Felieton Anny Kowalczyk - Rzeczpospolita Polska Nieczuła

Bezdomny proszący o pomoc fot. Fotolia
Amerykańscy naukowcy dowiedli – Polacy są jednym z najmniej empatycznych narodów świata. Nim jednak spuścimy w sedesie niepamięci kolejne badanie amerykańskich naukowców, może zastanówmy się, czy coś jednak nie jest na rzeczy. Moim zdaniem jest. Widzę to na co dzień.
Anna Kowalczyk / 21.10.2016 05:22
Bezdomny proszący o pomoc fot. Fotolia

Amerykańscy naukowcy dowiedli – Polacy są jednym z najmniej empatycznych narodów świata. No tak, no tak, amerykańscy naukowcy, wiadomo. Nim jednak spuścimy w sedesie niepamięci kolejne (nic nie wnoszące?) badanie amerykańskich naukowców, może przez chwilę się zastanówmy, czy coś jednak nie jest na rzeczy.

Moim zdaniem jest. Widzę to na co dzień. W obezwładniającej, ogólnopolskiej epidemii egoizmu i sobkostwa. Widzę to w kolejkach i sklepach, gdzie osoba ustępująca miejsca ciężarnej czy seniorowi jest zjawiskowa i niecodzienna.

Widzę na drodze, gdy pędzący kierowcy za nic mają przechodniów marznących na pasach, czy ścierających z okularów rozbryzgiwane błoto. Widzę w mediach, zwłaszcza w internecie, gdzie próby wczucia się w sytuację osoby publicznie linczowanej są nieobecne, niepożądane. Przecież „sami sobie winni”, „patologia”, „nieroby”, „dziwki” i „darmozjady”.

Widzę w debacie publicznej, gdzie o najintymniejszych, najbardziej bolesnych motywach decyzji osób w trudnej sytuacji dyskutuje się beznamiętnie. Gdzie w ogóle o osobach zależnych, słabszych, niepełnosprawnych czy zwyczajnie niezaradnych  – mówi się jak o rzeczach, meblach, „problemie do rozwiązania”, „kwestii do zarządzenia”.

Widać to też w sondażach – ostatnio choćby w ultrakrytycznym nastawieniu do przyjmowania uchodźców – ludzi w skrajnie trudnej sytuacji, zdanych na naszą łaskę i niełaskę (wg najnowszego badania CBOS sprzed miesiąca 67 proc. Polaków jest przeciwko).

Jak odjanuszyć faceta? Przeczytaj felieton Filipa Chajzera

Kolejne Diagnozy Społeczne i badania zaufania społecznego pokazują, z jaką łatwością przypisujemy innym złe intencje, jak bardzo nie ufamy sobie nawzajem i podejrzewamy się o najgorsze. Mamy swoje powody, to oczywiste. Przez wieki poniewierani, oszwabiani i w dupę bici. Nie bez kozery w ogonie rankingu jest prawie cała Europa Wschodnia. Ale ponosimy też spore koszty.

Począwszy od instytucji państwa, które za grosz nie ufają obywatelom i nadal żądają papieru z pieczątką na każdy bzdet, a prawo tworzą z myślą, że nie ma gorszej szui i złodzieja, niż syn lub córka Najjaśniejszej Rzeczpospolitej. Efekt – rozbuchana, megakosztowna i upierdliwa biurokracja, do której bez kija nie podchodź. Mamy też koszty ludzkie – uwiąd relacji towarzyskich, w tym zwłaszcza sąsiedzkich i naprawdę, coraz liczniejsze rzesze Polaków, którzy nie mają od kogo pożyczyć szklanki mąki.

Ale brak empatii jest nie tylko smutny, jest też bardzo groźny. Brak empatii zabija – ofiary przemocy domowej, gdy nie dzwonimy na policję (a w Polsce generalnie nie dzwonimy), sądząc, że nic nam do tego. Zabija zawałowców i cukrzyków leżących na trawie bez ruchu, gdy przechodnie dokoła „nie chcą tykać pijaka”. Zabija bezdomnych, co celnie kilka zim temu ujął jeden minister: „Ludzi nie zabija mróz. Ludzi zabija obojętność innych”.  Liczni psychologowie widzą też wyraźną zależność między zanikiem empatii a wzrostem gotowości do agresji, nienawiści, okrucieństwa, choćby (tylko?) słownego. Gdy nie widzisz w innym człowieka – dużo prościej go kopnąć jak psa, zdeptać jak robaka. Puszczają hamulce, pęka cienka politura cywilizacji i kultury osobistej.

Ale tak jest wszędzie na świecie – powiecie i będzie w tym sporo racji. Wszak wrodzona empatia walczy w nas cały czas z wrodzonym egoizmem. Napięcie między wsłuchiwaniem się w cudze a własne stany emocjonalne jest nieodłączną stałą ludzkiej egzystencji. A jednak nie wszędzie znieczulenie na cudzą krzywdę, czy choćby niedogodność, jest tak dojmujące i powszechne. Przyznają to sami Polacy, którzy choć chwilę pomieszkali, pobyli w krajach z czołówki rankingu empatii, np. w USA.

Ostatnio znajoma opowiadała mi jak ją zdumiało i urzekło spontaniczne zainteresowanie rodziców innych dzieci w amerykańskiej szkole. Oni – świeżo przeprowadzeni, jeszcze bez samochodu – odprowadzali synka na lekcje pieszo. Natychmiast ktoś to zauważył i już od kolejnego dnia młody miał regularne podwózki. Klasowi rodzice ustalili grafik i bez łaski czy proszenia pomogli oniemiałym z wrażenia Polakom, w których ojczyźnie prawdopodobnie nikt by ich nie poznawał na ulicy aż do pierwszej wywiadówki czy draki na boisku.

Nie mam pojęcia co z tym zrobić, ale uśmiecham się z nadzieją, gdy słyszę, że mój trzyletni synek dziś w przedszkolu z kolegami wzywał karetkę dla nieruchomej muchy, żeby ją szybko zawieźć do szpitala. Choć mogliby się przecież zabawiać w wyrywanie jej nóżek.

Niedoczas - felieton Anny Kowalczyk

Redakcja poleca

REKLAMA