„Wie pani, z roku na rok trudniej kupować prezenty. Bo ludzie wszystko już mają” - zagadnął mnie pan w kolejce. Prawda to - pomyślałam. Większość moich bliskich zapytana, co chcą na gwiazdkę odpowiadała: nic, już wszystko mam, nie potrzebuję nic więcej.
Ja sama tak odpowiadam. Wiem, jestem szczęściarą. Gdy czegoś potrzebuję, albo po prostu mam ochotę coś mieć, idę do sklepu, kupuję i mam. Nie muszę pisać listów do Mikołaja ani czekać cały rok. Inna rzecz, że mało potrzebuję i jeśli o czymś marzę, to zwykle nic przesadnie drogiego, bo luksus mnie onieśmiela a wydawanie dużych kwot wprawia w zakłopotanie. Zresztą rzadko marzę o rzeczach. Tonę w rzeczach i więcej myślę o tym, jak się ich pozbywać, niż jakie nowe są mi potrzebne (pisałam o tym już na Polki.pl).
Wiem, że to nie jest w standardzie a w Polsce nie brakuje ludzi, dla których Święta to jedyny czas, by nie tylko otrzymać jedyne w roku prawdziwe prezenty, ale też po prostu podreperować domowy budżet, uzupełnić szafę, wymienić zużyte sprzęty. Oni z pewnością nie mówią: ja już wszystko mam, nic mi nie trzeba. Wiem, że nadal jest ich więcej niż nas - sytych i zblazowanych, a w skali świata to my – niemarzący już o niczym – jesteśmy może procentem, błędem statystycznym.
Komentarz Anny Kowalczyk: Rodzić po polsku
Obserwuję jednak ciekawe zjawisko wśród swoich znajomych, ludzi podobnych do mnie, z mojej bańki społecznej. Otóż dla nich kupowanie prezentów gwiazdkowych stało się przykrym obowiązkiem i coraz częściej z niego rezygnują. Poprzestają na symbolicznym termoforze albo samodzielnie wydzierganej czapce.
Do łask wracają też latami pogardzane skarpety, a nową modą stają się rodzinne zrzutki na jakiś szlachetny cel – fundację, dom dziecka, UNICEF. Proste i genialne w swej prostocie – odpada mordęga przedświątecznych zakupów, nadal można wydać fortunę, ale radość i duma z obdarowywania tych, którzy naprawdę się ucieszą, daje się porównać chyba tylko do Gwiazdek z dzieciństwa. Polecam ten styl!
Może ucieszę się na wyrost, ale wygląda na to, że trend powoli się upowszechnia. Co prawda sporo sondaży przewiduje, że Polacy w tym roku znów wydadzą na święta więcej niż przed rokiem, ale pojawiają się i takie szacunki, z których wynika, że jednak wydadzą mniej, a to już pewne novum. Pojawiają się też doniesienia, że statystyczny Kowalski chętniej niż elektronikę pod choinką znalazłby książkę. Czy to nie wspaniała wiadomość?
Sprawa się komplikuje, gdy idzie o dzieci. Dzieci jednak o tych prezentach marzą. I to nawet te, które – jak moje dziecko – też mają już prawie wszystko. Ale to chyba tylko te małe. Ostatnio znajoma opowiedziała mi jak 10-letni syn przyłapał ją na oglądaniu w internecie nagrań z Aleppo. Znajoma płakała ukradkiem, cichcem ocierała łzy. Młody podszedł, przytulił ja i oznajmił; „Mamo, ja nie chce nic pod choinkę. Przelejmy pieniądze tym ludziom”.
Powiedzieć „magia świąt” to nic nie powiedzieć. Cud Bożego Narodzenia – narodzin Boga, który jest miłością. Przez duże i małe M. Czy nie o to w tym wszystkim chodzi?