Katarzyna Glinka

Tylko w serialu „Barwy szczęścia“ ciągle przeżywa sercowe perypetie. W życiu prywatnym Kasia jest szczęśliwą mężatką, i to już od trzech lat!
/ 02.04.2008 15:24
- Poznaliście się na lotnisku, trafiła się więc Wam historia jak w komedii romantycznej, na dodatek z happy endem...
To prawda, wracaliśmy z dwóch różnych krańców świata, ja z wakacji, mąż z podróży służbowej. Los chciał, że spotkaliśmy się na lotnisku w Wiedniu. 

- On usiadł obok Pani i... dalej było już jak w filmie?
Nie, na początku tylko na siebie zerkaliśmy, ale wysiadając w Warszawie, stanęliśmy obok siebie – przypadkiem oczywiście! (śmiech) – w kolejce do odprawy paszportowej. Po chwili rozmowy wymieniliśmy się numerami telefonów. To nie była jednak miłość od pierwszego wejrzenia. Bardzo długo byliśmy tylko znajomymi, a potem przyjaciółmi. Ślub wzięliśmy dopiero trzy lata temu, po trzech latach znajomości.

- Mówiła Pani kiedyś, że mogłaby mieć dom w walizce i co miesiąc mieszkać gdzie indziej. Mężowi udała się więc sztuka nie lada, bo osiadła Pani w Warszawie i stworzyła tu dom.
Na tym polega podział ról w naszym związku, mąż stara się, żebym polubiła to miasto, ja robię wszystko, byśmy z niego jak najczęściej wyjeżdżali. Na szczęście oboje lubimy podróżować, nawet nasza kotka Fredzia polubiła podróże i jest cała szczęśliwa, gdy siedzi w samochodzie, czekając, aż ruszymy w drogę.

- Macie na koncie wiele podróży do dalekich i egzotycznych miejsc. Co Was tak gna po świecie?
To prawda, zjeździliśmy prawie cały świat. Oboje nie przepadamy za wylegiwaniem się na plaży, wolimy z plecakiem odkrywać nowe miejsca. Starannie się do tych podróży przygotowujemy, planując trasę, a potem po prostu znikamy z kraju na miesiąc. W ten sposób w tym roku poznaliśmy Chiny i Kambodżę, w przyszłym chcemy pojechać do Ameryki Środkowej.

- A co na to rodzina? Nie wierzę, że nie słyszycie czasami, że może pora się ustatkować, pomyśleć o dziecku...
Moja mama jest pierwszą osobą, która przypomina mi, że mój zegar biologiczny tyka. Natomiast ja myślę, że każdy człowiek musi sam poczuć, że to jest ten moment. Każda para ma swój rytm, w naszym przypadku to jeszcze przed nami. Oczywiście nie mam zamiaru zwlekać w nieskończoność, ale chciałabym, żebyśmy oboje do tego dojrzeli i świadomie zaplanowali i przygotowali się do powiększania rodziny.

- Rzeczywiście, ma Pani teraz swoje pięć minut. Jak mąż znosi to, że praca i kariera stają się czasami najważniejsze?

On to rozumie, pomaga mi i wspiera. Jestem mu za to bardzo wdzięczna, bo to naprawdę bardzo gorący okres w moim życiu. Nigdy nie było tak, że mam zaplanowaną i wykorzystaną każdą godzinę.


- Kiedy więc ma Pani wolną chwilę, to...
Natychmiast wracam do domu. Lubię w nim sobie po prostu z mężem posiedzieć, pogadać przy herbacie, zjeść razem kolację. Bez telefonów, e-maili, myślenia o pracy czy kolejnej roli.

- A czy to prawda, że nadmiar energii wyładowuje Pani, odkurzając i zmywając podłogi?

To świetny sposób, by rozładować emocje. Takie najprostsze czynności znakomicie uspokajają mnie i wyciszają, choć tak naprawdę najbardziej lubię jeździć na rowerze. Jak tylko robi się ciepło, jeżdżę nim nawet do pracy.

- Teatr Polski, w którym Pani występuje, uchodzi za dość nobliwy, chciałabym widzieć miny koleżanek i kolegów,
gdy zajeżdża tam pani na rowerze...

Wbrew pozorom wiele osób przyjeżdża tam na rowerze. Warszawa jest bardzo zakorkowanym miastem i to chyba najlepszy sposób poruszania się po niej. I na pewno w teatrze nikt nie patrzy na mnie jak na wariatkę. A może ja po prostu tego nie zauważam? (śmiech)

- W programie „Gwiazdy tańczą na lodzie“ okazało się, że jest Pani świetną łyżwiarką. Jeździła Pani wcześniej?

Jeździłam jak każde dziecko, umiałam się na łyżwach utrzymać i co najważniejsze – zahamować. Tak naprawdę wszystkiego nauczyłam się w programie.

- Kilkoro jego uczestników miało groźne upadki i kontuzje. Nie bała się Pani?
Na początku treningów ja też byłam cała obolała i posiniaczona. Zdarzyło się też, że upadłam z wysokiego podnoszenia. Leżałam na lodzie, nie mogąc złapać oddechu, i to był moment, w którym pomyślałam, że może za wiele od siebie wymagam. Z drugiej strony lubię adrenalinę i nowe życiowe wyzwania. I nawet gdy na początku coś mi nie wychodzi i upadam, to za chwilę wstaję, o otrzepuję się i idę dalej.

- Widać, że jest Pani osobą, która umie postawić na swoim, ale związek z drugim człowiekiem to wieczne kompromisy. Udaje się to Pani godzić?
Mamy z mężem swoje zalety i wady, ale jesteśmy ze sobą już parę lat i nauczyliśmy się wypracowywać kompromisy. Pamiętam, że był taki moment w naszym wspólnym życiu, że dużo się kłóciliśmy. To były trudne chwile, ale dzięki temu wiem, jak silne jest to, co jest między nami, i jak bardzo nam na sobie zależy.

- Jak teraz dbacie o swój związek?
Staramy się po prostu nie odpuszczać i dbać o to, by ta druga osoba wciąż czuła, że jest ważna. Ja często dostaję kwiaty i zawsze mnie to urzeka. Zdaję sobie sprawę, że z biegiem lat codzienność bierze górę, nam na razie udaje się jej nie poddawać. Mam nadzieję, że tak będzie zawsze.

Rozmawiała Teresa Zuń

Redakcja poleca

REKLAMA