Reklama

Deszcz, ziąb? Czy dla maniaka książkingu, kocykingu, kiciusingu, herbatkingu i niemożebnego leniuszkingu istnieje lepsza pogoda? Oczywiście że istnieje, ale nie o tym dziś. Dziś o deszczu. Bo zanim dotrzesz na swoją ukochaną kanapę, włączysz ukochaną lampeczkę (bo słońce świeci w takie dni czysto teoretycznie), sięgniesz po nowego Krajewskiego (jeśli ktoś w komentarzach rzuci spoilerem, będę zła, bardzo zła), pogłaszczesz ukochane kiciusie i wypijesz herbatę o fikuśnej nazwie (coraz rzadziej herbata to herbata), musisz dotrzeć do domu.
Jeśli – tak jak ja – używasz w tym celu samochodu, czeka cię horror. Albowiem deszcz wyzwala w kierowcach to, co najgorsze. Nie żeby na co dzień było OK. O nie… Polskie drogi to krew, pot i łzy. Na szczęście z przewagą tych ostatnich. Żeby łatwiej było wskazać winnych, pogrupowałam ich na kilka typów. Co jeden, to gorszy. Chcecie wiedzieć, na jakie grupy dzielą się polscy kierowcy? No to jedziemy!

Reklama

Pan i Pani Sraczka

Nazwa jest nieprzypadkowa. Muszą mieć rozwolnienie i silną potrzebę dotarcia do ustronnego miejsca. Jak najszybciej. Po trupach (czasem dosłownie) do celu. Po wszystkich pasach, włącznie z pasem zieleni. Jeśli ktoś cię, przechodniu, niemal rozjedzie na chodniku, to właśnie oni. Jeśli ktoś zmieni pas tak szybko, że, kierowco, drżysz o swój przedni zderzak – to oni. Dla nich każde czerwone jest ciemnopomarańczowe. Każdy jadący z właściwą prędkością to zawalidroga, którego trzeba psychicznie zniszczyć. Pod miastami to waśnie oni najczęściej otulają drzewa i latarnie. W miastach rzadko mogą się aż tak rozpędzić, ale i tak sieją zło.

Wolno, ale dokładnie

Całkowite przeciwieństwo Państwa Sraczków i w odróżnieniu od nich, jedzie zawsze przed tobą. Jeśli zmienisz pas, jest tam już jego kolega, ha! Nie masz z nimi żadnych szans. Z nieznanych przyczyn hamują przed każdym zakrętem, na wszelki wypadek jadą nieco wolniej niż wymagają przepisy, zmiana pasa to u nich życiowy manewr, a skręcenie w boczną drogę wymaga skupienia, jak przy wjeździe ciężarówką w wąską bramę. Tyłem. W nocy. Bez świateł.

Domyśl się!

O tym, że będzie zmieniał pas, dowiadujesz się kiedy tak boczkiem, boczkiem wjeżdża ci prosto w drzwi. To ty musisz się domyślić, że pan raczy teraz zmieniać pas. I natychmiast zareaguj, bo pan nie znosi sprzeciwu. Kiedy nagle zatrzyma się przed tobą, domyśl się, że będzie wysadzał pasażerów (żegnając się długo i wylewnie). Kiedy skręca – nie użyje kierunkowskazu! Przecież nie będzie plebsu informował, gdzie jedzie. Domyśl się!

SUVnicowe x2

Dzielą się na dwa rodzaje. Numer jeden to gigantyczny samochód i maleńka blond główka, której tylko fragment widać w przedniej szybie. To ten typ, który auto traktuje jak czołg, w sumie dość słusznie kombinując, że nie musi umieć jeździć – wystarczy, że sieje strach. A nie faktycznie nie umie i faktycznie sieje. Najpiękniejszym zjawiskiem, które ogląda się jak dobrą komedię, jest parkowanie w wykonaniu SUVnicowej. Trwa to mniej więcej tyle, co kinowy film, a wychodzi dużo taniej. No chyba, że przy okazji trafi także w twój samochód.
Drugi typ SUVnicowych, to matki transporterki. Jeżdżą nerwowo, bo w niedoczasie. Przez co nawet te, które umieją panować nad samochodem, traktują to jak zbyteczną finezję. A tu nie czas żałować róż, gdy płoną lasy. Zajedzie ci więc drogę, tylko po to żeby za chwilę nagle zahamować i stanąć na środku pasa. Zrobi korek na pół miasta, bo ona musi tu koniecznie nawrócić, chociaż nie wolno, ale inaczej dzieci nie zdążą z mandaryńskiego na jogę. Zaparkuje ukośnie na kopercie, bo tak było szybciej. I co zrobisz? „Takie będą rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie.” Więc trzeba zmilczeć.

Święty Autoni

Bliski kuzyn „Wolnych, ale dokładnych”, tylko dodatkowo obdarzony empatią w najgorszych możliwych momentach. Przepuści wszystkich z podporządkowanej. Wyprzedzić go łatwo, bo jedzie poboczem. Kiedy widzi pieszego zatrzyma się przed pasami. Fajnie? No super. Tylko, że przepuszczając tych z podporządkowanej robi korek i w efekcie nie jedzie nikt, bo nikt nie ma pojęcia po co dziad stanął i o co dziadowi chodzi? Ustępując wyprzedzającym, kosi wszystko co na poboczu na czele z rowerzystami i pieszymi. Ale, heloł, nie można być dobrym dla wszystkich. I wreszcie przepuszczanie pieszych. Przy czym pieszy jest sto metrów od przejścia i ani myśli przechodzić na drugą stronę, a ten pajac będzie stał i czekał.

Tempomat

Rzadziej widoczny w mieście, ale zdarza się. W trasie spotkasz go na 100%. Ma ulubioną prędkość przelotową, jak samolot. Jeśli na nią wejdzie, można rozpiąć pasy, odstresować się, miłe stewardessy podadzą jedzonko. W przypadku tempomatów polskich, prędkość przelotowa wynosi na przykład 80 km/h – na ekspresówce robi za zawalidrogę, w mieście śmieszy, tumani przestrasza (z naciskiem na to ostatnie). Ale prędkości nie zmieni. Chyba, że przy podejściu do lądowania.

I wreszcie…

Reklama

Ja – kierowca idealny

No właśnie. Ta jedyna. Wybrana. Ze czuzen łan. Przede mną zawalidroga. Za mną pirat drogowy. I ja – ideał.
Tyle że to oczywiście brednie. Sama czasem jestem „Wolna ale dokładna”, bo mam na serio zły dzień i nie chcę szarżować. Innym razem jestem Panią Sraczką. Albo parkuję jak rasowa SUVnicowa. Nie ma kierowców idealnych. Ale starajmy się wszyscy. Żebyśmy w końcu – nawet klnąc pod nosem – bezpiecznie docierali na kanapę, gdzie czeka książeczking, kiciusing, herbatking i leniuszking.

Reklama
Reklama
Reklama