Jak co roku, nasza polska tradycja - karp na święta. Ryba, za którą niewiele osób przepada, a która żyje tylko po to, by w grudniu została umieszczona w ciasnych basenach z kleistą wodą w centrach handlowych. Po to, by trafić do foliowej siatki, wanny w domu (bo tak cieszy dzieci nowe zwierzątko), a potem pod młotek. Skąd u nas taka "tradycja"?
W czasach PRL, kiedy brakowało w sklepach wszystkiego, pojawił się pomysł sprzedaży karpi w okresie przedświątecznym, a zaskakująca podaż (poza karpiami trudno było kupić inne ryby, a wigilia Bożego Narodzenia zgodnie z polską tradycją ma być postna) sprawiła, że każdego następnego roku pamiętano o zapotrzebowaniu na karpia. Tak stał się on "królem wigilijnych stołów". Co ciekawe, dzisiaj mało kto o tym pamięta i wszystkim się wydaje, że spożywanie karpia podczas uroczystej kolacji ma jakiś związek z Bożym Narodzeniem, a najlepszy jest kupiony żywy (żadnej innej ryby nie kupuje się aż tak "świeżej", dlaczego?). Otóż nie, ani trochę. I choć co roku słyszy się, że karp to nawet nie jest smaczna ryba, że wyjmowanie ości to prawdziwa mordęga, która nie jest rekompensowana nawet apetycznym wyglądem, wielu Polaków gromadnie przybywa do sklepów, by "upolować" żywą rybę. Bo "świeża".
Ma umrzeć? Rozumiem. Ale NIE W TAKI sposób
Jak to w Święta bywa, przyszła refleksja. Wielu z nas odwiedza supermarkety przed Świętami, i to wielokrotnie. Byłam w jednym z supermarketów na literę "K". Wszystko pięknie, świątecznie, gra muzyka. Święta walą po oczach, a tu kolejka zza winkla. Grzecznie omijam zgromadzonych i nagle słyszę "plask" - żywy karp wyślizguje się i upada na podłogę. Nikt go nie podnosi, nie wrzuca do wody, tylko wszyscy patrzą. Zanim cofnęłam się, ktoś go podniósł, a ja uciekłam inną droga do kasy. W kolejce - ludzie z "żywymi" reklamówkami, łopoczącymi od bezradnie rzucających się stworzeń, powoli umierających w męczarniach, otwierających pyszczki, chcąc zaczerpnąć powietrza.
Moja prośba do miłośników takich rewelacji: zanim wykonacie ten sam proceder, załóżcie sobie reklamówkę na głowę i ściśnijcie ja mocno na szyi. Poczekajcie aż nie będziecie mogli oddychać i przekrwią wam się oczy. To na tyle. Może wam trafi się humanitarna śmierć...
Prośba do osób, którzy tak jak ja brzydzą się tą praktyką: można to zmienić. Mamy dość krwawych świąt. http://krwaweswieta.pl/petycja.php
Sąd Najwyższy cywilizuje sprzedaż karpi
Sąd Najwyższy wydał właśnie orzeczenie, w którym zwrócił uwagę na fakt, że istnienie świątecznej tradycji sprzedaży żywego karpia "nie może zwalniać z odpowiedzialności karnej", jeśli wiąże się ze sprzedażą żywych ryb w foliowych workach bez wody. Takie działania – podobnie jak przetrzymywanie ich w ażurowych skrzynkach – to przykłady znęcania się nad zwierzętami. Za to grozi nawet kara pozbawienia wolności. To mały, ale bardzo ważny krok w sprawie polepszenia warunków karpiom, o który od lat walczą obrońcy zwierząt. Sąd Najwyższy krytycznie wypowiedział się o tym, że karpiom nie została zagwarantowana należyta opieka.
– To, że ludzie podchodzą z większą empatią w przypadku krzywd wyrządzanym psom czy kotom, nie oznacza, że sądy powinny odmawiać ochrony innym zwierzętom. Na stosowanie takich rozróżnień aktualne prawo bowiem nie pozwala. Wszystkie stworzenia należy traktować humanitarnie – komentuje adwokat Zbigniew Krüger z Kancelarii Krüger & Partnerzy, który również prowadzi sprawy dotyczące ochrony praw zwierząt.
Aktualne praktyki dużej części sprzedawców żywych karpi w okresie przedświątecznym są zatem niezgodne z ustawą o ochronie zwierząt. Mamy nadzieję, że sytuacja karpi się poprawi już w tym roku.