Roszczeniowa Trzydziestka: Nudzi ci się? Szczęściara!

Kobieta - rysunek fot. Roszczeniowa Trzydziestka
W czasie deszczu dzieci się nudzą. I po prawdzie to bardzo im tego zazdroszczę. Oczywiście nie tylko w czasie deszczu i nie tylko ja. Właściwie to rozkoszny stan, w którym można pozwolić sobie na nudę, jest cichym marzeniem wielu osób z mojego pokolenia. Niespełnionym.
Roszczeniowa Trzydziestka / 12.12.2016 15:52
Kobieta - rysunek fot. Roszczeniowa Trzydziestka

Kiedy wspominam własne kwękanie „Mamaaaa nuuudzi mi się”, mam ochotę wsiąść w najbliższy wehikuł czasu i powiedzieć gówniakowi parę słów, które sobie zapamięta na długo. Bo nuda to piękny stan, to przywilej, to dar. Dziś zdecydowanie za rzadki.

Piszę to w czasie, kiedy moja branża akurat ma swój wysoki sezon – coś jak te dwa ciepłe tygodnie nad Bałtykiem, w czasie których lokalne biznesy zarabiają na cały rok utrzymania. W praktyce oznacza to gigantyczne tsunami projektów. Nie narzekam – po pierwsze lubię swój zawód, po drugie lepiej mieć do pierwszego niż nie.
W końcu jednak mój organizm postanowił się zbuntować i w ten piękny, pogodny weekend (około zera stopni, deszcz, słońce po krótkim namyśle postanowiło chyba nie wchodzić w ogóle) po prostu nie miałam siły na nic. Totalnie na nic. Do tego stopnia, że nie mogłam sięgnąć nawet po książkę leżącą w innym pokoju. Przez jakiś czas byłam więc zdana na przysypianie i gapienie się w sufit. Całkowicie bezmyślne. Zaczęłam się nudzić. I był to chyba najpiękniejszy, najcudowniej bezproduktywny stan od wielu tygodni.
Niestety krótkotrwały. Zaraz potem przyszedł bowiem wstyd i poczucie obowiązku. Zwlekły mnie z łóżka i zagoniły do pracy. Zawsze im się to udaje.
Zupełnie niepotrzebnie.

Roszczeniowa Trzydziestka: Ej, kino ci widać – czyli o gołej pupie naszych czasów.

Prawda jest taka, że najwięcej najlepszych pomysłów – także tych zawodowych - pojawia się w mojej głowie, kiedy idę, trochę bezmyślnie, przez miasto, biegam po lesie albo po prostu siedzę gapiąc się w okno. Zdarzało mi się już nieraz, że coś, co umykało umysłowi przez długie godziny za biurkiem, pojawiało się od razu, gdy tylko wróciłam do domu i wylegiwałam się w wannie. Jest coś w stanie relaksu, a nawet lekkiego znudzenia, co po prostu sprzyja pomysłom. I kropka.

Oczywiście nie zawsze najlepszym – zwłaszcza kiedy mowa o nastolatkach, które nudę z kreatywnością łączą w mieszankę wybuchową.
Zwykle jednak nudzić się, to jak wpuścić trochę powietrza do zamkniętego przez długi czas pokoju. Głęboki wdech i praca staje się dużo łatwiejsza. Bardziej efektywna. A życie jakieś takie…. Przyjazne.

Problem w tym jak zacząć?
Kiedy tylko siadasz z książką, od razu przypomina ci się, że trzeba siąść do rachunków bo już wpadło trochę faktur, poza tym jeśli teraz nie posprzątasz, to w tygodniu nie zdążysz, i jeszcze pranie, cholera, a prasowanie? Nieuprasowane ciuchy powoli tworzą w szafie kopiec, który grozi zawaleniem („kobieta pogrzebana pod stosami ubrań do prasowania, tak chcesz skończyć?” – od razu odzywa się wredny głosik gdzieś w głowie), kurz na wannie zbiera się podstępnie jak co dzień (skąd???!!!), poza tym jeszcze dwie prezentacje do zrobienia i…
Ostatecznie nawet kiedy jakimś cudem uda ci się usiąść, jesteś nieufna. Bo to niemożliwe, że masz wolne. Na pewno po prostu o czymś zapomniałaś. Przecież idzie zwariować. I wariujemy.

Męski punkt siedzenia: A ja wolę pracować z kobietami.

Czy mam rozwiązanie? Może tak, a może nie.
Pamiętam jeden z wyjazdów do Wrocławia. Mimo obowiązków, po prostu musiałam wyrwać się „na miasto” i po nim bezmyślnie poszwendać. Większość miejsc określanych jako „kultowe”, „jedynetakie”, „jeśli-tu-nie-byłaś-to-nie-znasz-Wrocławia” znam już na pamięć z wcześniejszych wizyt. Co jakiś czas tylko sprawdzam, co się w nich zmieniło. Wolę jednak po prostu długie spacery, albo jeszcze dłuższe biegi przez miasto. Trochę bezmyślnie, bez ustalonej trasy czy programu, ba! trochę się nudząc. Ot tak.
Tak było i tym razem. Kombinowałam. Obliczałam. Planowałam. Aż udało mi się znaleźć trzy godziny, które zaznaczyłam natychmiast w kalendarzu.
- OMG. LOL. Masz od 14.00 do 17.00 wpisany „spontaniczny spacer”? Co to do cholery ma być za spontan?” – kumpela, która zajrzała w mój terminarz obśmiała się natychmiast jak norka.
- Najlepszy na jaki mnie stać – odparłam z urażoną godnością.

Spacer był doskonały. Szłam ulicami najpiękniejszego z miast, przechodziłam przez parki i skwery, aż wreszcie w Ogrodzie Botanicznym złapała mnie ulewa. Przycupnęłam gdzieś pod osłoną drzew i parasola i długo czekałam na słońce. Bardzo długo. Zdecydowanie za długo. Nudziło mi się, nie powiem. Cholernie mi się tam nudziło. Ale wróciłam wypoczęta jak rzadko. To był wspaniały dzień.

Więc jeśli mogę Wam i sobie doradzić: wpisujcie nudę do kalendarza. Tak konsekwentnie, aż nicnierobienie wejdzie wam w nawyk. Wentylujcie umysł. O ile to tylko możliwe.
A teraz przepraszam, wracam do obowiązków.

Więcej komentarzy naszych znakomitych felietonistów - Filipa Chajzera, Hanny Samson, Boskiej Matki, Roszczeniowej Trzydziestki.
 

Redakcja poleca

REKLAMA