Dzieciaci kontra bezdzietni. Gdzie należy i nie należy zabierać dzieci

Rodzina z dziećmi fot. Fotolia
Odwieczni wrogowie. Interesy – sprzeczne, szanse na pokój – zerowe. Byłam w pierwszej grupie, jestem w drugiej i rozumiem te wykluczające się oczekiwania, widzę jak na dłoni tę przekazywaną w zawoalowany sposób, a czasami zupełnie wprost, niechęć.
/ 05.11.2017 11:37
Rodzina z dziećmi fot. Fotolia

Dziecko w samolocie? Koszmar, przewracanie oczami, wzdychanie. Pamiętam. Spotkać płaczącego malucha w galerii handlowej? Pech tysiąclecia. Koleżanka, której rodzi się dziecko? Spisana na straty, wiadomo.

Dzięki Koszykom – nowemu, modnemu i szeroko komentowanemu miejscu w Warszawie – śledzę właśnie koleją odsłonę tej wojny na śmierć i życie. Podobne dyskusje toczą się zapewne i w Łomży, Tokyo i na Brooklynie. Problem jest uniwersalny.

Awantura o film z dziećmi z zespołem Downa porusza pół Facebooka. O co chodzi?

Koszyki to pięknie odnowiona, stara hala targowa, zamieniona niedawno na siedzibę kilkunastu restauracji, knajpek i „konceptów” (tak, właściciele używają takiego określenia) gastronomicznych. Aby pozostawać w trendach należy o nich mówić w następujący sposób: byłem, zjadłem, skrytykowałem, bo nie ma w nich oferty dla okolicznych starszych mieszkańców, są natomiast wyłącznie hummus oraz burgery dla hipsterów. Po płomiennej, jak najbardziej szlachetnej, słownej obronie starszych mieszkańców okolic Hali Koszyki i surowej krytyce samego miejsca, można spokojnie do niego wracać. Stąd nieprzebrane tłumy odwiedzające Koszyki każdego dnia.
Wczoraj w dyskursie o tym modnym skrawku Warszawy pojawiła się nowa nutka. Wprowadziła ją matka napisawszy list do jednego z warszawskich portali. Wspomniała w nim, że owszem, Koszyki odwiedziła, owszem ładnie i smacznie, rzeczywiście nie ma choćby jednej kawiarenki dla okolicznych mieszkańców, ale chciała również zwrócić uwagę na to, że absolutnie nie jest to miejsce kids-friendly, na co podała szereg argumentów.



Trudno z nimi polemizować – Koszyki przyjazne dla dzieci nie są. Nie ma kawałka przestrzeni dla nich przeznaczonej, co jest dosyć przykre z mojej perspektywy, ale rozumiem, że dzieci nie znalazły się w planach właścicieli miejsca. Ich Koszyki, ich prawo.

400 policzków - Anna Kowalczyk ostro krytykuje nowy projekt rządu.

Portal list opublikował, a społeczeństwo – jak to społeczeństwo – ruszyło do komentowania. Czegóż w tych komentarzach nie było! Rady wygłaszane przez nastolatków: z dzieckiem to się chodzi do ZOO albo do muzeum, a nie do restauracji. Analizy egzystencjalne: ale jej się musi nudzić, że wypisuje takie dyrdymały (każdy internetowy troll wie najlepiej, że matkom małych dzieci zwykle się przecież nudzi). Ale dominowały rozliczne żarciki w stylu: ach, miałem już nie pójść, ale skoro nie będzie rozwrzeszczanych bachorów, to się jednak wybiorę. Ha ha ha.

Wiadomo – polskie, powszechnie znane, umiłowanie do rodziny, tolerancja, zrozumienie, a przede wszystkim – życzliwość. Hektolitry życzliwości skraplającej się pod sufitem Koszyków i kapiącej na ich modnych bywalców.

Nie cieszyłabym się za bardzo na waszym miejscu, drodzy komentatorzy. Bo my będziemy do tych umownych Koszyków chodzić (oczywiście, kiedy już wrócimy z ZOO, muzeum oraz teatru). W restauracjach i tamtych, i innych spotkacie nasze dzieci, wózki, kredki i samochodziki. My też chcemy żyć, zjeść coś dobrego, spotkać się ze znajomymi. A nasi znajomi często również miewają dzieci. I od razu odrzucam argument o setkach restauracji, które przeznaczone dla rodzin. Takich miejsc w Warszawie jest niewiele, a poza nią – jeszcze mniej.

To, że w tych przykładowych Koszykach nie ma miejsca dla dzieci oznacza dla nas i dla was jedno: nasze dzieci będą tam się nudzić, choć – uwierzcie – zwykle staramy się bardzo, żeby tak nie było. Być może będą marudzić, może krzyczeć, może biegać. Na pewno tego chcecie? Gdyby miały miejsce do zabawy, na pewno byłoby ciszej i spokojniej. I nie przytaczajcie już wyświechtanych przykładów, o rozpuszczonych dzieciach, które wchodzą na głowę wszystkim wokół, a przede wszystkim swoim rodzicom. Są męczący, wiem. Podobnie jak nastolatki. Angielscy turyści. Grupa koleżanek z pracy po kilku kieliszkach prosecco. A także kumple po paru piwach.
 


 

Powtórzę to jeszcze raz, żebyście dobrze zapamiętali: będziemy z naszymi dziećmi wychodzić. Będziemy z nimi latać samolotem. Jeździć autobusem. Jadać pizzę. Sushi. Hummus. Pomidorową. Będziemy chodzili do galerii sztuki. I do galerii handlowych. Do tych wszystkich miejsc, które z natury są publiczne i powinny łączyć różnych ludzi: starszych sąsiadów Koszyków, rodziny z dziećmi, lokalsów, przybyszów i was. Dla wszystkich starczy miejsca, choć otwartości wzajemnej nie starcza.

A jeśli naprawdę nie możecie znieść obecności dzieci, to przypominam: zawsze istnieją także przestrzenie prywatne. Możecie zatrudnić kucharza, który będzie gotował tylko dla was, jeździć samochodem, latać prywatnym samolotem. W prywatnej przestrzeni wszystko będzie się odbywało na waszych warunkach i żadne rozwrzeszczane dzieci nie przerwą waszych dyskusji.

Serdecznie was pozdrawiam i do zobaczenia po drugiej stronie, bo wielu z was tu trafi. Kiedy wy będziecie na naszym miejscu, nasze dzieci, już starsze, będą siedziały z książką w ręku (łudzimy się, że nie z laptopem), albo w ogóle ich z nami nie będzie. Obiecuję, że nie będziemy przewracali oczami, kiedy wasze maluchy zaczną ryczeć.

12 rzeczy, których każda mama powinna nauczyć syna.

Redakcja poleca

REKLAMA