Która z nas nie lubi mieć zadbanych dłoni? A najłatwiej pójść na paznokcie, trzasnąć sobie wzorek czy modny efekt, a najlepiej za pół darmo, bo przecież tyle zdolnych dziewczyn ogłasza się w internecie. Spontanicznie uznałam, że to będzie wyśmienita okazja do sprawdzenia, czy oszczędność kilkudziesięciu złotych jest warte ryzyka. Byłam po prostu ciekawa!
„Zapraszam na manicure hybrydowy w zaciszu domowym. Cena ze zdobieniem 40 zł”
Do eksperymentu podeszłam serio i z nieskrywaną ekscytacją. Wklepałam nazwę "manicure hybrydowy", ustawiłam filtry - najważniejsza było dla mnie, by ogłoszenie zawierało zdjęcia i jasną informację o lokalizacji - interesowała mnie dzielnica mojego zamieszkania (zwykle do "swojego" salonu muszę przemierzyć jakieś 45 minut drogi, więc tym razem chciałam poczuć się jak szlachta i mieć usługę pod nosem).
Wyświetliło mi się 12 stron (z kilkunastoma ofertami na jednej) ogłoszeń dziewczyn, które oferują manicure hybrydowy, z przedłużaniem żelem, akrylowy, ze zdobieniami. Znalazło się też kilka wyróżnionych oferujących promocje świąteczne i słodkie wzorki. Tak! O to mi chodziło.
Zapraszam na manicure hybrydowy w zaciszu domowym. Cena ze zdobieniem 40 zł.
Tak brzmiało ogłoszenie, na które się zdecydowałam. Atrakcyjna lokalizacja, cena dwukrotnie niższa, niż w dobrym salonie i do tego oferta kilkunastu ładnych kolorów lakierów i wzorów - zadzwoniłam i umówiłam się na termin. Pozostało czekać na sądny dzień.
O swoich planach nie poinformowałam nikogo - Miałam w końcu wrócić z pięknymi paznokciami i zrobić wrażenie na imprezie. Nie mogłam się doczekać, ale - zapobiegawczo - umówiłam się na dzień później do kosmetyczki (tak już mam).
Trafiłam w końcu w umówione miejsce - uśmiechnięta długowłosa dziewczyna w bluzce z Myszą Mickey powitała mnie radośnie i przedstawiła swoje koty. Jej facet - muzyk - właśnie wychodził na próby, niestety nie posprzątał kuchni po swoim gotowaniu ("mówiłam ci, że mam klientkę!!") połączonej z salonem, przez co moja usługa się opóźniła. Ale nie zniechęciłam się - w końcu ludzka rzecz, sama się czasem nie wyrabiam ze wszystkim.
Manicure hybrydowy w domu: krok po kroku
W oparach sosu spaghetti zostałam usadzona przy stole. Lakiery: są. Próbnik z wzorkami: jest. Pilniczki i inne akcesoria: są, chyba wszystkie konieczne. Ręczniczek: jest. Zestaw płynów do hybryd: jest. A więc zaczynamy...
„Jestem po studiach pedagogicznych, nikt nie zapłaci mi za kolejne”
- Długo robisz paznokcie? Czym zajmujesz się na co dzień? - zapytałam, bo niezręcznie czułam się w ciszy, będąc gościem (intruzem?) w cudzym mieszkaniu. - Jestem przedszkolanką, ale wieczorami dorabiam, właśnie robiąc paznokcie, teraz taki gorący sezon - odpowiedziała kosmetyczka. Pochwaliła stan moich paznokci, jednak zaskoczyło ją, że nie wycinam skórek (bo po prostu nie lubię) i szybkim ruchem z szuflady z markerami, linijkami i wszystkimi szpargałami, których zliczyć nie potrafiłam, wyjęła cążki do skórek! Energicznie wyrwałam dłoń i zapytałam, czy możemy tylko je odepchnąć (ale jak tu sprawdzić usługę, jeśli odmówię podstawowego elementu zabiegu?!) i wycinać skórki tylko tam, gdzie wyraźnie zachodził potrzeba.
Zmieszana dziewczyna przystała na warunki, a ja już wiedziałam, że muszę być ostrożna - dlatego z najszerszym uśmiechem i zaskoczeniem zapytałam, jak zdołała zmieścić w tym niewielkim mieszkanku lampy, frezarkę, zestaw do pedicure, płyny do dezynfekcji czy... sterylizator. Nagle podniosła głowę i zmarszczyła brwi. Wtedy już wiedziałam, że ma pojęcia o czym mówię, a raczej - nie chce o tym rozmawiać i porzuciłam nadzieję, że dziewczyna chociażby "wygotowuje" narzędzia. - Te akcesoria są tak drogie, że nie opłaca się kupować... dobrych. Nie opłaca się, bo salony to mają klientki cały czas, a ja nie - wyznała. Zapytałam więc, czy nie chciałabym zajmować się tym profesjonalnie, zatrudnić w salonie, pójść na praktykę, zacząć studia/kurs, potem założyć swoją działalność; drążyłam temat, bo widziałam po próbnikach, że dziewczyna ma smykałkę. - Widzę, że robisz piękne wzorki (komiksowe) - Jestem po studiach pedagogicznych, nikt nie zapłaci mi za kolejne, a te wzorki, to naklejki, robię tylko te proste.
