Wywiad z Andrzejem Grabowskim dla Vivy! 2014

Andrzej Grabowski fot. Bartek Wieczorek/Laf Am
Wywiad z aktorem dla "Vivy!"
/ 17.04.2014 05:08
Andrzej Grabowski fot. Bartek Wieczorek/Laf Am
– Mogło się nie udać?
A czy się udało?

– A czy się udało? Czy w tym sensie pytanie jest trafne, czy nie?
Jak odpowiem „tak”, to będę kabotynem, a jak odpowiem, że „ależ skąd”, to będę większym kabotynem, bo będę nim pod płaszczykiem skromnego kabotyna.

– Ale czy nóżka mogła się powinąć?
Wielokrotnie.

– Nóżka aktorska?
O nóżce aktorskiej mówię, bo przecież nie będę opowiadał o życiu prywatnym. Nóżka aktorska właśnie była i silna, i słaba, i pijana, i pęknięta, i złamana, i otwarcie złamana. A to, co mi się udało… Wydaje mi się, że zagrałem dwie, trzy role, które doceniam.

– Ma Pan sentyment na przykład do „Bożej podszewki”, która Pana filmowo wyniosła?
Filmowo wyniósł mnie Ferdynand Kiepski. A „Boża podszewka”, do której miałem i dalej mam sentyment, była jednak prawie 20 lat temu, to była moja pierwsza wielka rola.

– Cieszył się Pan jak dziecko, że ją dostał?
Cieszyłem się nie jak dziecko, bo miałem 42 lata, byłem dorosły.

– Czyli można powiedzieć, że w ostatniej chwili?
Ta „ostatnia chwila” nie nadchodzi, bo wielu aktorów w młodości było kiepskimi aktorami, nie wyróżniali się niczym szczególnym. Owszem, byli poprawnymi aktorami, przydatnymi, ale dopiero na tak zwaną starość coś z nich wyszło i publiczność zobaczyła w nich charyzmę, prostotę w wyrażaniu się. Dla mnie ostatnim momentem, w którym zostałem, nawet nie przez ludzi, ale przez siebie zauważony jako inny aktor, niż dotąd myślałem, był zagrany w połowie lat 90. „Sen srebrny Salomei” wyreżyserowany przez Krzyśka Nazara. Grałem Gruszczyńskiego. Byłem zaskoczony, że dostałem rolę w tak gwiazdorskiej obsadzie. Główne role grali Olo Łukaszewicz, Jurek Trela, Jerzy Radziwiłowicz, Daniel Olbrychski i ja. Który, jeżeli był znany, to w Krakowie, z ról schaefferowskich. Zastanawiałem się, dlaczego taki chłopaczek jak ja, co to na scenę wyjdzie, poimprowizuje, się pośmieje, taki trochę pijaczek, nagle dostał rolę szlachciury zapiekłego, takiego Polaka z krwi i kości. Zdaje mi się, że on, reżyser, mnie obsadził dlatego, że myślał, że jestem strasznie głupim, zapiekłym…

– Że Pan siebie zagra.
Że zagram takiego palanta. I owszem, zagrałem tam takiego zapiekłego, tylko wydaje mi się, że nie dlatego, że taki jestem.

– Ale pewności Pan nie ma?
Pewności do końca mieć nie będę i niech mi Bóg tę niepewność zachowa. Bo bycie pewnym czegokolwiek jest wstrętne i niesmaczne. Więc wtedy otworzyłem się sam dla siebie przede wszystkim. Choć wcześniej dużo grałem, teksty schaefferowskie – „Scenariusz dla trzech aktorów”, „Kwartet”, miałem swój monodram w telewizji, z którym zjeździłem pół świata, grając to również po angielsku.

– Znając angielski?
Nie bardzo… Nie znając angielskiego w ząb, podjąłem się tego zadania, mój brat, Mikołaj, zaproponował mi udział w „Kwartecie”, wyjazd do Grecji na światowy festiwal muzyki współczesnej. Podjąłem się tego i „na małpę” zacząłem się uczyć tekstu. Zagraliśmy w teatrze Heroda na Akropolu…

– Wspaniale!
Trzy tysiące osób przyszło!

