Kalendarz na ważne notatki - felieton Anny Kowalczyk

kalendarz fot. Fotolia
Nie lubię podsumowań na koniec roku, nie robię postanowień na Nowy Rok. Ale co roku zaczynam nowy kalendarz.
Anna Kowalczyk / 29.12.2016 10:39
kalendarz fot. Fotolia

Nowy kalendarz wybieram długo. Chcę, żeby był piękny, bo się z nim nie rozstaję, a w środku zapisuję tylko to, co ważne. Na nieważne sprawy nie marnuje się dobrego kalendarza. Co roku też poluję na taki jeden i co roku zapominam zamówić go wcześniej, więc zostaje mi szukanie na oślep. Ale zwykle znajduję i zaczynam doroczny rytuał. Rozbieram z folii, nalepek i cen. Rozgłaskuję stłoczone kartki otwartą dłonią, pieszczę przyszły rok po odsłoniętym brzuchu.

Zobacz, jak powstawał kalnendarz Pirelli 2017 - wielkie gwiazdy i zero makijażu!

Wdycham zapach kartek i druku. Pachną świeżością i kolejną szansą, nową przygodą. Przeglądam, jak dowódca na porannej zbiórce, dwuszeregi tygodni i szpalery dni. Podpisuję zamaszyście na pierwszej stronie i tym podpisem usiłuję wziąć we władanie kolejny rok życia – czas i ludzi, których spotkam, miejsca, które odwiedzę i pracę, którą wykonam, plany, którym spróbuję sprostać i znów mi się uda tylko trochę. Zakreślam w kółeczkach ważne daty w dwunastu bliźniaczo podobnych macierzach – numerycznej fotografii moich przyszłych miesięcy.

Odnaleziony po latach Kalendarz Szalonego Małolata i antypostanowienia na 2017 rok!

Wreszcie wpisuję przy datach wszystkie okazje, święta i rocznice, o których muszę pamiętać i zapomnieć nie mogę. Urodziny męża, syna, mamy, siostry, taty (choć nie żyje już 11 lat), dalszych krewnych i powinowatych, bliższych przyjaciół i dzieci przyjaciół. Większość z nich pamiętam świetnie, o reszcie przypomni mi Facebook i kalendarz w telefonie, ale i tak wpisuję z zapałem, przygryzając koniuszek języka. Co roku te same, czasem o jedną-dwie więcej, wszak nowe dzieci się rodzą, szczęśliwie jeszcze nikt nie umiera.

Porównuję z zapiskami w poprzednim kalendarzu, czy wszystko się zgadza, czy precyzyjnie przeniosłam układ kółek i podkreśleń. Kolejny rok musi być jakoś podobny do poprzedniego. W przeciwnym razie umarłabym z niepokoju.

Rzadko zaglądam do starego kalendarza – głównie po to, by odnaleźć zapisany adres czy cytat. Rozstajemy się bez żalu, przy swoim noworocznym następcy wygląda jak kloszard – wymięty, brudnawy, zalany kawą. A przede wszystkim naznaczony, przeorany codziennością – tak różną od tego, co sobie roiłam w końcówce grudnia. Z miesiąca na miesiąc pokrywał się sznytami notatek, coraz bardziej niedbałymi, pośpiesznymi bazgrołami, spsiałą wersją styczniowej kaligrafii. Mniej więcej od połowy lutego nie trzyma się już linijek, ani bezlitosnych zdawałoby się granic między dniami i tygodniami. Wspomnienia, przypomnienia i ponaglenia zagarniają każdy centymetr papieru. Życie pożera wyobrażenia, założenia, strategię. Chaos połyka ład i chronologię.

Rzadko zaglądam do starych kalendarzy, bo mnie zawstydzają. Zwłaszcza te wszystkie potrójne wykrzykniki przy godzinach randek i datach egzaminów z Historii Ameryki Prekolumbijskiej albo semiotyki logicznej, albo wyjazdu na obóz taneczny. Im jestem starsza, tym mniej zapisuję potrójnych wykrzykników. Choć chyba nie trzeba się wstydzić przeszłych uniesień.

Nie wyrzucam, ani tym bardziej nie palę starych kalendarzy. To byłby szczyt okrucieństwa i rozbrat z samą sobą. Nie mordujesz przecież męża ani dziecka, ponieważ nie spełnił twych oczekiwań prawda? Niby, przy dobrych wiatrach, co roku możesz sobie sprawić nowe, ale to tyle zachodu. Nie to co z kalendarzem. Nowy kalendarz. Nowy początek. 365 kartek do zabazgrania. Z nadzieją, radośnie, choć znów zupełnie bez sensu. Ale grunt, że od nowa. Byle na czystym.

Kalendarze na rok 2017 z Chodakowską, Pawlikowską, Kalicińską - dla naprawdę wielkich fanów ;)

Redakcja poleca

REKLAMA