Promocje do wyczerpania - felieton Lidii Góralewicz

Przeceny fot. Fotolia
Posprzeczałam się! Poszło o świeżaki. Tak, o te pluszowe warzywa wydawane w popularnym dyskoncie, za odpowiednio duże zakupy. Koleżanka sympatyzowała z maskotkami. Przekonywała, że jak mi się nie podoba, to mogę przecież nie zbierać punktów. Nie zbierałam. Nie będę zbierać. Nie przepadam za taką zabawą. W związku z powyższym niedługo nie będę miała gdzie kupować. Nic to. Na szczęście dziś świętuję Międzynarodowy Dzień Bez Zakupów!
Lidia Góralewicz / 25.11.2016 13:21
Przeceny fot. Fotolia

- Jak pani dokupi coś za 7 złotych, to będę mogła wydać dwa punkty – poinformowała mnie uprzejmie ekspedientka.
- Dziękuję, nie zbieram.
- A kartę klienta pani ma?
- Nie, nie mam.
- A… - smutno zwiesiła głowę. - Zatem tylko jeden punkt.
- Mówiłam, że nie chcę punktów – przypomniałam, uwijając się z wiktuałami, cała w lęku przed pomrukującym za mną ogonkiem. Szmer za plecami narastał.
- Przepraszam, ale ja pierwsza spytałam – krzyczy pani z końca kolejki.
- O nie! Przecież, ja stałem za tą panią - starszy jegomość patrzy wyzywająco na sprzedawczynię.
- Może pani zdecyduje? – ta spogląda na mnie z nadzieją w głosie.

Galeriofobia, czyli prowincjuszka na zakupach.

Od słowa do słowa okazało się, że mam podjąć decyzję komu oddam swój z trudem zdobyty punkt, nim dojdzie do przepychanek. Miałam ochotę zastosować salomonowe rozwiązanie, przedrzeć punkcik na pół i rozdać zwaśnionym. Zamiast tego zapytałam tylko, czy regulamin akcji przewiduje rozdawanie punków nie zabranych przez klienta. Nie przewidywał. Uff…

Jak wychować męża?

Mimo wszystko, moja tolerancja dla świeżaków była pełna! Znosiłam spowolnienia w kolejkach wynikające z dobierania produktów za piątkę, czy dziesiątkę, by zwiększyć punktową pulę. Dokładanie artykułów z listy znanej wtajemniczonym, które służyć miały tej samej idei. Nic to. Ludzie chcą, niech mają! Niech dopłacają. Niech zdobywają. Niech się dzieci zdrowo brokułem lub marchewką bawią. Mnie te kurzołapki nie interesują. Ubogim nie oddam, bo wiadomo, przyjmują wszystko z wyjątkiem maskotek. Logiczne! Z grubsza licząc i tak byłam z góry skazana na niepowodzenie. Bez karty klienta dla jednej pluszowej pieczarki musiałabym zrobić zakupy warte bagatela 2400 złotych. Ewentualnie czyhać, czy ktoś kupujący przede mną nie zrezygnuje z punkcika.
Skąd moje oburzenie? Kilka dni po akcji w kolejce, wzięłam jakiś produkt, by przy kasie dowiedzieć się, że skoro nie mam tej karty stałego klienta, co to mi miała pomóc w zbieraniu świeżaków, muszę zapłacić drożej. Oczywiście pani mogła mi wydać kartę „od ręki”. Ale ja NIE. Nie chcę żadnej karty! Tak ciężko zrozumieć!?
Chcę kupić towar za cenę widniejącą na metce. Bez czytania podwójnych etykiet, szukania kart klienta w portfelu, informacji z gwiazdką i drobnym druczkiem, włączania kalkulatora, bez kupowania 3 za 2 i tym podobnych rebusów, gdzie ukończone studia wyższe nie gwarantują, że się w tym wszystkim połapię. Czy tak wiele wymagam???

Z jednej sieci, która wydała mi kartę na punkty, trwale zrezygnowałam. Zaraz po tym, jak przysłali plik kuponów, na które pewnie poszła spora część lasu. Uprawniały do oszczędności równej 1,50 zł. Tak. Dokładnie tyle. Mało kupowałam, to mało dostałam. Gwoli ścisłości mogłam też o jakieś 5 złotych kupić taniej kawę, tyle że nie tę co lubię i piję, lecz tę co akurat była na obrazku. Podobnie z makaronem, proszkiem do prania i czymś tam jeszcze… Zrezygnowałam z zakupów, bo czekanie w kolejce przedłużało się jak na strajku angielskim. Sklep nie zauważył mojej nieobecności. Pewnie słałby te kupony do dziś, gdybym nie zmieniła adresu zamieszkania. A może jeszcze przesyła?

Rozumiem. Walka ceną o klienta ma sztywne granice. Trzeba więc inaczej przyciągnąć konsumenta. A ten leci jak ćma w ogień. Czasem mam wrażenie, że bez zbędnej refleksji. Kupuje, bo jest okazja. A potem ta okazja nieprzydatna stoi w kącie i śmieje mu się w twarz. Przesadzam? Nie przesadzam! Sama się czasem nabieram. Nietrafionych zakupów z promocji trochę się uskładało. Żal. Dlatego dziś, każdą sklepową atrakcję analizuję z punktu widzenia handlu funeralnego. Przemysł pogrzebowy ma swoje ciemne strony, jednak uczciwie trzeba przyznać, że sprzedaje wyłącznie to, co akurat potrzebne. I taki punkt widzenia bardzo mi odpowiada. Widział ktoś kiedyś reklamę: „Trumny dębowe 50% taniej!” i dopisek z gwiazdką: „promocja obowiązuje przez tydzień lub do wyczerpania zapasów”? Nikt nie widział! Wiadoma rzecz, jak wszyscy żywi, to nikt nie połasi się kupować trumnę „a nuż się przyda” lub na prezent. Oczywiście, jak ktoś już umrze to oferta ostatniej drogi jest przeeeeebogata. Nieboszczykowi jednak tylko ta trumna się przyda.

Zatem jeśli o mnie chodzi, staram się przy wydawaniu ciężko zarobionych pieniędzy kierować faktycznymi potrzebami. Nie wykluczam tu potrzeby zrobienia sobie lub innym radości. Ważne jest jednak, by radość ta była względnie trwała. Okazja jest okazją tylko wtedy, gdy taniej kupuję coś, co będę używać. Pracować nad sobą jakoś trzeba.
Tyle w temacie, bo dziś nie kupuję wcale! Ostatnia sobota listopada – Międzynarodowy Dzień Bez Zakupów, to bardzo dobry czas na refleksję. Szczególnie dla tych co przeholowali we wczorajszy Black Friday. Tylko, jak bez nerwów poruszać się w gąszczu kuponów, gadżetów, kart klienta, zdrapek, wycinanek i promocji do wyczerpania...? Nie wiem. Jakoś żyć z tym trzeba. Niczym Scarlett O'hara: „Pomyślę o tym jutro”.

Więcej komentarzy Lidii Góralewicz - tylko na Polki.pl!
 

Redakcja poleca

REKLAMA