– 1979 rok, no to dla Pana…
I byłem niezmiernie zaskoczony, że ja wytwarzam z siebie jakiś dźwięk, a ludzie się z tego dźwięku śmieją, bo ja nie rozumiałem do końca znaczenia tego dźwięku.

– To musiało być dziwne uczucie.
Przedziwne… Ludzie przychodzili do mnie do garderoby i chcieli mi coś powiedzieć. A ja, zawstydzony totalnie, wpadłem – wydaje mi się do dzisiaj – na niezły pomysł. Oni do mnie coś mówili po angielsku, ja się uśmiechałem, a jak oczekiwali odpowiedzi, to pokazywałem, że wysiadło mi gardło. Jednak po tym doświadczeniu zacząłem się uczyć tego języka i dziś potrafię się w nim porozumieć.

– Był Pan młodym aktorem, który myślał kategoriami kariery?
Nigdy, słowo honoru, nie byłem taki. Nie znoszę dawać autografów, robić sobie zdjęć, nie znoszę wywiadów, nie lubię być rozpoznawalny, czyli nie lubię tego wszystkiego, do czego aktorzy dążą, niektórzy przynajmniej. Jeżeli w ogóle to, co mnie dotknęło, można nazwać jakąkolwiek karierą, popularnością, nadmiarem pracy, to wyszło przypadkowo, w każdym razie na pewno nie z mojej chęci.

– To czemu Pan został aktorem?
Z głupoty!

– Po prostu.
Skończyłem szkołę podstawową, mając lat 13, i zacząłem liceum, mając lat 13, czyli maturę zdałem, mając lat 17.

– Grzdyl.
Grzdyl. I to jeszcze o wyglądzie takim dosyć młodym.

– Herubinkowy Pan był?
Tak. I dawałem autografy dziewczynom z liceum, które przecież wiedziały, kim jestem, jako Marek
Grechuta, bo byłem podobny do Marka Grechuty. To teraz wydaje się nieprawdopodobne, ale przypadkiem znajduję swoje zdjęcia z tamtych czasów i rzeczywiście byłem podobny do Grechuty. W każdym razie, mając 16 lat, pojechałem na obóz teatralny, bo brat Mikołaj mnie zaprosił, bo siedziałem w tej swojej małej Alwerni i na rynku grałem w noże albo w karty, w durnia ciemnego albo jasnego. Pojechałem, a tam była Halinka Wyrodek, Maniek Dziędziel, Ula Popiel, Tadek Huk i Janek Nowicki, wielki aktor, który skończył kilka lat wcześniej szkołę, robił już wielką karierę teatralną, grał w filmach, a kobiety za nim szalały… I pamiętam taką pijaną noc, ja nie piłem, bo 16 lat miałem, a on tak opowiadał, opowiadał, opowiadał i tak się nudzili ci studenci, i odpadali, odpadali, ja słuchałem, była piąta rano. I w końcu Halinka Wyrodek powiedziała: „Ty daj mu spokój, bo przecież on nawet nie jest w szkole teatralnej!”. I Janek, chyba chcąc udowodnić, że jednak ma rację, że do mnie mówi, tak się popatrzył na mnie i powiedział: „Ale będzie aktorem!”. I ja wtedy sobie pomyślałem: Może… I zacząłem przyjeżdżać do Mikołaja, do szkoły teatralnej i pokochałem ją: piękne dziewczyny, przystojnych facetów, akademik, w którym się fantastycznie piło wódkę. Powiedziałem sobie: „No to ja na takie studia chcę iść, nie chcę studiować matematyki, fizyki, chemii, geografii!”. A na tych studiach przedmiotami były: wymowa, śpiew, impostacja głosu, szermierka, taniec, pantomima, wiersz – no co to za przedmioty!? Do dzisiaj uważam, że to powinna być szkoła zawodowa zasadnicza, a nie wyższe studia. I powiedziałem, że chcę zdawać tam. Tylko mój ojciec, który był z wykształcenia historykiem i przed wojną grywał, jak mówił, „z Osterwą”, to znaczy Osterwa grał, a on statystował, bo dorabiał sobie jako student UJ w Teatrze Słowackiego, uważał, że aktorstwo może być hobby, a nie zawodem.

