Roszczeniowa Trzydziestka o sobie

portret Roszczeniowej Trzydziestki
Jeśli nie boisz się walczyć o swoje, ktoś kiedyś na pewno powie o tobie "roszczeniowa". I OK, śmiało. Ja sama Roszczeniową zostałam bardzo wcześnie. Kiedy pierwszy raz mnie tak nazwano, miałam osiemnaście lat.
Roszczeniowa Trzydziestka / 04.10.2016 10:33
portret Roszczeniowej Trzydziestki
„Ty patrz jaki chambuc” – mówi Justyna, a ja zamieniam się w słuch, wzrok i kilka innych zmysłów, bo jeśli przyjaciółka zaczyna opowieść od wyzwiska, to tak właśnie należy robić. „On mówi do mnie: laska, to już nie ten PESEL, żeby wybrzydzać." 
Potem, wkurzona na maksa, odmalowuje słowami obraz chamabuca, a ja natychmiast zestawiam go z wizerunkiem samej Justyny. I niestety, koleś wypada przy niej jak tani landszafcik („Pozdrowienia z Zakopanego”) powieszony w galerii obok największych flamandzkich pejzażystów. Oczywiście na ladszafciki może być popyt, bo są tanie a coś trzeba przywieźć z wakacji. W tym jednak wypadku strach myśleć, jakiego dodatkowego suwenirka mogłaby otrzymać Justyna w gratisie. Tym bardziej, że pan sugerował, iż inne, co ważne – młodsze!, miały mniej oporów. Prawda, czy wyobraźnia? Nie nam było oceniać.
 
Grunt, że Justyna oficjalnie dołączyła do Roszczeniowych Trzydziestek. Czyli grupy, która powinna brać wszystko co panowie proponują, jak leci, bo zegar biologiczny tyka. A one jakoś nie chcą, bezczelne.
 
Żeby roszczeniowość dotyczyła tylko takich Justyn, to pół biedy. Niech sobie potem wylewają żale na tym swoim fanpejdżu. Ale problem, jest większy, ba! społeczny.
 
Ja sama Roszczeniową zostałam bardzo wcześnie. Kiedy pierwszy raz mnie tak nazwano, miałam osiemnaście lat, kończyły się wakacje a wraz z nimi moja pierwsza praca. Przede mną stał Janusz Biznesu i odmawiał mi zapłaty. Tłumaczył długo i zawile, że właściwie powinnam traktować godziny i nadgodziny u niego jako staż „a za ten” - tłumaczył bardzo przejęty - „kiedyś to nawet się płaciło a nie dostawało pieniądze". 
Stałam się roszczeniowa, przypominając, że nie tak się umawialiśmy. Byłam roszczeniowa, twardo trwając przy umowie i zapłacie. Pozostawałam roszczeniowa, chcąc dokładnie tyle, ile obiecał. I  żądając tego teraz, już. Tamtej firmy już nie ma, a ja pozostałam roszczeniowa. Dobrze mi z tym.
 
Ty też możesz być Roszczeniowa. O ile już nie jesteś. 
Może staniesz się nią, kiedy dostaniesz szału, setny raz odsyłana od urzędu do urzędu; od lekarza do lekarza. Może roszczeniowe będą twoje dzieci, chcąc rozwijać się w inny sposób, niż nakazuje im to szkoła przygnieciona papierologią i programami. Może roszczeniowi będziecie całą rodziną, kiedy wymarzony urlop okaże się tygodniem survivalu w otoczeniu tzw. syfu z malarią all inclusive. 
 
Krótko mówiąc: jeśli nie boisz się walczyć o swoje, ktoś kiedyś na pewno powie o tobie „roszczeniowa”. I OK, śmiało. Niech to po tobie spływa. Wiesz czemu? Bo tym słowem uwielbiają rzucać ci, którzy nie mają światu nic do zaproponowania i dobrze o tym wiedzą. To obrona przez atak, wykorzystywana przez dinozaury, które wolałyby niczego nie zmieniać – od godzin pracy urzędu, przez własne maniery, po remont w wynajmowanych bungalowach.
 
A roszczeniowi? No cóż, ostatecznie, gdyby nie roszczeniowość niektórych homo sapiens, dalej siedzielibyśmy w jaskiniach i bali się jojczeć, że nam zimno, że nam źle, że nie ma fejsa ani netflixa, a życie kończy się przed trzydziestką. Bo dobre rzeczy dzieją się, kiedy nie godzisz się  na byle co. Kiedy wsłuchasz się w głos, który mówi ci w głowie : „hej, zasługujesz na więcej, laska”.
Bo zasługujesz. To pewne.

Redakcja poleca

REKLAMA