Jakby mnie piorun trzasnął. Czułam się oszukana!
- A te śnieżynki? Efekt holo, syrenki? - dopytuję. - Tak, mam te proszki, ale to się strasznie brudzi, potem muszę odkurzać i zawsze znajduję gdzieś ten pyłek - wyznała szczerze, uświadamiając mnie jak bardzo nie chce, bym przypadkiem zażyczyła sobie lustrzane paznokcie (glass nails) czy syrenkę. Co robić? Pytam siebie.
„Klientki się śmieją, ale u mnie musi być idealnie. Jak krwawi, to znaczy że dobrze”
W tym momencie moje paznokcie już miały pożądany kształt, wypolerowaną powierzchnię, a skórki zostały boleśnie odepchnięte. Generalnie - ładnie to wyglądało. Przyszła pora na nieszczęsne skórki - cążki (w wyobraźni widziałam na nich wirusy i brud, choć wyglądały na czyste) poszły w ruch. - Auu! - pisnęłam. Na moim palcu pojawiła się... krew. Zabolało, szczypało. - Jak pojawia się krew, to znaczy, że dobrze wycięte - zakomunikowała mi dziewczyna, nie wiedziałam czy zażartowała czy powiedziała serio. - Klientki się śmieją, ale u mnie musi być idealnie. Jak krwawi, to znaczy że dobrze - odpowiedziała i podmuchała na palec i poprosiła, bym poszła do łazienki. - Masz wodę utlenioną, cokolwiek? - zapytałam już bez pardonu. Dostałam małą buteleczkę, już nie patrzyłam, czy przeterminowana czy nie. Czułam, jak pieką mnie okolice paznokcia, że już nie ukryję irytacji.
Poszłam do łazienki z telefonem i napisałam do męża: "Zadzwoń do mnie".
Wyszłam bez hybrydy
- Wybrany już kolorek, wzorek? - zapytała beztrosko. Nie odpowiadały mi proponowane połączenia kolorów lakierów marek, które widziałam może 3 raz w życiu na oczy (a uwierzcie, mam pamięć do nazw). Wybierałam, ukradkiem zerkając na jej zaniedbane paznokcie (tak nie miała rękawiczek i tak, uważam, że dłonie kosmetyczki powinny prezentować się nienagannie). Wyznałam, że chciałam coś zimowego, może szron, może wzorek na serdecznym, ale teraz myślę, że to do mnie nie pasuje, więc jeden kolor wystarczy, zażyczyłam sobie jednak efekt glass nails.
Dziewczyna zaczęła nakładać bazę pod hybrydę i... zadzwonił telefon. W końcu! - pomyślałam w duchu. Udałam, że muszę szybko wracać do domu. Zmyła przezroczystą emalię, ja dałam jej umówioną kwotę 30 zł i wyszłam. Nigdy więcej - przyznałam w duchu.
Klientki nie są lepsze
Następnego dnia poszłam z podkulonym ogonem do swojej kosmetyczki i opowiedziałam o swoim doświadczeniu.
- Nie tylko takie osoby nie stosują się do zasad higieny - powiedziała. Wiele salonów nie ma autoklawu, to dość drogie urządzenie; Kosmetyczki rozcieńczają środki do dezynfekcji, a narzędzia nie są przechowywane sterylnie. W Takich miejscach łatwo o nabawienie się grzybicy, świerzbu czy zakażenie wirusem HCV - powiedziała mi pani Angelika z warszawskiego salonu i dodała: - Czasem winne są klientki. Udają, że żółty odcień płytki to skutek uderzenia się w palec, a nie grzybicy. Chcą przykryć hybrydą problem. Wciąż niektóre salony wykonują wtedy usługę na życzenie klientki, ale jedyną prawidłową drogą jest wykonanie manicure biologicznego (wszystkie akcesoria jednorazowego użytku, odsuwa się skórki drewnianym patyczkiem) - usłyszałam.
Zrobiłyśmy ciemnoczerwone paznokcie, wybrałam kolor, który wiedziałam, że będzie dobrze wyglądał, który już testowałam. Miałam już dość ryzyka i eksperymentów.
Być może czujecie się oszukane, że nie umieściłam zdjęcia dłoni tuż po wizycie u samozwańczej kosmetyczki, ale szczerze przyznam, że byłam rozeźlona, wściekła, zszokowana. Wiem, że być może źle trafiłam. Znam dziewczyny, które zakładają swoje firmy "usługa manicure" w mieszkaniach, bo po prostu nie stać je na wynajęcie lokalu i przykładają się do swojej pracy. Ale szczerze? Wolę dopłacić 20 zł, wybrać się do salonu i przynajmniej nie czuć się jak nieproszony gość.
Macie podobne historie do opowiedzenia? To się podzielcie!
Piszcie: redakcja@polki.pl
Manicure tytanowy lepszy niż hybryda!