Kochana A.!
Schyłek wakacji zawsze nastraja ciut, ciut refleksyjnie. Niby jeszcze wszystko jest okej. Śpimy pod cienką kołdrą przy otwartym oknie, trawa i drzewa są zielone, kwiaty kwitną, a nawet, nieświadome ograniczeń polskiego okresu wegetacji, zawiązują pąki. Lecz – wieczory są chłodne, poranna rosa wysycha dużo wolniej, a ciepło jest dyskretnie podszyte chłodem.
Czy istnieje ciało idealne? Czyli kilka słów o tym, jak w końcu zaakceptować niedoskonałą siebie!
Hołubiony przeze mnie, kiedy miałam -naście lat Andrzej Waligórski napisał kiedyś piosenkę o mieszkających pod lasem parze staruszków:
Raz staruszek, spacerując w lesie,
Ujrzał listek przywiędły i blady
I pomyślał:
„Znowu idzie jesień.
Jesień idzie, nie ma na to rady!”.*
Tak się zaczynała. A jej cała koncepcja zasadzała się właśnie na tym, że cały świat w najlepsze cieszył się jeszcze latem i słońcem, a staruszkowie, na podstawie tego jednego jedynego pożółkłego listka, już zaczęli sposobić się do jesieni – myśleć o chłodach, pulowerze, wyciąganiu z kufra futra.
Całe życie bardzo się staram nie być jak ta para staruszków, w myśl zupełnie innej piosenki, zupełnie innej Agnieszki Osieckiej: „nie daj mi, Boże, broń Boże skosztować tak zwanej życiowej mądrości”. Chcę cieszyć się chwilą, nawet jeśli jutro miałoby się coś pogorszyć. To wiąże się także z postawą wykorzystywania wszystkiego, a zwłaszcza czasu, na maksa.
Jeśli dziś świeci słońce, to wstawiam trzy prania, wietrzę pościel, przesiaduję w ogrodzie, idę na długi spacer, nie zaprzątając sobie głowy tym, że na jutro zapowiadają burze. A nuż prognoza się nie sprawdzi? Martwienie się na zapas to postawa całkiem mi obca. Podczas różnych życiowych dołków i zapaści i tak jest dużo okazji do smutku. Nie zachmurzajmy więc sobie nieba już TERAZ niepotrzebnymi obawami o przyszłość.
Czy to niefrasobliwość?
Nie do końca. Jestem jako tako roztropna, robię zapasy, mam subkonta na różne nieoczekiwane wydatki („szkolne” wczoraj stopniało o połowę…). Równocześnie tępię w sobie i w innych pokusę „już się nie opłaci”. Kiedy moja córka próbuje wyłgać się od jakichś prac domowych, kwituję to z przekąsem: „Wieczorem też wrócisz do łóżka, z którego wstałaś rano. Czy to znaczy, że nie warto go ścielić?”.
Otóż wszystko warto. Bo można prześlizgać się przez życie najmniejszym kosztem, skromnym wysiłkiem, a można jak moja teściowa urodzić i fajnie wychować sześcioro dzieci. Lub, żeby daleko nie szukać, pomnij na pytania na naszych spotkaniach autorskich: „jak znajdujecie czas na pisanie?”.
Znajdujemy, bo CHCEMY. Chcemy być zdrowe i fit. Mieć dobrze wychowane dzieci. Mieć kwiaty w ogrodzie i uprasowane pościele w szafie. Czasem faktycznie nos trochę boli od podpierania się nim albo oczy szczypią po nocnym napadzie weny – lecz mam głębokie przekonanie, że w naszych przypadkach to wszystko właśnie składa się na RADOŚĆ ŻYCIA. I owszem, ma trochę wspólnego z zachłannością!
Gdzie mieszkają najbardziej leniwi ludzie? Nie jest im po drodze z aktywnością fizyczną
Na koniec mego listu – scenka z sobotnich zakupów na ryneczku.
Dwie eleganckie panie stoją przy wielkim stoisku ogrodniczym. Chłoną, podziwiają, zachwycają się. W końcu jedna mówi:
– Ładne to. Ale już nie opłaca się sadzić.
I odchodzą z niczym.
