Jestem kotem. I to nie byle jakim! Perskim. Nie, żebym wiedział, co to znaczy, ale brzmi dumnie! Imię też niczego sobie: Ramzi. Od Ramzesa, wielkiego faraona, budowniczego. Też będę wielkim kocurem, a piramidki to już niezłe w kuwetce stawiam.
Złośliwi zarzucają mi co prawda brak rodowodu, ja jednak nie potrzebuję dokumentu potwierdzającego mój żywot. Mruczę więc jestem! A wszelkie spory o istnienie kota uważam za jałowe… Mrrrrr…
Ponoć nie mam tak bardzo płaskiej twarzy, ale moja pani uważa, że jak jeszcze parę razy uderzę pyszczkiem w ścianę podczas zabawy, to nabiorę iście rasowego wyglądu. Swoją drogą, ciekawe co moja pani zamierza zrobić ze swoimi nierasowymi rysami? Mrauuu…
Niby „kot jaki jest każdy widzi” ale to nie jest dla mnie takie oczywiste. Weźmy na przykład takiego Pyszczusia vel Tornado, co to nie tylko ma dwa imiona, ale i dwie panie. Chudy on jakiś, może niedożywiony (co dziwi, biorąc pod uwagę liczbę rąk , które go rzekomo „karmią”), te jego długie, cienkie nóżki, jakby niezdolne do udźwignięcia tułowia, i to dziwnie krótko przystrzyżone czarne futerko… No właśnie: czarne! Wygląda jak cień kota. Zresztą chodzi za swoją panią jak cień… lizus! Ja mam więcej niezależności. Jak przystało na dumnego kota, chadzam własnymi ścieżkami.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że moja pani oczekuje, że się z nim zaprzyjaźnię! Z czarnym kotem?! Na kocią miskę! Przecież on przynosi pecha! Jeszcze spadnę z parapetu i zwichnę sobie łapkę, jak moja pani. Spróbujcie się postawić na moim miejscu! Nie, nie! Stanowczo protestuję!
Już lepiej zwinąć się w kłębek i udawać błogi sen. (Poza tym doszły mnie słuchy, że zmienił płeć! Nie, to nie jest towarzystwo dla mnie)!
Choć szczerze mówiąc, czasem trochę mi go żal. Biedaczek. Może zbyt krzywdząco go oceniam. Co z tego, że czarny. Czy kolor ma znaczenie? Nie dajmy się zwieść uprzedzeniom. Dam mu szansę. Odwiedzę go jeszcze raz. Co będzie dalej? Nie wiem…
…reszta jest mruczeniem…
„Tylkodosiebienależący” Ramzi.