– A ojcu by się Kiepski podobał?
Na początku nie, teraz tak. I strasznie by się cieszył tym, że teraz jednak większość niegdysiejszych jego krytyków uważa go za serial kultowy. Że jest w porządku i że ta głupota jest nadgłupotą i że ta nadgłupota staje się mądrością. Bo my nie jesteśmy aż takimi debilami, żebyśmy uważali za śmieszne to, że ja Paździocha w dupę kopnę.

– Reakcja, gdy dostał Pan pierwszy scenariusz „Kiepskich”, była…
…niedobra. Nienawidziłem tego serialu, naprawdę szczerze nienawidziłem… Poza tym do dzisiaj nie każdy odcinek „Kiepskich” jest przecież dobry, czasem jest po prostu tylko głupi.

– Ten serial stał się krzywym zwierciadłem polskiej transformacji?
To jest krzywe zwierciadło naszego i nie tylko naszego narodu, ludzi. Bardzo wiele tych przywar, wad, polskich i nie tylko polskich, my w „Kiepskich” pokazujemy, wyśmiewamy. I bardzo mnie dziwi, że śmiejemy się z Polaków, bo dla Polaków to gramy i Polacy to oglądają, śmieją się sami z siebie, kochają ten serial.

– Ale jaką miłością?
Może oni uważają, że to ich nie dotyczy?

– Może to jest toksyczna miłość?
Może to jest to gogolowskie: „Z czego się śmiejecie? Sami z siebie się śmiejecie!”? Chociaż w „Kiepskich” Ferdek nigdy im nie powiedział: „Sami z siebie się śmiejecie”.

– Bo on się nie przegląda w lustrze.
To prawda.

– Pan się już uzależnił od tego serialu emocjonalnie?
Zaczynam. Iza Cywińska po rozpoczęciu „Kiepskich” zadzwoniła i powiedziała: „W jakim ty gównie grasz, co ty robisz?”, a ja jej na to: „Iza, taki mam zawód, daj mi coś innego, chętnie zagram u ciebie inną rolę”.

– Skoro się Pan uzależnia, to jak się skończy, będzie płacz i drgawki?
Płacz może nie, ale byłoby fantastyczne wspomnienie. Nie ma na świecie sitcomu, który byłby kręcony tak długo – jak dotąd 15 lat.

– Zaczął Pan już malować?
Gdyby pan wiedział, ile razy ja opowiadałem o tym pańskim esemesie…

– Czytelnikom wyjaśnijmy, że po przesłuchaniu Pańskiej pierwszej płyty przeczytałem Pański tekst na okładce, mówiący o tym, że jak się płyta nie spodoba, to zacznie Pan malować. Wysłałem więc Panu esemesa, że trzeba się wziąć za malowanie. Więc zaczął Pan już malować?
Na szczęście nie.

– Czemu właściwie Pan śpiewa? Bo „może”?
Bo mi nikt nie zabronił, bo nie muszę.

– Dobrze Pan tańczy?
Kiedyś jakby nawet dobrze… Teraz już raczej nie.

– Skąd pewność, że będzie Pan potrafił oceniać taniec innych w polsatowskim „Tańcu z gwiazdami”?
Od oceniania tańca klasycznego będą tam inni jurorzy, ja – raczej wdzięk i charyzmę. Widziałem kiedyś wywiad ze słynnym światowym choreografem i on tam zadawał tańczącym świetne pytanie: „O czym ty tańczysz?”. I to mnie też będzie interesowało. Zabawne jest w tym moim udziale w „Tańcu z gwiazdami”, że dziś wielu dziennikarzy mnie pyta: „Dlaczego?”. A kiedy przez rok występowałem w programie o książkach i czytałem trzy tygodniowo, by je recenzować, to nikt mnie nie pytał: „Dlaczego?”.

