Cindy, z którą jestem właśnie u dermatologa. Po drodze do sklepu mijamy długą kolejkę, w koszykach zamiast chleba ludzie wiozą… butle z propanem. Patrzę pytająco na Cindy, którą w 2004 roku Charlie na tydzień pozbawił prądu.
- Grillują zapasy mięsa z zamrażarek, stąd propan - wyjaśnia. W sklepie atmosfera, jak przed apokalipsą, nie ma koszyków, ludzie obijają się o siebie, pędzą przez alejki niepewni, co tak naprawdę kupić. Półki puste. Nie ma chleba, zapałek, przebrane plastikowe talerze, z puszek została jedynie niejadalna zupa z owoców morza. Ostatnie zgrzewki wody znikają w ciągu minuty, łapię jedną triumfalnie i potykam się o znajomą Polkę. W koszyku ma mleko długoterminowe. „Co jeszcze kupić?“ pyta sama siebie. Tak, jak dla mnie, to jej pierwszy huragan w życiu. Odbieram podniecone długim weekendem dzieci i dzwonię do męża. „Nigdzie nie ma benzyny!“ mówi. Objechał 5 stacji. Spróbuje jeszcze w nocy. 

Czwartek

Od rana patrzę na czerwono żółtą kulę wirującą na ekranie telewizora. Matthew, huragan kategorii 4 z wiatrami prędkości 210-230 kilometrów na godzinę, zamiata ogonem obrzeża West Palm Beach. „Tragiczny w skutkach“, „Huragan stulecia“ migają napisy.  „It will kill you!“ ostrzega Gubernator Florydy, Rick Scott i zarządza obowiązkową ewakuację z terenów położonych nad Atlantykiem. Tymczasem w Orlando ogłoszona zostaje… godzina policyjna. Od 10 wieczór w czwartek do 7 rano w sobotę nikt poza służbami publicznymi nie może wyjść na ulicę. Zanim zostaniemy więźniami we własnym domu mamy kilka godzin by go zabezpieczyć. Rozglądam się po osiedlu. Damian, sąsiad po prawej, ładuje do samochodu spakowane walizki. „Gdybyśmy musieli uciekać w nocy“ - wyjaśnia. Drugi zabija drewnianą sklejką okna. Niestety w „Home Depot“ sklejka dawno wykupiona, tak samo latarki i większość baterii. Sprzedawca proponuje taśmę do okien. Oklejamy wszystkie, potem znosimy do garażu z ogrodu to, co może pofrunąć.
Mąż robi inspekcje dachu, a ja ze strachem patrzę na dwie olbrzymie magnolie pochylające się nad dachem od strony sypialni i zarządzam pompowanie materacy. Tej nocy będziemy spać w pokoju bez okna, razem, we czwórkę. Wszyscy znajomi szykują się na atak.
„Przywiązaliśmy trampolinę do drzew, ale chyba lepiej złożyć“- zastanawia się Weronika. Audrey produkuje lód w zamrażarce, Michelle kończy grillować zapasy mięsa i martwi się swoim sobotnim lotem do Paryża. Podróż życia, planowana od dwóch lat, może się nie udać, bo w Orlando zamknięto już wszystkie lotniska. Całe miasto zatrzymało się zresztą w czasie: Disneyworld zamknięty, sklepy, mosty, restauracje, apteki zamknięte. Późnym popołudniem ulice świecą  pustkami. Śledzę  wiadomości: „1,5 miliona osób objęte ewakuacją“, „Prezydent USA ogłoszą stan klęski żywiołowej na Florydzie“, „2,5 miliona może stracić prąd“.  Matthew, który od pół dnia plądruje wybrzeża Florydy, ma dotknąć lądu w piątek o 7 rano, niedaleko Kennedy Space Center. Dokładnie na wysokości Orlando. 

W nocy nie mogę spać. Nasłuchuję podmuchów wiatru, wychodzę na zewnątrz, przyglądam się coraz mniej spokojnemu niebu, ulicy, rzędom samochodów ustawionych z dala drzew. Co zobaczę jutro?

Piątek  

Budzę się o 9-tej i od razu wyglądam przez okno. Silne powiewy wiatru przechylają drzewa, chmury wirują w huraganowym walcu, drobne gałęzie i liście przykryły ulicę. Na tym koniec strachu. Mamy prąd. Magnolie nadal stoją, samochody też. „Jesteśmy cali“ odpisuję zaniepokojonym znajomym z Polski. Mieliśmy szczęście, nie dotarł do nas najsilniejszy wiatr, bo Matthew w ostatniej chwili skręcił delikatnie na wschód.
Niestety nie wszyscy mogą powiedzieć to samo. Na Florydzie w ciągu jednego dnia milion osób straciło prąd, 4 zginęły. Od Melbourne po Jacksonville wiele domów i sklepów podtopiło uderzenie pięciometrowych fal. Deptak w sławnej Daytona Beach zrujnowany. W wielu miejscach nie działa sygnalizacją, przerwane druty elektryczne zwisają nad zalanymi ulicami, a wybuchające niczym fajerwerki transformatory wywołują pożary. Barack Obama, prezydent USA ostrzega: „To nie koniec“. Po ataku na Florydę Matthew pnie się w górę wymiatając kolejne stany, a potem prawdopodobnie zatoczy koło i… wróci.

 

Polecamy też: 
Świnie. Kretynki. Kłamczuchy - jak Donald Trump mówi o kobietach i czy ma to związek z wizami dla Polaków?

Redakcja poleca

REKLAMA