Widziałby kto, by tak kotem manewrować!
„Idź stąd”. „Nie siedź tu”. „Przesuń się”. „Nie patrz tak”. „No widzisz, co zrobiłeś?” To ostatnie usłyszałem, gdy pani z rąk wypadł kolorowy talerz, zamieniając się, zaraz po spotkaniu z posadzką, w kilkadziesiąt malutkich kawałeczków. Miałem ochotę wdać się z moją panią w dyskusję, że aż takich zdolności telepatycznych nie mam, ale widząc, jak pani ciska gromami na prawo i lewo, jedynie lekceważąco odwróciłem wzrok. I dalej siedziałem na parapecie, wpatrując się w wirujące na wietrze białe płateczki, mrrrrr…
Czyżby któraś chmurka się rozpruła? Gdyby moja pani nie była tak zajęta krzątaniem się po kuchni i udawaniem, że jest strasznie zajęta, zapytałbym ją, czemu nie złapie kilku płateczków. Wyglądają prawie jak piórka, które raz sprytnie znalazłem sobie do zabawy. Nie było to wcale takie łatwe. Uwierzycie, że pani ukryła je przede mną w jednej z poduszek? Na szczęście nosa to ja mam. A i pazurki nie od parady, mrauuu!
Wracając jednak do świąt… jak ja nie cierpię Bożego Narodzenia. Na sam dźwięk tego słowa, prycham ze złości. Tyle zapachów. Lodówka aż uginająca się od nadmiaru jedzenia. Goście, którzy przychodzą bez przerwy, jakby nie mogli chwilę usiedzieć we własnym domu.
I co? Wszyscy zajadają smakołyki, a biednemu kici jedynie ślinka z pyszczka cieknie. W miseczce zaś, zamiast smacznego karpika, jakiś mało apetycznie pachnący whiskas. Bo to podobno koty lubią najbardziej, prrrrr! Jak się nie ma, co się lubi, to się zjada, co w miseczce jest. Ale wcale się nie oblizuje, mrauuu!
Na dodatek, nie uwierzycie! Co dostałem w prezencie „pod choinkę”? Taaak, to co koty podobno lubią najbardziej. Miałem ochotę powiedzieć mojej pani w noc wigilijną, co myślę o takim lekceważącym traktowaniu kota, ale nawet mi się pyska nie chciało otwierać. Na dodatek musiałbym głośno miauczeć, by zagłuszyć rosyjskiego mikołaja, który fałszuje tak bardzo, że aż mi ciarki przechodzą po sierści. Niestety, moja pani od kilku dni próbuje wprowadzić klimat… nie żebym rozumiał, czemu taki pogrzebowy, prrrr!
Nie znoszę świąt. Miała być świecąca choinka, pachnąca lasem (i wolnością!), ale pani czasu nie miała, by znaleźć jedno malutkie drzewko. Miało być dwanaście wigilijnych potraw (i pusty talerz dla zbłąkanego wędrowca, nie dla kotka!), jednak skończyło się na tym, że pani poszła najeść się w gości, zostawiając kicia samego – bez rybki w galarecie, i bez karpia bez ości. Miało być ciepło i rodzinnie, a przez dwa dni świąt przychodzili goście, których pierwszy raz widziały moje kocie oczy. Miało być…, a było jak było. Nie dla kota bożonarodzeniowe przysmaki, mrauuu!
Na szczęście, dziś już mogę radośnie zamiauczeć: święta, święta, i po świętach! Gdyby jeszcze wyczerpała się bateria w mikołaju, w końcu miałbym chwilę zasłużonego spokoju…
Wasz Pyszczuś