Za nimi stoję ja, obładowana kwiatem wiszącym, rośliną płożącą, trzema krzaczkami w okazyjnej cenie, które nie przetrwają naszej zimy, więc już obmyślam, gdzie je w październiku usytuuję w domu, oraz trzema przepięknymi wrzoścami w różnych kolorach.
W kontekście dictum wygłoszonego przez damulkę czuję się jak kretyn. Jednocześnie jednak jest mi bardzo wesoło.
Pozdrawiam Cię, z widokiem na nowe nasadzenia,
Twój wesoły kretyn
Kochana P.!
Idea cieszenia się chwilą to bardzo ciekawe zjawisko. Małe dzieci żyją wyłącznie tym, co tu i teraz. Nie rozpoznają jeszcze dobrze emocji, nie potrafią ich filtrować i nie zawsze nad nimi panują. Całymi sobą przeżywają to, co im się przydarza. Czas płynie, zachowanie się zmienia. Już jest jakieś wczoraj, które można wspominać i jakieś jutro, którego można oczekiwać. W okolicach gimnazjum/liceum ogląd świata robi się radykalny, czarno-biały. „Nigdy”, „zawsze” wysuwają się na pierwszy plan. Potem burza się uspokaja i wkraczamy w dorosłość.
System kontra człowiek, czyli perypetie przyszłej mamy u lekarza
I tu jest różnie. Jedni żyją wyłącznie chwilą, i to zdecydowanie celując w te dobre. Pij i kochaj! Po śmierci niech moje kości potop pochłonie! Nie zajmuj się duperelami typu praca, ubezpieczenie, badania okresowe, bo to takie nudne i niepociągające. To postawa: żyj tak, jakby jutra miało nie być. A ono zwykle nastaje i bywa różne…
Drudzy mają postawę skrajnie asekuracyjną – nie wyrzucają niczego, bo na pewno się przyda. Na wakacje jadą do babci na wieś, bo trzeba oszczędzać, choć tak dokładnie nie wiadomo na co. Kupują nowy płaszcz, a potem trzymają go w szafie, bo stary jeszcze nie jest wszędzie poprzecierany.
To dwie skrajności, pomiędzy którymi jest ocean różnych postaw. I pewnie większość mieści się właśnie tutaj.
Pamiętam, jak to się zmieniało u mnie. Kiedy byłam młoda, bardzo łapczywie łapałam życie. Chciałam wszystkiego. Miało być coraz fajniej, lepiej, piękniej. Bardziej byłam zanurzona w przyszłości – wszystko co robiłam tu i teraz, miało służyć temu fantastycznemu dniu jutrzejszemu. A tym samym to, co tu i teraz, jakoś mi umykało. Lata mijały, a mój pęd się zmniejszał. Za to czas – jakby przyspieszył.
Mam wrażenie, że dopiero przed chwilą był kwiecień i sadziłam jeżyny. I dosłownie wczoraj dzieci odbierały świadectwa i szykowały się do wakacji. A tu tymczasem końcówka lata, o czym można zapomnieć w środku dnia, wygrzewając się w słońcu, ale wieczorem, przy jedenastu stopniach – już nie.
Niespodziewany koniec lata
wytrącił z rąk mi wiosło.
Już nie popłynę nigdzie, a tam
podobno palmy rosną.
Bardzo lubię tę piosenkę Jeremiego Przybory. Kilka lat temu, gdy po raz kolejny słuchałam, jak śpiewa ją Kalina Jędrusik, uświadomiłam sobie dobitnie, z całą mocą, że ten letni dzisiejszy dzień to jedyny dany nam pewnik. Najfajniejsze, co się przydarza. To na nim trzeba się skupić, nim cieszyć i jego przeżywać.
To pewnie tego typu wiedza, co przychodzi z czasem – przyspieszyć się nie da. Ale jak już się zjawi – trzeba chwytać i nie puszczać.
Idę do ogrodu narwać marcinków. Jutro, pojutrze pewnie stracą płatki, przywiędną, ale dziś – DZIŚ – niech cieszą oko.
Całuję
Dzisiejsza-niedzisiejsza A.
Najnowsza książka Pauliny Płatkowskiej i Agnieszki Jeż „Marzena M.” już do kupienia w Empiku. Zapraszamy też na blog pisarek - www.platkowskaijez.pl