Kiedyś to był rytuał. Wyciągało się duże, ozdobne albumy, przeglądało po raz setny te same, znane doskonale zdjęcia, plotkowało. Nie znamy do dziś skali ofiar tego procederu – podejrzewam jednak, że sporo osób padło z nudów. Ja sama kilkukrotnie. Przeglądanie zdjęć. Instagram lat minionych.
Tuż przed sylwestrem przypomniały mi o tym Polki.pl, a konkretnie TEN artykuł. Tę noc spędzałam tym razem w towarzystwie kotów, Netflixa i góry ubrań do wyprasowania, ale przerwa na wspominki przy zdjęciach wydawała się pomysłem niezwykle kuszącym (dzięki, Weronika).
Zaczęłam od Facebooka. Ten jednak przywitał mnie eksplozją szczęścia – udane selfiacze, śluby, zaręczyny, imprezy w dobrych hotelach, miłość, pokój i wszystkiegonajlepszego. Jednak jeśli twoim partnerem podczas żegnania roku jest wspomniana wyżej kupa pogniecionych ciuchów, to nie za specjalnie jesteś gotowa przyjąć całą radość świata. Pożegnałam więc tę agorę optymistów i postanowiłam sięgnąć po coś smutnego, dołującego i nie dającego nadziei na lepsze jutro: moje własne foty!
Roszczeniowa Trzydziestka i jej antyroszczeniowe postanowienia
Rok 2016 reprezentowała bardzo nieciekawa i fatalnie ubrana gruba baba. Szybko zamknęłam ten folder i postanowiłam przejrzeć pozostałe.
Co kilka lat witała mnie całkowicie inna osoba – od szczęśliwej mężatki urządzającej dom pod miastem, przez kolekcjonującą nagrody i pochwały pracoholiczkę, po laskę, której totalnie odbiło na punkcie sportu. Kilka całkowicie różnych sylwetek, diametralnie różne style, zmieniające się jak w kalejdoskopie fryzury. A przede wszystkim zupełnie różne kobiety! Wegetarianka biegająca maratony nie miałaby kompletnie o czym pogadać z laską, która biadoliła, że Vogue jeszcze nie doszedł i nie wiadomo, co na siebie założyć.
Dziewczyna, dla której kluczowe było znalezienie perfekcyjnych kafelków do kuchni, zanudziłaby się w towarzystwie tej, która zarywała noce bo targety w korpo gonią! W ciągu dziesięciu ostatnich lat (a z tylu właśnie miałam pod ręką foty) zmieniałam się wielokrotnie i diametralnie. Nie do poznania. Zamknęłam folder i nagle odzyskałam nadzieję. Jeśli zmieniłam się tyle razy, to być może gruba, smutna baba ma szansę zniknąć na zawsze. A ściślej zostać gdzie jej miejsce – w folderze „zdjęcia 2016”.
Tymczasem nadszedł nowy rok a wraz z nim dwa różne podejścia – jedni wierzą w hasło „nowy rok – nowa ja”. Inni nabijają się z niego aż miło. Ja sama niedawno śmiałam się tu z postanowień noworocznych. I nadal podtrzymuję wszystko, co pisałam. Bo każda z tych zmian, które przechodziłam przez ostatnie lata była odpowiedzią na okoliczności, była związana z porywami serca, z tym co akurat było dla mnie ważne. Kiedy chciałam zacząć biegać – zaczęłam. Kiedy miałam hopla na punkcie domu – oddałam się tej pasji.
Ale ty to ty – powiesz. No dobrze…
Kiedy chodziłam na siłownię – w styczniu i lutym było najgorzej. To były tłumy. Tłumy dziewczyn, jak mantrę powtarzające, że „MUSZĘ schudnąć”. Do maja nie było już żadnej z nich. Wiecie, kto zwykle zostawał najdłużej? Dziewczyny przychodzące w środku roku na spontanie, bo akurat im „się pomyślało, że by pochodziły”. Zaczynały chodzić, bo czuły, że to coś dla nich. A nie dlatego, że „na nowy rok trzeba schudnąć”.
Rób więc to co akurat jest ci potrzebne. Niech wewnętrzny leń nie zabije tej potrzeby a wtedy nie potrzebujesz żadnych postanowień. Zmiana przyjdzie sama, bo będziesz pewna, że jej potrzebujesz. Nie wierz też idiotom, wmawiającym ci, że „znam cię, ty nie wytrwasz, ty nie dasz rady”. Nie ma czegoś takiego jak „znam cię”. Sama się nie znasz. Jeszcze nie raz się zaskoczysz. Pozytywnie i czasem niestety negatywnie.
Tylko nie bądź zawsze sobą. Bądź jedną wielką zmianą. To właśnie moje życzenia dla ciebie na nowy rok ;) I dla mnie również. Trzymaj się!
Komentarz redaktorki naczelnej: Plan na Nowy Rok? Bądź dla siebie dobra!