– A gdyby Panu ktoś podarował taką możliwość, że oto może Pan zacząć od nowa. Ma Pan pomysł, kim chciałby być? I to w dzisiejszych czasach, nie pańskich, wtedy.
Ale czy bym posiadał ten rozum i wiedzę, którą mam dziś?

– Tak.
Powinienem chyba jednak wybrać ten zawód, który uprawiam, bo w nim jako tako mi poszło.

– Ale z drugiej strony, może już nudno byłoby drugi raz być aktorem.
Co innego być aktorem z przypadku, a co innego być aktorem świadomym. Co innego kierować swoim życiem, karierą, świadomie, a co innego „spuścić się” na to, co życie przyniesie. Ja się „spuściłem”.

– Czyli życie musi Pana nieść po prostu.
Tak, i dobre, i niedobre.

– Czyli odpowiedzialność za swój los to nie dla Pana, ciężko byłoby?
Tak. To jest nawet tchórzostwo jakieś, bo wziąć na siebie odpowiedzialność za swoje życie to byłaby z kolei odwaga. Ale i jakaś buta, jakaś pewność, że się da i że się ma rację, i że decyzja, którą ja podejmuję, jest słuszna. A ja nigdy nie jestem pewien do końca tego, co robię, że to aby dobre. Chociaż z jednej strony dobrze, że nie biorę odpowiedzialności do końca za moje życie, a z drugiej strony okropne. To świadczy o tchórzostwie, o braku zdecydowania.

– Niepewność, jako sposób na życie, to nie jest zły sposób…
Najlepszym sposobem na życie jest głupota, być głupim, no nie ma nic lepszego.

– Nie udało się Panu.
Nie wiem… Często przywołuję sobie taki obraz, że spiesząc się gdzieś, na jakąś imprezę, do teatru czy do filmu, jadę tym moim luksusowym samochodem, jest jakiś wypadek, stoję w korku, denerwuję się, klnę, bo wiem, że się spóźnię. Już telefonują: „Czy będziesz?”, ja, że „nie będę na czas”. Stoję i po prostu szlag mnie tam trafia. I nagle patrzę się w lewo, a tam koło chałupy, w ogrodzie pod śliwką, siedzi trzech chłopów na ławce, kurzą sobie, piją sobie wino i nic im więcej nie potrzeba! I sobie myślę: Jezus Maria, jak bym trzasnął tym samochodem, wysiadł, poszedł, przysiadł się do tej ławki…

– Ale nie robi Pan tego?
I nie robię tego, niestety… Ale coraz częściej dochodzę do wniosku, czy my nie zapieprzamy po to przez to życie, żeby dojść do tego stanu, który dawno mieliśmy. Jednak nie da się już wyjść z tego dołka wiecznej pogoni. Niby mógłbym powiedzieć: „Dobra, już dziękuję”. Ale nie mógłbym, bo mając wolny jeden czy dwa dni, już mi się wydaje, że coś złego się stało. Jak to, ja nic nie robię?! Doszło kiedyś do tego, że po trzech dniach nicnierobienia pomyślałem sobie: Muszę coś zrobić. Wsiadłem do samochodu i zacząłem jeździć jak głupi, bo to była jakaś praca, byłem kierowcą. I człowiek się zapętla.

– Czyli nie wysiądzie Pan?
Nie wysiądzie. Jak się raz wsiadło do tego auta czy do tego mitycznego tramwaju zwanego pożądaniem, pożądaniem życia, czegokolwiek, to wysiąść się nie da, bo jak człowiek wyskoczy, to się zrani albo zabije.

Rozmawiał Piotr Najsztub
Zdjęcia Bartek Wieczorek/LAF AM
Stylizacja Andrzej Sobolewski
Charakteryzacja Olga Kęsik-Tajer
Rekwizyty Piotr Czaja
Produkcja sesji Piotr Wojtasik

Redakcja poleca

REKLAMA