Dookoła świata

Mówią w Warszawie, że jak Kręgliccy jadą gdzieś na urlop, to znaczy, że będzie nowa etniczna restauracja w mieście.
/ 11.04.2008 15:33
Nie odkrywam Ameryki, mówiąc, że żyjemy w kraju o za długiej i za ciemnej zimie. To oczywisty powód do narzekań. Dla warszawskich restauratorów Agnieszki i Marcina Kręglickich (rodzeństwo, nie małżeństwo) to wyzwanie i motor ich biznesowych działań. Od listopada do marca tak samo jak my tęsknią do wakacji na greckiej wyspie, egzotycznej eskapady po Meksyku czy romantycznej podróży do Włoch. Czasami tak jak i nam udaje im się wyrwać w stronę słońca, ale po dwóch tygodniach są z powrotem w ponurej ojczyźnie ziemniaka. My walczymy z depresją, oni inscenizują najlepsze wspomnienia z urlopu.

Viva Mexico!
Do El Popo przechodzi się przez patio. Robię krok w szarą bramę i wciąga mnie kolor, stłumiony gwar, muzyka, pobudzający zapach chilli. A to dopiero przedsionek. Wewnątrz – zmasowany atak na zmysły. Na głównej ścianie pyszni się kolorami tradycyjne meksykańskie malowidło. W powietrzu wibrują piórka, kolorowe ryby, meksykańskie flagi, ludowe wycinanki z bibułki. Na ścianach – indiańskie makatki i dekoracyjne amate (malowane na korze scenki rodzajowe, takie komiksy z życia wsi). Barman nalewa do kieliszków truskawkową margaritę. Trzy razy w tygodniu grają tu autentyczni Mariachis – największa żywa atrakcja El Popo. Zespół pojawił się w Warszawie dziesięć lat temu, będąc przejazdem w drodze do Paryża. Zagrali i zostali. W rytm muzyki pobrzękuje nawet kolekcja meksykańskiej porcelany w starym kredensie. A pod sufitem kręcą się wiatraki, bo atmosfera jest naprawdę gorąca.

Wiatr południowych mórz
Meltemi to gorący, szybki wiatr, ulubiony przez żeglarzy Morza Egejskiego. I nazwa jednej z greckich restauracji Kręglickich. Wchodząc do wnętrza, czuję się tak, jakbym właśnie zeszła na ląd z rozkołysanej łodzi. Wysmagane sztormem deski, nadbrzeżne kamienie, drewniane pomosty i uliczka prowadząca do portu – jak w śródziemnomorskim miasteczku. W weekendy roi się tu od rodzin z dziećmi. Maluchy wspólnie z kucharzem przygotowują pitę: grecką pizzę z grillowanymi bakłażanami, cukinią, pomidorami i serem halumi. Młode mamy wspominają wakacyjne przygody. Tatusiowe opowiadają o swoich windsurfingowych wyczynach. Starsi państwo, którzy przyszli tu z wnukami, grają w tavli, starożytną grę (odmianę backgamona), popijając żywiczną retsinę. Zawziętym graczem w tavli jest też kucharz... Podobno ten, kto z nim wygra, dostaje obiad. Ale nikomu się to jeszcze nie udało...

Paryż dla wtajemniczonych
Przed Absyntem był Mekong. Restauracyjne peregrynacje Kręglickich rozpoczęła restauracja chińska. Wymarzona i założona przez Marcina – pierwsza chińska knajpka w Warszawie. Teraz w tym miejscu jest elegancka restauracja francuska. Neutralne wnętrze w brązowo-kremowej tonacji nabiera klimatu latem, kiedy przeszklona ściana fasady otwiera się na ulicę. Największym atutem Absyntu jest menu. Znajdziemy tu nie tylko ulubione dania z paryskiego bistro, ale też wyrafinowane dzieła haute cuisine. Absynt jako jedyną restaurację w Polsce wyróżniono w gastronomicznym przewodniku Michelina. Tytuł smakosza Bib Gourmand przyznano Absyntowi zresztą już trzeci rok z rzędu. Autorom przewodnika Michelina przypadła do gustu "nieformalna atmosfera restauracji, przyjazna obsługa i wysoka jakość serwowanych dań w stosunku do cen".

Z miłości do Toskanii
Trzeba zmrużyć oczy, żeby proste i pyszne toskańskie wino podane do domowej roboty makaronu z owocami morza przeniosło nas do pachnącego słońcem i rozmarynem włoskiego miasteczka. W Chianti można mieć oczy szeroko otwarte, bo wystrój wnętrza wiernie oddaje klimat tradycyjnej trattorii. Przy najlepszym tiramisu w mieście i esencjonalnym espresso całkowicie zapominam, że za drzwiami czeka chłód i wilgoć Północy.
Lokal mieści się przy uliczce pełnej restauracji i kawiarni. Właściciele przyznają, że nie ma nic lepszego dla gastronomii niż konkurencja. Im więcej knajp, tym więcej ludzi. I rzeczywiście, Chianti zawsze tętni życiem. Powstało w suterenie, w miejscu dawnych magazynów książkowych PIW-u. Naturalna surowość piwnic jest świetnym tłem teatralnej niemal dekoracyjności wystroju. Ale nie bójmy się, wszystko jest tu "w stylu". Widać, że projektant świadomie bawi się (i nas) kiczem. Nawet z głośników płyną sentymentalne dźwięki włoskiego popu. To chyba ostatnie już miejsce w Warszawie, gdzie Drupi śpiewa do kotleta. Po prostu dolce vita!

tekst: Maryla Musidłowska
stylizacja: Dorota Karpińska
zdjęcia: Rafał Lipski

Redakcja poleca

REKLAMA